To był jeden z niewielu momentów (choć trwał kilka godzin), kiedy zachwyciłem się kabaretem. Druga grupa półfinalistów PAKI w sobotni wieczór pokazała, jak można opowiadać historie, obnażając przy tym nie tylko mechanizmy stosowane w mediach, ale też absurdy naszego codziennego życia. Dominował teatr absurdu. Co prawda w Rotundzie zabrakło nosorożców, ale był pociąg.
Przez rok może zdarzyć się sporo, ale nigdy nie pomyślałbym, że od 29. PAKI do 30. jej edycji zmieni się tak wiele. W zeszłym roku oglądałem finalistów. Fakt, byli śmieszni, ale żadna z ekip nie powodowała u mnie zachwytu i niedowierzania. Nie kręciłem głową z niedowierzaniem, co było formą komentarza do niektórych pomysłów.
Choć przyznać trzeba, że zaczęło się nieciekawie, bo od konkursu piosenki za czym nie bardzo przepadam. No, ale wyszli. W kolejności Mateusz Grydlik, Piotr Gumulec (w podwójnej roli – najpierw jako Wiesław Śpiewa, a później jako „Żwirek” Żwireczny), a na zakończenie duet pod nazwą Kabaret Szuje.
Półfinały zaczął białostocki Kabaret Inaczej, znany już krakowskiej publiczności. Nie było łamania konwencji, ale soczyste gagi, oparte na aktualnych wydarzeniach, historii i stereotypach. Panowie są zabawni, robią postępy. Klasyka współczesnego kabaretu.
Najważniejsza jest historia
Po białostockim trio przyszedł czas na Obustronnych Ludzi z Warszawy, w którym występuje również wcześniej wspomniany Grydlik. Przygotowali program pt. „Dojdziesz”. W ciągu występu mieliśmy przegląd przez nasz rodzimy rynek serialowy oraz filmowy. Skacząc z jednej konwencji na drugą, snuli historię małżeństwa, które styka się z codziennymi problemami. A te problemy zmieniają się w zależności, czy znajdujemy się na planie serialu „Kasia i Tomek” czy „Domu złego”. Obustronni stworzyli dosłownie teatr telewizji i zgrabnie połączyli go z kabaretem.
W ogóle trzeba podkreślić, że programy kabaretowe były dość długie i momentami wydawało mi się, że publiczność się nudzi. Takie złudne wrażenie odniosłem, gdy na scenę wyszła kolejne grupa, tym razem z Wrocławia. „Kazio Sponge – Sosiński Show” to twór jakby mało obecny w mainstremowym kabarecie. Mamy akompaniatora, który się buntuje i też chce się pokazać na scenie, a nie tylko być tłem dla… No właśnie. Tłem dla krasnala, Kazia. A Kazio to złośliwa bestia lubiąca sobie pofilozofować. Oczywiście 8 marca dominowała tematyka kobieca i w tym kierunku poszli twórcy. Operująca Kaziem Anna Makowska-Kowalczyk wspaniale operując głosem i samą lalką, wykreowana przedstawienie słodko-gorzkie, ale wciąż zabawne, co doceniła publiczność długimi brawami.
Wisienka na absurdalnym torcie
Co łączy krakowskiego gołębia z T-rexem oraz miłością? Nic. A przynajmniej do wczoraj nic mi się nie kojarzyło. Dopiero sekcja muzyczna „Kołłątajowskiej Kuźni Prawdziwych Mężczyzn z Olą” (cudowny biały śpiew) otworzyła mi oczy. Wędrówkę po meandrach relacji między kobietą i mężczyzną zaczęliśmy od niezbyt udanego rapowego utworu, który na szczęście szybko poszedł w zapomnienie. Po tym występie trema zeszła z grupy składającej się z trzech muzyków i wokalistki na dobre.
Gagi gagami, absurdalny humor absurdalnym humorem, ale jedyne, czego nie można podrobić to styl, w jakim grupa rozprawiła się ze swoimi żartami, choć może lepiej powiedzieć: opowieściami. Bo znów natknęliśmy się na pewną historię lub kilka historii, które mogły zdarzyć się każdemu. Okraszone piosenkami o krakowskim gołębiu i dinozaurze – metaforze współczesnego faceta macho (?). Co warte uwagi, od artystów bił luz. Zachowywali się naturalnie, rozmawiali między sobą niewyuczonymi formułkami. A na finał zagrali „Ułańskie stepy” (link) w wersji nieakustycznej. Najlepszy występ wieczoru. Wciąż jestem pod urokiem głosu Aleksandry Pobiedzińskiej.
Dlatego bardzo trudne zadanie mieli kolejni goście z Wrocławia. „Nic nie szkodzi”, można powiedzieć, bo tak nazywała się grupa. I znów – mieliśmy absurdalny teatr, kojarzący się z twórczością Eugène Ionesco, choć nie było nosorożców. Był za to pociąg w Rotundzie. I brak logiki, i tzw. flashbacki, i jako przerywnik żart (opowiedziany na raty) tak suchy, że połowa publiczności musiała wyjść jak najszybciej, aby się napić.