Bar mleczny można spokojnie zakwalifikować do grupy symboli Polski. Dotowane z ministerialnej kasy, karmią Polaków od dziesiątek lat. Niska cena za dania idzie w parze z dość wysoką jakością. Jadłodajnie wychwala Waldemar Domański, inicjator akcji Narodowy Bar Mleczny.
Bary mleczne są mylnie kojarzone z czasami PRL-u. Ich historia sięga znacznie dalej, bo do czasów rozbiorów naszego kraju. Pierwsze zaczęły się pojawiać pod koniec XIX wieku – gdy odzyskiwaliśmy niepodległość, ich siecią objęty był cały kraj.
Z budżetu krajowego na ich dofinansowanie, rocznie wydawanych jest około 20 mln złotych. Dotację otrzymują tylko te lokale, które nie narzucają marży większej niż 30% wartości zakupionego produktu spożywczego.
Można tylko chwalić?
– Najważniejsze jest to, że bary mleczne gwarantują świeże jedzenie skomponowane z polskich produktów. Posiłki są zatem kompatybilne z żołądkami narodu zamieszkałego na tym samym terenie, co producenci żywności – mówi Waldemar Domański.
Jego zdaniem, żywieniowe dopalacze, jakimi są różne wysokokaloryczne batony i napoje, należy za wszelką cenę wypierać z młodych organizmów. – Kluski leniwe, żurki, rosoły, kompoty a zwłaszcza kotlet mielony z kaszą gryczaną i szpinakiem to "sól tej ziemi"! Jeśli więc wahamy się między pizzą a schabowym czy pierogami, to trzeba, by polskie jedzenie zwyciężało – mówi.
Tanio i zdrowo
– W barach mlecznych jest tanio, zdrowo i różnorodnie – zapewnia Domański. – Wysoko przetworzone żywienie śmieciowo-sieciowe daje nam kurę, która z powodów przyspieszonej hodowli, zaledwie po kilku tygodniach od wyklucia, mogłaby ubrana w fikuśną panierkę zatańczyć na swojej amerykańskiej studniówce, albo krowę w trzech smakowych odsłonach, zależnych od rodzaju sałatki lub majonezu, jaki znajdziemy w pieczywie. Generalnie wszystko kręci się wokół tego samego – dodaje.
A tymczasem w barach można znaleźć dania mączne, mięsne, kaszę, groch czy zupę, których brakuje w innych kuchniach świata. – Bo jak można nazwać zupą... rozwodnione i przetarte w różnych maszynach „ciaparajki” pomidorowo-cieciorkowe? Daleko im do grzybowej z łazankami lub grochówki na wędzonce! – przekonuje z uśmiechem na twarzy.
Staje się jednak poważny, kiedy mówi o naszym zdrowiu: – O zaletach rodzimych zup niechaj zaświadczy opinia większości dietetyków, którzy zalecają, aby spożywać posiłki w formie rozwodnionej z bardzo prostego powodu. Płynne pożywienie zwalnia nasz układ pokarmowy od ciężkiej pracy. To, co może w nas zalegać tygodniami, przelatuje przez nasze kiszki jak wycieczka Japończyków po Krakowie, która pozostawiając pieniądze za hotele i muzea, daje niezbędną energię lokalnym biznesom.
Potrzeba więcej rekomendacji?
Gdzie jeść?
Wśród barów mlecznych popularnością cieszą się między innymi „Żaczek” – ul. Czarnowiejska 75, „Górnik” – na rogu Czystej i Dolnych Młynów, „Krakus” – ul. Limanowskiego 16 czy „Żak” – ul. Królewska 84. Dla rejonów Nowej Huty legendarnym barem jest „Bar Mleczny Bieńczyce” na os. Kazimierzowskim 22. Zaś w samym centrum miasta można odwiedzić Bar pod Temidą przy ul. Grodzkiej.
Warto również skorzystać z menu stołówek funkcjonujących przy uczelniach i akademikach. Zestaw obiadowy można zamówić na przykład na terenie Domu Studenckiego „Krakowiak” należącego do Uniwersytetu Pedagogicznego – ul. Armii Krajowej 9. W Miasteczku Studenckim AGH przy ul. Reymonta 11 znajduje się stołówka „Nawojka”. Na terenie Uniwersytetu Ekonomicznego można zjeść obiad przy ul. Rakowickiej 27, zaś Uniwersytetu Jagiellońskiego przy ul. Jabłonowskich 10/12.
W tym roku swoją sieć rozszerzyła firma „U Jędrusia”. Oprócz dań obiadowych na wynos (zestaw już od 5,50 zł), można zakupić kilka rodzajów sałatek po niskich cenach za 100 gramów.