Teraz nawet szczęśliwi muszą liczyć czas. Z wizytą w pracowni zegarmistrzowskiej

W zawodzie zegarmistrza ważna jest precyzja. Precyzja jest bardzo ważna. Niektóre zegarki są tak malutkie, że ledwo mieszczą się na podstawkach montażowych fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Niewielka pracownia zegarmistrzowska przy ulicy Grzegórzeckiej 9 kryje w sobie wiele tajemnic. Nie tylko czasomierze z dawnych lat, ale i niezwykłe opowieści pana Józefa Ciepieli, który w zawodzie pracuje już od czterdziestu sześciu lat. – W dzisiejszych czasach żyje się szybko. Gdyby schować zegarek czy komórkę, to człowiek wtedy uświadamia sobie, jak często musi wiedzieć, która jest godzina – stwierdza zegarmistrz.

Czy profesja pana Józefa może być już postrzegana w kontekście niszowych zawodów? On sam myśli, że jest w tym trochę prawdy. Niegdyś przy alei Mickiewicza znajdowała się szkoła, w której kładziono nacisk nie tylko na teoretyczną naukę zawodu, ale i wykorzystanie zdobytych umiejętności w praktyce. Masowa produkcja i zalew chińskich czasomierzy sprawiają, że jeżeli coś przestanie działać, to nie opłaca się tego naprawiać. Lepiej kupić nowy produkt.

Z zegarkiem w ręku

- Kiedy w 1968 roku ukończyłem szkołę, zegarmistrz był popularnym zawodem – rozpoczyna swoją opowieść pan Józef. – W związku z tym, miałem ogromne problemy ze znalezieniem pracy. Dostałem wówczas trzy oferty pracy poza Krakowem. Wybrałem Tarnów, dzielnicę Mościce przy zakładach azotowych. Znajdował się tam pawilon usługowy, który był miejscem mojego stażu. Dodam, że po szkole nie przyjmowano od razu do pracy na samodzielne stanowisko. Trzeba było odbyć staż.  Gdy go skończyłem, okazało się, że to zbyt małe osiedle, żeby mogło pracować dwóch zegarmistrzów. Przeniesiono mnie na ulicę Krakowską w Tarnowie.

Po jakimś czasie pan Józef wrócił do stolicy Małopolski, ponieważ zwolniło się miejsce w jednej z pracowni. Rozpoczął pracę w największym wtedy zakładzie zegarmistrzowskim przy ulicy Stradomskiej 19. Po kilku miesiącach dostał jednak wezwanie do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Dzięki zarządzeniu, które dotyczyło powrotu do miejsca pracy, mógł ją podjąć na nowo. Czekały go jednak kolejne przenosiny – ulica Felicjanek, Mikołajska, Kopernika i ostatni punkt tej krakowskiej „wędrówki”, czyli ulica Grzegórzecka.

- Do mojej pracowni przychodzą osoby z dawnymi zegarkami, zegarami… Ludzie przywiązują się do takich rzeczy.  Sporo młodych chce odnowić zegarki noszone przez ich dziadków. W latach 50. i 60. była moda na szwajcarskie zegarki , które były trudno dostępne w naszym kraju. Chociaż w wielu przypadkach są już zniszczone, to klientom zależy, aby mieć taką pamiątkę – kontynuuje pan Józef. – Nie jestem jednak w stanie naprawić każdego zegarka. Zdarzają się takie, jakich w życiu nie widziałem, pomimo tylu lat pracy. Mam na  myśli zegarki z XVIII i XIX wieku. Mają one skomplikowany mechanizm. Przykładem jest tutaj kieszonkowy zegarek z repetierem. Naciska się w nim dźwigienkę, a on sam wybija ilość kwadransów i godzin. Istnieją repetiery które sygnalizują czas  z dokładnością co do minuty. Zdarzył mi się nawet taki z pozytywką.

Historie z życia wzięte, czyli seria strzałów w tarczę

- Niegdyś naprawiałem zegar, który miał podziurawioną tarczę – wspomina zegarmistrz. – Właściciele opowiadali mi, że kiedy Rosjanie, „wyzwoliciele”, przeszukiwali mieszkanie, zegar zaczął wybijać kuranty. W tym momencie jeden z żołnierzy wystraszył się i puścił serię wprost do zegara. To był człowiek z dalekiego wschodu, który czegoś takiego jeszcze nie widział. Naprawiałem również zegary przywiezione do Krakowa przez ludzi uciekających przed Rosjanami były to oryginalne mechanizmy znanych firm produkujących zegary w dorabianych przez naszych stolarzy skrzyniach.

Precyzja, precyzja, precyzja…

- Precyzja jest bardzo ważna. Niektóre zegarki są tak malutkie, że ledwo mieszczą się na podstawkach montażowych , na których kładzie się mechanizm zegarka. Miałem przypadek tak małego mechanizmu, że nie mogłem go położyć na podstawce. W firmowych zegarkach wszystko do siebie pasuje, a w replikach jest różnie części z których są wykonane są słabej jakości  podkreśla mężczyzna. W zawodzie pracują ludzie bez szkoły lub tacy, którzy ją ukończyli, ale nie wgłębiają się w temat. Klient przyszedł z zegarkiem kieszonkowym i zegarmistrz nie mógł się dostać do środka. Próbował nożem, młotkiem, ale to nie pomogło. Odpuścił. Okazało się, że był to zegarek amerykański z 1900 roku. Jest niewiele tego typu zamknięć, ponieważ mają ramkę i dekiel zakręcany. Większość zegarków kieszonkowych ma dekielki zatrzaskiwane. Na oczach klienta odkręciłem ramkę ze szkiełkiem. To samo trzeba było zrobić z drugiej strony. Na szczęście udało mi się naprawić. Problem polegał jedynie na niewiedzy tamtego zegarmistrza.

Pan Ciepiela podkreśla jednak, że nie jest w stanie naprawić wszystkiego. Dzieje się tak ze względu na brak części do starych zegarków, które trudno dostać nawet na giełdach.

Zegarmistrz i miasto Kraków

- Odnosząc się jednak do mojej działalności, nie czuję żadnej pomocy ze strony miasta – mówi z żalem pan Józef. – Jeśli mogę, to sugerowałbym chociaż zwolnienie z opłat strefowych tych rzemieślników, którzy wykonują swoją pracę w domach klientów.

Szczęśliwi czasu nie liczą? Nie w tych czasach!

- Teraz nawet szczęśliwi muszą liczyć czas – żartuje pan Ciepiela.  – W dzisiejszych czasach żyje się szybko. Wszystko musi być na czas. Wydarzenia kulturalne, odjazd tramwaju czy autobusu, umówione spotkanie… Gdyby schować zegarek czy komórkę, to człowiek wtedy uświadamia sobie, jak często musi wiedzieć, która jest godzina.