Elektroniczne podróże z Tomaszem Makowieckim

12 kwietnia Tomasz Makowiecki wystąpił w krakowskim Klubie Studio, gdzie zaprezentował materiał z albumu „Moizm”. Specjalnym gościem podczas koncertu był Dawid Podsiadło.

Co do umiejętności wokalnych Tomasza Makowieckiego nikt nie powinien mieć wątpliwości, jednak poprockowy okres w twórczości tego artysty (rozpoczęty na dobre w 2002 roku uczestnictwem w programie „Idol”) raczej nie zapisał się szczególnie w historii polskiej muzyki. Apetyt na bardziej alternatywne brzmienie Makowiecki pokazał już w 2010 roku jako wokalista grupy NO! NO! NO!, którą współtworzył z instrumentalistami z Myslovitz. Prawdziwą estetyczną woltę przyniósł jednak dopiero rok 2013 – wówczas światło dzienne ujrzał „Moizm”, album przenoszący słuchacza w świat oldschoolowych dźwięków syntezatorów. Jak ten „ponowny debiut” Makowieckiego zabrzmiał na żywo w Krakowie?

Bez dwóch zdań: rewelacyjnie. Koncert „nowego” Makowieckiego jest jak DeLorean z „Powrotu do przyszłości” – gwarantuje niesamowitą podróż w czasie. Od pierwszych dźwięków „Dziecka Księżyca” poczułem się jak w wyidealizowanych i wyobrażonych – bo przecież nie mam prawa ich pamiętać – latach 80. „Moizm” na żywo to materiał eklektyczny i budzący wiele skojarzeń: od neoprogresywnego rocka pełnego onirycznych dźwiękowych krajobrazów, poprzez tradycje polskiej piosenki, po retroelekroniczne, nieco mroczne eksperymenty rodem z twórczości Trust czy Perturbatora.

Najmocniejszym punktem występu był „Ostatni brzeg”, którego koncertowe wykonanie przyćmiło wersję studyjną. Początkowo nie różniło się ono znacząco, jednak jego finał zaskoczył pompatyczną, wręcz industrialną ścianą dźwięku, której nie powstydziłby się chociażby The Soft Moon. Ciarki na plecach - nieuniknione!

Dwukrotnie na scenie Studio pojawił się ciepło przyjęty gość Dawid Podsiadło, który wspomógł Makowieckiego wokalnie. Nie zabrakło też niespodzianek w setliście: Makowiecki podczas bisu wykonał dwa covery. Pierwszym z nich była intrygująca wersja klasyka „Pump Up the Jam” belgijskiej grupy Technotronic, drugim – wykonanie utworu „Tak długo czekam (ciało)” autorstwa Grzegorza Ciechowskiego. Dobór coverowanych piosenek doskonale współgra z całością estetyki „Moizmu” – jest to wydestylowany koktajl z różnych nurtów i inspiracji z dekady lat 80., przefiltrowany dodatkowo przez współczesną wrażliwość i dostosowany do „tu i teraz”.

W recenzjach „Moizmu” pojawiały się zarzuty, że singlem „Holidays in Rome” Makowiecki oszukał słuchaczy – reszta albumu zdecydowanie nie jest tak taneczna, jak ten budzący skojarzenia z dokonaniami KAMP! utwór. Na żywo to pęknięcie jest jeszcze wyraźniejsze, ale mnie to osobiście cieszy – bliżej mi do nowofalowego chłodu niż do disco (choć wbrew pozorom te dwie estetyki nie są wcale tak bardzo od siebie odległe). Synthpopowe dźwięki przeżywają istny renesans, a muzyka Makowieckiego doskonale się w tę tendencję wpisuje – nie mam wątpliwości, że „Moizm” niczym nie ustępuje zachodnim produkcjom tego typu, ba, nawiązując do polskich tradycji wyróżnia się nawet niepowtarzalnym kolorytem.

Muzyka Tomasza Makowieckiego na żywo to coś, co z pewnością warto (może nawet trzeba?) usłyszeć. Koncert w Krakowie bezapelacyjnie to udowodnił. Szkoda, że frekwencja, jak na warunki Klubu Studio, nie była zbyt wysoka. Jestem jednak przekonany, że wybierając nową artystyczną drogę Makowiecki wiedział, na co się pisze - i bardzo dobrze, że dokonał akurat takiego wyboru.