Z wizytą w najstarszej pracowni grawerskiej w Krakowie

W Pracowni Grawerskiej Alojzego Borowicza fot. Marek Marszałek/LoveKraków.pl

Przekraczając próg Pracowni Grawerskiej Alojzego Borowicza, miasto wydaje się odległe. Czas zatrzymuje się w miejscu, a przed wejściem przesiaduje kot przyglądający się wszystkiemu wokół. Na ścianach znajdują się ślady zainteresowań właściciela: grafiki profesora Wiśniewskiego, nakrycie głowy z czasów Napoleona, zdjęcie ułanów oraz fotografia Beliny-Prażmowskiego. – To nie są jakieś wartościowe zbiory. Jakoś tak pasują mi do wystroju pracowni – przyznaje grawer.

Na biurku, tuż obok lampy i telefonu, leżą uporządkowane książki z wzorami herbów szlacheckich i stylami obowiązującymi w danym okresie historycznym. Na początek, pan Alojzy pokazuje odznaki, wśród których znajduje się wygrawerowana specjalnie z okazji 125-lecia Towarzystwa Tatrzańskiego.

Alojzy Borowicz w czasie okupacji niemieckiej mieszkał w miejscowości Bełdno, położonej w Beskidzie Wyspowym. Wcześnie stracił oboje rodziców. Matka pana Alojzego zmarła przed wybuchem II wojny światowej, w 1938 roku. Ojciec zginął trzy lata później. Do końca okupacji panem Alojzym opiekowała się ciotka. Po wojnie trafił do domu dziecka w Krzyżanowicach. Ukończył liceum w Bochni, gdzie w 1952 roku zdał maturę w wieku  17 lat, ponieważ naukę rozpoczął rok wcześniej. Za wyborem zawodu grawera nie kryją się żadne tajemnicze historie, tylko trudna sytuacja materialna, w jakiej się znalazł. – To wszystko dzieło przypadku – opowiada. – Miałem zdolności w tym kierunku. Po skończeniu liceum nie poszedłem na studia przede wszystkim z przyczyn finansowych. Musiałem znaleźć jakąś pracę. Miałem w planach zrobienie kursu na księgowego, ewentualnie zatrudnienie w zakładach masarskich w Tarnowskich Górach. Wtedy właśnie spotkałem grawera Kołodziejczyka.

Kołodziejczyk w czasie wojny ukrywał się z żoną i dwójką dzieci w Bełdnie. Pracował dla AK i w związku z tym wykonywał prace grawerskie związane między innymi z podrabianiem dowodów.– Kiedyś, jadąc koleją z Bochni na Śląsk, postanowiłem odwiedzić Kołodziejczyka w Krakowie. Wtedy powiedział mi, że przecież może nauczyć mnie sztuki grawerowania. Miał wtedy pracownię mieszczącą się przy Rynku Głównym 12.

Tym samym Pan Alojzy tuż po maturze zaczął poznawać tajniki zawodu. Praktykę skończył na przełomie lat 1959/1960, ponieważ w międzyczasie trafił do wojska. Na początku zdał egzamin czeladniczy, później mistrzowski. Tym samym zdobył uprawnienia do wykonywania zawodu i prowadzenia zakładu. Swoją pracownię otworzył w 1970 roku. Do dzisiaj mieści się ona przy ul. Szewskiej 21.

Nie misja, a predyspozycje

Chociaż emocjonalnie opowiada o swojej pracy, nie traktuje jej jak misji. Twierdzi, że to nie sprawka talentu, a wspomnianych już wcześniej predyspozycji. - Grawerowanie to praca związana z odtwarzaniem. Wszystko wykonuję według projektów graficznych. Mam wyobraźnię, dzięki której intuicyjnie wiem, jak mam coś stworzyć. Nie potrzebuję modelu. Widzę, jak coś powinno wyglądać. Kiedyś uważałem, że każdy może zajmować się taką profesją. Ale po jakimś czasie zmieniłem zdanie. Nie każdy ma takie zdolności.  Nie jest to zawód, w którym pojawia się wiele zamówień. W Krakowie wystarczą dwa lub trzy zakłady. Sam mam dwóch pracowników. Dodam też, że moja pracownia jest najstarszą tego typu w Krakowie.

Na pograniczu sztuki

Pan Alojzy stwierdza, że zawód grawera wcale nie zanika. Jest jedynie wykonywany przez firmy specjalizujące się w tym fachu. - Przewaga pracy wykonywanej ręcznie wiąże się zapewne z tym, że to, co ja robię w pracowni, inni robią nowymi technikami. Na przykład wykonywanie matryc w technice 3D. Coś niesamowitego! – zachwyca się. – Jednak teksty grawerowane przez maszyny są płaskie i jednolite. Ręczne tworzą cień – mężczyzna sięga po puchar znajdujący się na pobliskiej szafie. Widnieje na nim napis wygrawerowany w 1933 roku. – Używamy do tego rylca. Mamy również tą przewagę, że jesteśmy w stanie wszystko zrobić ręcznie. Czasami ktoś przychodzi z zegarkiem, wobec którego przejawia wartość sentymentalną. Laser może go uszkodzić, jeśli nie będzie odpowiednio nastawiony. A sprawna ręka jest w stanie zrobić piękne napisy – dodaje z satysfakcją.

Borowicz przyznaje również, że tego, czym się zajmuje nie można zakwalifikować całkowicie do sztuki, a jedynie do jej pogranicza. – Nie tworzę sztuki dla sztuki – kontynuuje. – Wykonuję dużo prac znanych artystów, plastyków, grafików i rzeźbiarzy. W mojej pracowni powstają medale czy ordery o średnicy około 45 mm ze względu na brak większych możliwości technicznych.

Praca ręczna związana jest z wykonywaniem rzeczy użytkowych. –Dostaję określone zlecenie, ewentualnie propozycję wykonania czegoś. Określam, czy jestem w stanie to zrobić. Wiąże się to również z metaloznawstwem i materiałoznawstwem. Ważną rolę odgrywają tu emalie takie jak srebro, złoto i tombak, czyli stop imitujący złoto. W tym przypadku jest to emalia kolorowa, wypalana w temperaturze 750 stopni. Wtapia się w miejsca wyżłobione w metalu – opowiada pan Alojzy.

 

Podróż przez wszystkie style

Ulubionym wzorem grawerowania jest dla pana Alojzego secesja. –Uwielbiam secesję w wielu jej wydaniach, a przede wszystkim motywy roślinne. Takie inspiracje można też znaleźć w witrażach Wyspiańskiego.

Różne style mają swoje odzwierciedlenie we wzorach. Brak ich znajomości nieraz powoduje zabawne sytuacje. – Pamiętam, jak kiedyś odwiedził mnie ktoś, kto chciał, abym wykonał monogram gotycki. Przez myśl przebiegły mi tylko słowa: chyba wie, jak to będzie wyglądało. Kiedy przyszedł po odbiór, nie był zbytnio zadowolony. Był pewien, że styl gotycki jest ładny. Nie wiedział, że istnieją jakieś normy, że jest to jakiś styl. Dlatego też  grawerowanie można uznać za wyprawę  przez wszystkie style.

Czas się zatrzymał

W Pracowni Grawerskiej znajdującej się na uboczu ul. Szewskiej, czas odmierzają dawne zegary zawieszone na ścianie. Wokół nich znajdują się wizerunki orła reprezentujące różne epoki w Polsce. Nieopodal nich znajduje się rysunek ukazujący żołnierzy powracających z bitwy Napoleona w Moskwie. Nad drzwiami znajduje się rysunek przedstawiający Tatry. Po drugiej stronie znajduje się  „kącik Piłsudskiego”, jak określa pan Alojzy jedną ze ścian. Widnieją na niej dwie fotografie: jedna z nich przedstawia ułanów, a druga Belinę-Prażmowskiego, legionistę, który został prezydentem Krakowa. Obok fotografii znajduje się przymocowana do ściany szabla. – To nie oryginał, a kopia. Trochę dalej znajduje się nakrycie głowy, jeszcze z czasów Księstwa Warszawskiego. Sam nie wiem, jak taką rzecz można było nosić. Przecież jest taka niepraktyczna – śmieje się pan Alojzy. – Cóż, moje zbiory nie są wartościowe. Ale jakoś tak pasowały do wystroju mojej pracowni.

Na zewnątrz pracowni, na przybywających gości czeka kot Pazurek. Jednak kiedy tylko ktoś zbliży się do drzwi, natychmiast ucieka. – Boi się ludzi. Chyba narzuciliśmy mu zbyt dużą dyscyplinę – żartuje Borowicz. – Ale tak naprawdę to niegroźny kot. Kiedyś mieliśmy kotkę Kaśkę. Była wspaniała – na samo wspomnienie w oczach pana Alojzego pojawiają się radosne błyski. – Nie stroniła od gości. Kiedyś nawet otrzymaliśmy zdjęcia z Japonii, Norwegii i Anglii, na których była uwieczniona. Była kotką znaną na całym świecie – dodaje z dumą.

„W głowie kolekcjonuję widoki”

Po jakimś czasie rozmowa zmierza w zupełnie innym kierunku. Oprócz opowieści związanych z tajnikami zawodu grawera, dla pana Alojzego bliskim tematem okazują się góry. – Obecnie podróżuję tylko palcem po mapie, a widoki kolekcjonuję w głowie. Nie przepadam za krajobrazem nizinnym czy morzem. Góry to jednak magiczne miejsce. W szczególności Beskidy mają w sobie coś takiego. To piękne rejony – uśmiecha się zamyślony. – W Bieszczadach natomiast fascynująca jest ich historia. Konflikt pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Straszne rzeczy się tam działy…

Rozmowę przerywa zegar wybijający kolejną godzinę. Chyba już czas powrócić do rzeczywistości.