Marek Lasota, kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Krakowa, w rozmowie z LoveKraków.pl przekonuje, że jest bezpartyjny. – Otrzymałem propozycję startu od Jarosława Kaczyńskiego, z którym znamy się i szanujemy od blisko 25 lat. To była oferta bardzo atrakcyjna dla krakowian – deklaruje polityk.
Patryk Salamon, LoveKraków.pl: Jest pan człowiekiem PiS-u?
Marek Lasota: Jestem człowiekiem bezpartyjnym. Człowiekiem, który startuje w tych wyborach z jasno sformułowanym przekazem.
Jacek Majchrowski zarzuca panu, że stoi za panem cała gwardia PiS-u pod przewodnictwem profesora Terleckiego.
Nikt nie stoi „za mną”. Za to obok mnie stoi cały szereg polityków i osób reprezentujących wiele organizacji politycznych i tych w ogóle nie związanych z polityką. Otrzymałem propozycję startu od Jarosława Kaczyńskiego, z którym znamy się i szanujemy od blisko 25 lat. To była oferta bardzo atrakcyjna dla krakowian. Jej atrakcyjność polega właśnie na tym, że jest skierowana do wszystkich, a nie tylko do centroprawicowego, konserwatywnego elektoratu. To był powód przyjęcia przeze mnie tego wyzwania. Jestem daleki od tego, aby utożsamiać się z jakąkolwiek partią polityczną, choć politycy różnych opcji pojawiają się przy mnie. Ale to druga tura pokaże, że stoję w szeregu ze zjednoczonym Krakowem. Krakowem ponadpartyjnym. Krakowem, który dostrzeże, że czas na zmianę, również w zakresie odpolitycznienia samorządu.
Czyli jeżeli zostanie pan prezydentem, politycy PiS-u nie będą sterować panem z tylnego siedzenia?
Panie redaktorze, prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych i w związku z tym jego mandat jest niezwykle silny. Jest wybrany po to, aby dobrze zarządzać miastem, a nie po to, by być pionkiem w grze różnych sił politycznych. W ogóle uważam, że wielką przyszłością samorządów i miast są tzw. ruchy miejskie. Kandyduję, bo te ruchy w obecnych wyborach jeszcze nie mogą wygrać, a Kraków potrzebuje zmian w trybie „NOW!”. Kandyduję, bo wierzę, że tym razem tzw. „Krakówek” zmobilizuje się do działania i przestanie ględzić, że „nic się nie uda, znów wygra Majchrowski”. Kandyduję, bo wiem, że te wybory to dla organizacji obywatelskich dopiero ich start i przed drugą turą zdołam przekonać, że okres mojej prezydentury będzie dla nich przełomowy. Kandyduję, bo ambitni krakowianie potrzebują ambitnego prezydenta.
Panie doktorze, jak wyglądało pana przejście z Platformy Obywatelskiej do PiS-u? To jest dosyć zastanawiające. Jakie są kulisy tej sprawy? I tutaj od razu kolejne pytanie: czy prawdą jest, że marszałek Sowa chciał obsadzić pana na 11. miejscu w okręgu do sejmiku, obejmującym między innymi Oświęcim?
Marek Lasota: Nie musiałem znikąd przechodzić, bo nigdy nie byłem ani członkiem Platformy Obywatelskiej, ani nie należę do PiS-u.
Ale był pan zawsze kojarzony ze środowiskiem Platformy przez to, że należał do klubu.
Tak, to prawda. Natomiast nie jest prawdą, że marszałek Sowa proponował mi jakieś odległe miejsce na liście. Wręcz przeciwnie, kiedy rozmawialiśmy wstępnie na początku czerwca o kształcie listy do sejmiku, deklarowałem – i cały czas tę deklarację podtrzymuję – że nie będę się ubiegał w tych wyborach samorządowych o mandat radnego województwa. Tego typu wątki, z którymi spotkałem się w mediach, nie odpowiadają prawdzie.
Kiedy zakomunikował pan kolegom z Platformy, że będzie kandydował z list PiS-u na prezydenta Krakowa?
Dokładnie w chwili, kiedy to ogłosiłem, skierowałem pismo do przewodniczącego sejmiku. Nie chciałem stawiać nikogo w niezręczniej sytuacji, zwłaszcza moich kolegów z Platformy. Zadeklarowałem, że do końca kadencji sejmiku pozostanę radnym niezrzeszonym.
Czy nie wydaje się panu, że PiS, wystawiając pana, ma w Krakowie wyjątkowo krótką ławkę kadrową?
Nie jestem dobrym adresatem tego pytania.
Dosyć zręcznie pan z tego wybrnął. Teraz pytanie o konkurentów. Kto, według pana, znajdzie się w II turze?
Naprzeciw mnie? Myślę, że z pewnością Jacek Majchrowski. Jestem przekonany, że jeszcze przez dwa tygodnie po 16 listopada Jacek Majchrowski będzie podejmował próby walki o zachowanie status quo w mieście. Sądzę, że wtedy to ja będę mógł i będę chciał udowodnić, że jestem kandydatem zjednoczonego Krakowa.
Czy przeglądając programy wyborcze znalazł pan tam bardzo egzotyczne kwestie? Który kandydat najbardziej się wyróżnia pod względem obiecywania rzeczy nierealnych?
Przysłuchuję się wypowiedziom kandydatów, bezpośrednio mam okazję słuchać ich zwłaszcza podczas debat. Bardzo pozytywnie odbieram Sławomira Ptaszkiewicza, który – zapewne wbrew woli swoich byłych kolegów z PO – wyrasta na spadkobiercę wartości „pierwszej” Platformy. Słuchając pana Łukasza Gibały często miałem wrażenie, że bardziej ubiega się o stanowisko skarbnika miasta niż prezydenta. Doceniam podejmowane przez niego próby analiz stanu budżetu i łatwość posługiwania się liczbami. To dobrze brzmi, bo one ładnie ilustrują obietnice, tyle że w tego typu narracji brakuje spójnej wizji miasta. Przede wszystkim przyszły prezydent będzie mógł i musiał ściągnąć do miasta olbrzymią ilość środków zewnętrznych. Tutaj będzie niezbędna możliwość współpracy z przyszłymi premierami i parlamentarzystami wszelkich opcji oraz z marszałkiem. Jestem przekonany, że krakowianie wybiorą tego, kto ma otwarte wszystkie ścieżki i drzwi.
Wspomniał pan, że trzeba mieć wizję, a nie być skarbnikiem i mieć świetne wyliczenia budżetu. Jak więc wygląda pana wizja?
Panie redaktorze, za kilka tygodni krakowianie – jeśli tylko podejmą decyzję o wybraniu mnie – poczują coś, czego tak mało jest w dzisiejszym Krakowie. Poczują dumę z bycia nowoczesnym krakowianinem, bo to miasto wreszcie ruszy! Poza tym poczują szansę dla siebie, drogę własnego rozwoju. Dostrzegą perspektywy dla siebie. Za kilka tygodni zobaczą wokół mnie zespół ludzi, którzy będą wraz ze mną zdeterminowani, by dać oddech temu miastu. W Krakowie mamy wielki kapitał. Ponad milion użytkowników miasta i grubo ponad 160 000 studentów…
…użytkowników miasta?
Tak, bo ci krakowianie, którzy mają swoje domy np. w Zielonkach czy w Zabierzowie, nadal są użytkownikami miasta, pomimo że formalnie mieszkają poza jego granicami administracyjnymi.
Wróćmy do poprzedniej myśli.
Ponad milion użytkowników miasta i liczni studenci są świetnymi gospodarzami dla 10 milionów gości, którzy co rok tu przyjeżdżają. Moja wizja to uczynienie miasta wzorcowo przyjaznym mieszkańcom, inwestorom i gościom, bo Kraków ma kolosalny potencjał! Ostatni ranking brytyjski, gdzie Kraków jest na pierwszym miejscu, podkreśla tę dobrą atmosferę i życzliwość wobec gości, więc mamy mocne fundamenty. Krakowianie to jest wspaniały kapitał miasta. Problem jest w tym, że nie możemy koncentrować się jedynie na turystyce. Ona jest zasadniczym źródłem dochodów dla mieszkańców Krakowa, ale stolica Małopolski to nie tylko Stare Miasto. Kraków to liczne dzielnice położone w dużej odległości od centrum, których mieszkańcy borykają się na przykład z problemami komunikacyjnymi. Zakorkowana codzienność naszego miasta jest niezwykle nużąca, a przede wszystkim czasochłonna i kapitałochłonna, bo tracimy pieniądze i nerwy. Stąd tak mocny akcent kładę na komunikację zbiorową i rowerową. Dążymy do tego, żeby przemieszczenie się pomiędzy odległymi nawet dzielnicami trwało nie dłużej niż pół godziny.
To jest w ogóle możliwe w Krakowie?
Jest to możliwe, choć mówię tu raczej o symbolicznych wartościach, hasłowo. W ubiegłym tygodniu przedstawiłem rozwiązania, które w opinii specjalistów – bo ja nie jestem inżynierem ruchu – są znacznie tańsze niż metro, czyli… możliwe do zrealizowania. Te rozwiązania doprowadzą do skrócenia czasu i zdecydowanej poprawy jakości podróżowania. To jest podstawowy element komfortu życia, bo przemieszczamy się niemal co dzień i niemal wszyscy.
Drugi ważny element to nasze zdrowie, nasze dobre samopoczucie. Można to określić ogólnym hasłem „ekologia” czy raczej „zrównoważony rozwój”, ale ja rozumiem to hasło bardzo jednoznacznie jako pewien stan równowagi pomiędzy potrzebami gospodarczymi użytkowników miasta a tym, co nazywamy troską o nasze środowisko naturalne i o nasze zdrowie. Dlatego doprowadzenie do takiego stanu równowagi będzie w Krakowie niesłychanie trudne ze względu na dewastację naturalnego środowiska, która już nastąpiła. Trzeba będzie ją po części naprawić, po części starać się odtworzyć, a po części wykreować.
Czyli po pierwsze komunikacja, w drugiej kolejności ekologia, a po trzecie?
Kluczowa sprawa: zarządzanie obywatelskie.
Co się pod tym kryje?
Już wyjaśniam. Często używamy słów „budżet obywatelski”, „budżet partycypacyjny”. To są słowa-wytrychy, które są nieco mylące i krakowianie w ostatnim głosowaniu nad budżetem obywatelskim dali w jakimś sensie temu wyraz. Po pierwsze kwota, jaką przeznaczono do ich dyspozycji w stosunku do całości budżetu miasta, wydaje się śmiesznie mała. Po drugie słaba wiara w to, że ktoś poważnie potraktuje postulaty mieszkańców. Efektem jest odsetek mieszkańców Krakowa, którzy wzięli udział w tym głosowaniu. A więc dowodzi to, że kontakt władz miasta ze społeczeństwem jest bardzo słaby.
Jak to polepszyć?
Zwracałem już na to uwagę wcześniej: mamy w Krakowie zjawisko niezwykle ciekawe, zbieżne z trendem światowym – ruchy miejskie, obywatelskie. One są spontaniczne, nie mają zazwyczaj żadnych barw politycznych, organizują się doraźnie do określonych przedsięwzięć. Ale co więcej, kiedy owe przedsięwzięcia kończą się sukcesem, ci ludzie nagle rozumieją jedną rzecz: „jeżeli jesteśmy razem i jeżeli podejmujemy jakąś aktywność, to osiągamy sukcesy”. W ten sposób rodzi się zupełnie nowa jakość w życiu publicznym. Nie dostrzeganie tego bądź uznawanie, że młodzi ludzie gromadzą się tylko dlatego, że chcą przeciw czemuś zaprotestować, jest daleko idącym nieporozumieniem. W moim najgłębszym przekonaniu jest to przyszłość funkcjonowania miasta. Działające partie polityczne, o czym wiemy doskonale, odgrywają istotną rolę tylko w czasie wyborów. Po to dźwigają one ciężar kampanii wyborczej. Kiedy samorząd zaczyna funkcjonować, barwy polityczne blakną. One nawet tracą na znaczeniu. Moje 12-letnie doświadczenie w sejmiku dowodzi jednego – bez względu na to, jakie reprezentuje się stronnictwa polityczne, są sprawy, którym nadawanie wymiaru ideologicznego jest śmieszne albo tak naprawdę paraliżujące.
Pana przeciwnicy zarzucają, że będzie pan, tak jak Prawo i Sprawiedliwość, przeciwko zakazowi palenia węglem.
Ależ skąd.
Jakie jest pana stanowisko w tej sprawie?
Moje stanowisko jest jednoznaczne. Jeżeli wróciliśmy do tematu ekologii, to po pierwsze, chcąc w sposób konsekwentny realizować te projekty, nie mogę zlekceważyć wysiłku i dorobku Krakowskiego Alarmu Smogowego. To jest bardzo poważna siła społeczna. Jej działanie opiera się nie na jakichś fantasmagoriach, tylko na bardzo rzetelnej podstawie, jaką są choćby wyniki badań pochodzące z monitoringu powietrza w Krakowie. Po drugie, jako radny sejmiku głosowałem za uchwałą zakazującą stosowania paliw stałych, w tym śmieci. Uchwałą, jak się okazuje, mogącą mieć wady prawne. Aczkolwiek co do jej idei nikt nie ma wątpliwości. Program musi być realizowany. Po trzecie wreszcie, sam żyję na co dzień w śródmieściu Krakowa, gdzie ten problem jest najdotkliwiej odczuwany, no i umiem czytać wykresy zanieczyszczeń powietrza. Nie ma żadnej wątpliwości, że w okresie jesiennym krzywa zanieczyszczeń dramatycznie wzrasta. Co więcej, to są bardzo określone rodzaje zanieczyszczeń, bo to jest benzoalfapiren, to jest pył zawieszony PM10, czyli wszystko to, co pochodzi z niskiej emisji, a więc z palenisk węglowych, których znaczna część znajduje się w śródmieściu Krakowa. Sprawa jest jasna. Problem oczywiście nie polega tylko na tym, że należy owe paleniska wyrzucić z domu, ale trzeba dostarczyć źródło ciepła dla mieszkańców, zwłaszcza jeżeli są to rodziny mające problemy finansowe. Musimy solidarnie udźwignąć ten ciężar, czyli tych ludzi należy wesprzeć i to jest podkreślane bardzo stanowczo. Ponadto musimy znaleźć sposób na rozbudowę sieci z ciepłem systemowym. I na koniec, możliwie szybko zacząć korzystać z zewnętrznego finansowego wsparcia dla projektu powszechnej termomodernizacji budynków, których użytkownicy nie mają szans być przyłączonymi do sieci MPEC.
Jak wspierać beneficjentów pomocy?
Należy kontynuować proces i dofinansowywać wymianę kotłów. Źródła są rozmaite. Jest fundusz ochrony środowiska, czy to krajowy czy wojewódzki. Są środki unijne, po które można sięgnąć. Wymiana paleniska na gazowe nie jest w tym wypadku rozwiązaniem problemu, ponieważ ogrzewanie gazem jest znacznie bardziej kosztowne niż węglem. Więc tych ludzi, których nie będzie na to stać, trzeba wesprzeć. A nie wszędzie da się doprowadzić nitkę MPEC, choć oczywiście najlepiej byłoby całe miasto obsłużyć miejskim ciepłem.
Ale są ograniczenia prawne.
Tak, są między innymi ograniczenia własnościowe i prawne. W takich wypadkach miasto musi pomóc. Pomóc też trzeba finansowo. Jeżeli tona węgla na rynku kosztuje kilkadziesiąt złotych – ale takiego taniego, marnej jakości, który jest niskoenergetyczny, czyli wymaga większej ilości spalania, i jest najbardziej trujący powietrze – to trzeba będzie te rodziny wspierać. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej to instytucja powołana do tego, aby monitorować takie sytuacje. Mieszkańcy, których nie będzie stać na utrzymanie nowych źródeł ciepła, muszą być pewni, że nie zostaną sami. Ja to stanowczo deklaruję.
Wymienił pan trzy punkty programu i widzę jeden element, którego brakuje, a który pan bardzo podkreśla – studenci w Krakowie. Stali się oni pana grupą odbiorców. Wspomniał pan wcześniej, że jest ich w mieście ponad 160 tysięcy, ale ta grupa w większości nie głosuje. Dlaczego pan tak o tę grupę zabiega?
Bo mi nie chodzi tylko o głosy! Inwestuję w przyszłość i apeluję o patrzenie dalekosiężne. Bodajże druga z moich konferencji w tej kampanii dotyczyła wsparcia studentów po zakończeniu studiowania. Widzę olbrzymią przestrzeń dla współpracy miasta, uczelni i przyszłego Krakowa.
Jestem wykładowcą. Spotkania ze studentami to mój żywioł, widuję ich na co dzień. Miesiąc temu spotkałem jednak studenta przypadkowo, w okolicach placu Biskupiego. Był trochę speszony, przepraszał, że zaczepia mnie na ulicy. Podszedł do mnie i opowiedział, że jest studentem i nigdy nie brał udziału w żadnych wyborach i nie zamierzał. Powiedział też, że widząc, co się dzieje, idzie na wybory po to, żeby na mnie zagłosować. Był to dla mnie niezwykle krzepiący moment. Chwilę rozmawialiśmy…
Zapewne 16 listopada spora część studentów wyjedzie z Krakowa i nie będzie tu głosować. Szkoda. Ale większy problem jest w tym, że zbyt wielka część studentów po studiach w ogóle będzie chciała stąd wyjechać. Chcemy ich zatrzymać w Krakowie. Dlatego poświęcam tej grupie tyle uwagi, bo to są – mam nadzieję – w większości przyszli mieszkańcy Krakowa, użytkownicy. Oni na uczelniach krakowskich zdobywają wykształcenie i umiejętności, które powinny zostać tutaj, a nie w Warszawie czy za granicą. Studentom trzeba dać nadzieję na to, że warto tu zostać, że Kraków ich potrzebuje. Należy wykonać wysiłek, bez względu na to, czy to jest kampania wyborcza czy nie. Nie wolno wypuszczać z Krakowa znakomitych fachowców.
Czy z Olkusza widać problemy Krakowa? Pojawiają się zarzuty, że mieszka pan w Olkuszu. Dochodzi do tego jeszcze fałszywe stwierdzenie, że pracuje pan w Wieliczce, a prawda jest chyba inna…
To jak z Jackiem Sasinem w Warszawie. Mieszka raptem z dwieście metrów za administracyjną granicą miasta i to jest wystarczający powód, żeby „grillować” go i nie zajmować się jego świetnym programem i dorobkiem.