To kolejna odsłona ogólnopolskiego protestu ratowników, którzy w czerwcu prowadzili „cichą akcję” wysyłania zapytań do Ministerstwa Zdrowia, a wcześniej pracowali w czarnych koszulkach i oznakowali karetki czarnymi flagami.
Piotr Dymon, Przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Medycznych, twierdzi, że ratownicy mają trzy zasadnicze postulaty. – Zwiększenie finansowania na Państwowe Ratownictwo Medyczne, co powinno się przełożyć się na podwyżki wynagrodzeń dla ratowników medycznych, upaństwowienie ratownictwa medycznego i wdrożenie ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym – małej i dużej nowelizacji – wylicza.
Podkreśla, że wiążą się one bezpośrednio z expose premier Beaty Szydło. – Były szumne zapowiedzi, obietnice i po raz kolejny zostaliśmy zrobieni w konia. Nasza cierpliwość się skończyła – zżyma się.
Chcą zarabiać tyle, ile pielęgniarki
Ratownicy domagają się zrównania ich pensji z pensjami pielęgniarek. Te, za sprawą rozporządzenia eksministra zdrowia Mariana Zembali, otrzymają przez cztery lata – licząc od 2015 roku – czterystuzłotowe podwyżki. Obecnie pensja ratownika waha się od 1,7 tys. do 3 tys. zł netto, średnio 2 tys. zł. Dymon zaznacza, że statystykę zarobków zaniżają prywatne firmy zatrudniające ratowników. Te wygrywają przetargi obniżając ceny. – Coś kosztem czegoś. Państwowe ratownictwo nie jest nastawione na zysk, a jeżeli ktoś ma prywatną firmę, to nie czarujmy się, dąży do optymalizacji zysków – podkreśla.
Ministerstwo nie odpowiada
Przyznaje, że Ministerstwo Zdrowia jest głuche na postulaty ratowników. – Mieliśmy dwa spotkania, pierwsze w marcu, na którym przedstawili swoje żądania i drugie w maju, na którym zaproponowano nam dwa razy po 400 zł. I od ponad miesiąca jest cisza, nie ma żadnej reakcji ze strony Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Finansów, ani rządu. Powiedzieć, ze czujemy się oszukani, to za mało. Pokazuje się nam, że ma się nas gdzieś – mówi.
Pewnym zaskoczeniem było pismo, jakie związkowcy otrzymali od wiceministra zdrowia Marka Tombarkiewicza. – Ostatnio dostaliśmy pismo od ministra Tombarkiewicza, w którym stwierdza, że zdaje sobie sprawę, że ratownicy są niedoceniani, ale są sygnały, że jest ich niedobór, co może wpłynąć na ich lepszą pozycję na rynku i wzrost zarobków. To bzdura, bo ratowników powinno być jak najwięcej i to jak najlepiej wykształconych. Jeżeli ratowników nie będzie, nie będzie całego systemu, karetki nie wyjadą. Trzeba powiedzieć wprost, że coraz więcej ratowników decyduje się na odejście z zawodu – zaznacza.
Nie odejdą od karetek
Na razie ratownicy nie myślą o odejściu od karetek. Tego zabrania prawo. W planach związki mają przekształcenie się w komitet protestacyjno-strajkowy, co pozwoli na zmianę formy protestu. Dymon wyjaśnia, że jeżeli ich postulaty nie będą spełnione, to część ratowników w ramach protestu może skorzystać z urlopu na żądanie, czy pójść oddać krew, co zwolni ich z obowiązku wykonywania pracy.
Piątkowy marsz ratowników przejdzie z ulicy Łazarza ulicami Blich, Kopernika, Westerplatte, Sienną i dalej przez Rynek Główny pod urząd wojewódzki przy ul. Basztowej. Początek o godz. 12:00.