Podróżują kamperem po całym świecie. Na emeryturze

fot. archiwum prywatne Państwa Walczaków

Państwo Teresa i Andrzej Walczakowie z Krakowa w ciągu 10 lat swoich podróży pokonali ponad 150 tysięcy kilometrów i odwiedzili 42 kraje na całym świecie. Byli już niemal w całej Europie, na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce, a obecnie przygotowują się do wyprawy w głąb Rosji i nieznanej Mongolii – a to wszystko kamperem i na emeryturze! Ostatnio o swoich wyczynach opowiadali seniorom z Nowohuckiej Akademii Seniora.

W rozmowie z LoveKraków.pl małżeństwo obala mity na temat drogiego podróżowania oraz zdradza, czy może być ono sposobem na zabicie rutyny w związku. Tłumaczy także, dlaczego opłaca się zamieszkać w małej afrykańskiej wiosce oraz radzi, jak wycisnąć z życia jak najwięcej.

Karolina Mrozowska, LoveKraków.pl: Lubicie państwo łamać schematy, macie naturę buntowników?

Teresa Walczak: Nie, jesteśmy normalnymi emerytami, którzy wcześniej pracowali, wychowali dzieci, a teraz podróżują.
Andrzej Walczak: Robimy to, co większość emerytów w Europie – zwiedzamy świat. Nasi zagraniczni znajomi dziwią się, czemu w Polsce staliśmy się fenomenem i robi się z nas gwiazdy.

Dlaczego w ten sposób  jesteście państwo odbierani przez Polaków?

T: W naszej polskiej mentalności coś takiego jest, że przez całe życie trzeba pomagać dzieciom i je utrzymywać. Według mnie to nie tak powinno wyglądać. Przecież one bez nas przeżyją!
A: Taką nadopiekuńczość zauważyliśmy chociażby w rozmowach z naszymi przyjaciółmi. Kiedy namawialiśmy ich na wycieczkę, usłyszeliśmy szereg wymówek dotyczących właśnie ich dzieci: no wiesz, syn kończy studia i trzeba go wesprzeć finansowo, córka wzięła kredyt i potrzebuje naszego wsparcia…

Stąd spotkanie z seniorami z Nowej Huty? Chcecie ich państwo „nawrócić”?

T: Chcemy, żeby ludzie zrozumieli, że nie są skazani na dożywotnią opiekę nad najbliższymi, ale że też im się coś od życia należy.

A: Pokazać, że podróżowanie po świecie – nawet kamperem – może być bezpieczne i nie wiąże się z nie wiadomo jakimi wyrzeczeniami czy zagrożeniami.

Jak wyglądają państwa przygotowania do wypraw?

A: Zawsze bardzo solidnie się do nich przygotowujemy, tak żeby już na miejscu móc skupić się na konsumowaniu podróży, a nie martwić się, że czegoś zapomnieliśmy. Takie przygotowania trwają na ogół kilka miesięcy, podczas których wertujemy przewodniki i mapy, aby jeszcze przed wyjazdem poznać szczegóły dotyczące danego miejsca.

T: Lubimy być przygotowani na ewentualne niespodzianki lub wiedzieć, jak ich uniknąć.

Udało się? Podczas tylu podróży nie spotkała państwa żadna nieprzyjemność? Zawsze było bezpiecznie?

A: Zapuszczaliśmy się w dalekie krainy i niebezpieczne miejsca, jak na przykład Afryka Zachodnia, gdzie w pobliżu trasy, którą przejeżdzaliśmy stacjonowały terrorystyczne organizacje m.in. Boko Haram czy ISIS, ale nic nam się nie stało. Zostaliśmy okradzeni dwa razy. Pierwszy raz w Knurowie w województwie śląskim, a drugi – na Mazurach w miejscowości Gołdap.

Kamper jest teraz dla państwa drugim domem?

T: Pierwszym! Obecnie praktycznie więcej czasu spędzamy w kamperze niż w domu rodzinnym.
A: Po tych kilku latach podróży inaczej już na to wszystko patrzymy. W ciągu roku częściej jesteśmy za granicą niż w Polsce i tam się czujemy jak ryby w wodzie. Jest nam tak dobrze i w ten sposób się realizujemy. Podróż to taki nasz pewien ciąg – może nie sposób na życie – ale na pewno sposób na emeryturę.

Jak państwa rodzina zareagowała na taki pomysł?

A: Syn kupił kampera (śmiech). Wiadomo, że nie ma tyle czasu na podróże co my, ale podejrzewamy, że w przyszłości podzieli nasz los.
T: Myśmy też tak zaczynali. Wprawdzie nie mieliśmy własnego kampera, tylko jeździliśmy przyczepą kempingową. Wyglądało to tak, że kradło się tyle wolnego, ile się dało – do świąt dołączało się jakieś dwa dni urlopu i robił się z tego przedłużony weekend. Często zabieraliśmy ze sobą dzieci i nie siedzieliśmy w domu. Teraz one to podłapały i już liczą, ile im do emerytury zostało (śmiech).

Takie wspólne podróże przyczepą czy kamperem mogą być sposobem na zabicie rutyny w związku?

A: Wtedy jak ktoś wyjeżdża na krótsze wycieczki, to mogą być one takim sposobem. Dla nas teraz jest to coś naturalnego.
T: My żyjemy praktycznie tak jak w domu, tylko z tą różnicą, że zamiast siedzieć przed telewizorem – zwiedzamy, nawiązujemy nowe znajomości i oglądamy piękne krajobrazy.

A: Nasza podróż charakteryzuje się tym, że nic nas nie ogranicza i możemy w danym miejscu spędzić tyle czasu, ile tylko mamy ochotę.

Ile trwała państwa najdłuższa wycieczka?

A: Najwięcej czasu spędziliśmy w Afryce i było to chyba około 8 miesięcy, ale nie jestem w stanie tego konkretnie określić. Podróże lubią filozofię, ale nie lubią matematyki (śmiech).

W temacie matematyki, każdy jest sobie w stanie pozwolić na podróżowanie kamperem po świecie?

T: Najbardziej opłaca się jeździć kamperem na dłuższe dystanse, bo w całej wyprawie najdroższy jest sam dojazd, zwłaszcza przez Europę. Koszty paliwa oraz opłaty na autostradach kosztują najwięcej, natomiast późniejsza eksploatacja niewiele różni się od tej na co dzień, w domu. Wszędzie trzeba jeść, a koszty jedzenia za granicą są często podobne do tych w kraju, albo nawet mniejsze.
A: Wyjeżdżając, nie płacimy za prąd, gaz, wodę czy wywóz śmieci i to są już konkretne oszczędności, zwłaszcza zimą. Możemy je później także przeznaczyć na wydatki związane z kolejną podróżą.

Jak tubylcy reagują na państwa wizyty?

A: To zależy w jakim miejscu. W Gruzji na przykład ludzie myśleli, że przyjechał do nich ambulans. Jeśli chodzi o Afrykę, to w Maroko wycieczki białych ludzi kamperami, to nie jest nic niespotykanego. Od lat przyjeżdża tam nawet do 2 tysięcy kamperów rocznie i to jest taka „pół Europa”. Natomiast bliżej środka kontynentu, reakcje bywały różne.

To znaczy jakie?

A: Na przykład wokół wozu zbierali się celnicy, żeby sprawdzić, co to jest. Niektórzy mówili, że już tyle lat pracują w tym zawodzie, a pierwszy raz widzą taką maszynę. Często fotografowali nas, kampera, a nawet sami robili sobie pod nim zdjęcia. Przed wyjazdem czytaliśmy w książkach podróżniczych, że nie należy fotografować tubylców bez ich zgody, bo można się im tym narazić. Sytuacja była odwrotna – to oni nam robili zdjęcia „z przyczajki” (śmiech).
T: Zwłaszcza w tych małych wioskach, oddalonych od cywilizacji, ludzie są nauczeni, że często przyjeżdżają do nich misje, dltego prosili nas o pomoc. Z wykształcenia jestem pielęgniarką, dlatego mąż podpuszczał mnie, żeby im pomóc, ale to nie jest takie proste i nie da się tego zrobić tak z doskoku. Jedna kobieta przyprowadziła mi dziewczynę, która miała już wręcz zgnitą nogę... Oni nawet nie wiedzieli, do czego służy bandaż i po co go używać. To są ludzie, których od lekarzy dzielą setki kilometrów. Nie ma tam dostępu do medycyny i polegają głównie na szamanach.

A: Ale za to oni są bardzo szczęśliwi. Pomimo biedy, uśmiech nie znika im z twarzy.

Po jednej takiej wielomiesięcznej podróży, zatrzymaliśmy się na chwilę w Hiszpanii. Zobaczyliśmy powciskanych w nowoczesne samochody ludzi w garniturach, goniących za niewiadomo czym. U nas ludzie są spięci i zdenerwowani – tam jest luz i to jest piękne. Trochę im tego zazdrościmy.