Są takie miejsca w Krakowie, obok których przechodzisz całe swoje życie, a mimo tego, nie znajdujesz czasu żeby do nich wejść. Takim miejscem dla mnie było Cafe Młynek. Być może dlatego że odkąd pamiętam, zawsze był na Placu Wolnica i nigdzie się nie wybierał, w przeciwieństwie do innych – pojawiających się jak grzyby po deszczu i znikających równie szybko – miejsc.
Może też dlatego że niewiele o tym miejscu wiedziałam. Szczerze mówiąc nie wiedziałam nawet, z czego słynie Cafe Młynek, jaką serwuje kuchnię, co można tam zjeść i jaka jest jego specjalność. Pewnego dnia postanowiłam odwiedzić tę restauracje, poznać ją dowiedzieć się co w garach piszczy.
A w garach piszczy głównie wegetarianizm i weganizm. Być może to, co teraz powiem zdziwi Was lub rozbawi, ale o tym, że jest to restauracja wegetariańska zorientowaliśmy się dopiero, kiedy uświadomiła nam to kelnerka przy składaniu zamówienia. Menu jest tak świetnie skomponowane, że nie zwracasz zupełnie na to uwagi! Nie panuje w nim wszędobylskie tofu, wybór jest duży, a uwagę skupiasz bardziej na miszmaszu dań niż na tym, że nie ma w nich mięsa. Bo w Cafe Młynek panuje pomieszanie z poplątaniem, na pierwszy rzut oka powodujące myśl: "co, do diabła?". Hummus i pierogi. Barszcz z krokietem, zupa cebulowa i hiszpańska! Naleśniki, samosy, falafele, leczo, bigos, penne i tarty.
Olaboga! Skąd, gdzie, jak, czemu? Bo receptury, przekazywane z pokolenia na pokolenie tajemnice. Na dania przywiezione z podroży przez Tatę, na tarty od lat robione przez Mamę, współczesne podróże i fascynacje kawałkiem świata na talerzu samej właścicielki. Jest to zbieranina smaków i miejsc, emocji, opowieści i przygód. Smaczna zbieranina.
Swoją podróż z Cafe Młynek zaczęliśmy od przystawki: humusu z pieczywem czosnkowym (18 zł), krokiet z kapustą i grzybami (9 zł) i Falafele & Tahini (20 zł), czyli falafel z pastą sezamową i sałatką. Ta przystawka zrobiła na nas największe wrażenie. Danie to bardzo często występuje w kuchni arabskiej – smażone kulki z ciecierzycy podane z sosem, aromatyczne, dobrze przyprawione. Rozochoceni zabraliśmy się za polecane zupy: hiszpańską (9,50 zł) i cebulową (8 zł). Obie fantastyczne, ale moje serce podbiła cebulowa. Tak, jak nie przepadam za kremami cebulowymi, i nadal będę się upierać, że zblendowana zupa nie powinna nosić nazwy „zupa” cebulowa, tylko „krem” cebulowy, tak ta z Cafe Młynek może nazywać się jak chce. Jest genialna! Do dzisiaj irytuje mnie niewiedza o jednym ze składników, dominujących w tym kremie, który nadaje mu po prostu niepowtarzalną nutę smaku.Dla osoby, która poda mi recepturę czeka nagroda. Ktokolwiek smakował, ktokolwiek wie!
Pełni fantastycznych odczuć i prawie pełni, zabraliśmy się za dania główne. Muszę przyznać, że makaron z sosem pomidorowym i parmezanem (20 zł) okazał się słaby. Sosu było mało, za dużo makaronu – plus za to, że dobrze ugotowany, ale ogólnie był bez wyrazu. Blednął przy tarcie szpinakowej (21 zł), która była nieziemska! Uwielbiam szpinak i kto czyta tego bloga, ten wie, że jest to jeden z koników mojej rodziny. Chyba nigdzie indziej dzieci nie biją się przy stole o dokładkę szpinaku tak, jak u nas i nieważne, czy mają 6, 12 czy 30 lat. O tę tartę też byłaby awantura, bo szpinak jest dobrze doprawiony czosnkiem i solą, a ciasto kruche i stanowi bazę dla pierwszych, szpinakowych skrzypiec.
I co? Zapamiętaliście, że właśnie odwiedziliście ze mną wegańsko-wegetariańską restauracje? Nie? No właśnie, my też nie. Nawet tacy zatwardziali koneserzy mięsa potrafią się bez niego obejść, jeżeli dania są przemyślane, ciekawe, smaczne i normalne. Tak, jak w Cafe Młynek.
