Zaproszenie od Ganesh przyszło nieoczekiwanie i na dodatek na maila, którego nie używam. Tym sposobem przegapiłam otwarcie tego miejsca, czego do dzisiaj żałuję. A żałuję, bo byłabym o dwa tygodnie bogatsza o doznania smakowe kuchni Indyjskiej. Co się stało to się nie odstanie, dobrze, że w ogóle jakiś czort pokusił mnie o posprzątanie śmieci na owym mailu. Z opóźnieniem, ale do Ganesh położonym na Tomasza 18, wreszcie się wybrałam.
Zaskoczyło mnie, że lokal mieści się w piwnicy. Tak, wiem, że nie powinno, w końcu każdy prawdziwy Krakus wie, że w tym mieście wszystko mieści się w piwnicy, jednak nie mogłam sobie wyobrazić, że restauracja i to indyjska mieści się w podziemiach. Jak nie przepadam za piwnicami, tak ta mnie zachwyciła. Spodziewałam się kolorowych materiałów, poduszek z cekinami i frędzlami, latających dywanów i kelnerek w sari. A wnętrze okazało się być czyste, monochromatyczne, jasne, gustowne. Słowem: pięciogwiazdkowe Indie! Kamień spadł mi z serca.
Żeby poznać smak tego miejsca, przejrzałam kartę bardzo dokładnie, wybierając klasykę: Garlik naan, czyli placek z pszennej mąki z czosnkiem (14 zł), Mango Lassi – napój jogurtowy o smaku mango (13 zł) i Kukad Samosa – smażone pierożki z kurczakiem (14 zł) podane z dwoma sosami.
I tu się zatrzymam, bo pierożki dostarczyły mi sporego ubawu. Są olbrzymie! Poza tym jestem ciekawa innych kultur, więc zapytałam kelnerki jak powinno się jeść tą przystawkę. Uprzejma dziewczyna pognała do kuchni, aby zapytać o to kucharza, który z owego kraju pochodzi i który przecież przygotował i zjadł pierożków w sowim życiu niezliczoną ilość. Wróciła do nas z informacją, że (cytuje): "tak dużo się powinno wsadzić do ust jak dużą ma się paszczę". Na co wybuchłam śmiechem.
W takiej atmosferze jedzenie nie mogło nie smakować. Dlatego na stole znalazła się Zupa Warzywna (11 zł) i zupa z kurczakiem (14 zł) – duże porcje, smakowo jak rosołek o konsystencji kisielu. Nie jest to najmocniejsza pozycja w karcie, ale nie mogę powiedzieć, że niesmaczna. Zachwyciło mnie podanie Chicken Lolly Pop – panierowane w mące grochowej smażone skrzydełka z kurczaka (14 zł). Kostka jest zawinięta w sreberko, aby trzymając i ogryzając je nie ubrudzić rąk. Po pierwsze genialne, po drugie proste, po trzecie skrzydełka chrupiące, panierka świetnie doprawiona, całość nie ociekała olejem, zjadłabym raz jeszcze z wielką przyjemnością.
Również Murgh Korma, czyli kawałki kurczaka w łagodnym migdałowo-orzechowym sosie (31 zł) oraz Murgh Makhanawala – kurczak w sosie pomidorowym (32 zł) z dodatkiem szafranowego ryżu były strzałem w dziesiątkę. Pamiętam jak wiele lat temu, jedząc po raz pierwszy na Zanzibarze przyprawiony ryż, pomyślałam sobie, jak wiele straciłam w życiu. Nie wiem czemu w naszej kuchni traktuje się go po macoszemu. Naprawdę każdy, absolutnie każdy powinien się wybrać na szafranowy ryż do Ganesh.
Na koniec z zachłanności i niemożliwości skosztowania wszystkiego za pierwszym razem (głównie z powodów ograniczonej pojemności brzucha) pokusiłam się o Mix Sizzlers –
pieczone kawałki baraniny, kurczaka, serka indyjskiego, cebuli, pomidorów i naanów podawanych na gorącej patelni (55 zł). Danie dla dwóch osób, podawane śmiesznie bo w liściach kapusty, z olbrzymią mieszanką przypraw i składników, jednak nie daje przekroju i możliwości tej kuchni.
Proponuję przychodzić często, kosztować wszystkiego po kolei, rozmawiać z obsługą, która jest swobodna i otwarta na dociekliwych klientów, delektować się możliwością poznania różnorodności składników używanych w potrawach, spędzać miło czas. Ja nie pamiętam kiedy się tak uśmiałam jak podczas tej wizyty. Może dlatego, że pełna przypraw i kolorów kuchnia Indyjska jest jak rodem z Bolywood – radosna, muzyczna, swobodna i taka... z happy endem.