Chciał śmierci "czerwonych", będzie sprzątał chodniki

Zdjęcie przykładowe fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Krystian G. w grudniu 2017 roku uczestniczył w marszu środowisk ultraprawicowych. Wraz z dwoma innymi osobami niósł transparent, na którym widniało hasło: „Dobry czerwony to martwy czerwony”.

Sprawą, po zgłoszeniu jej przez członkinie Komitetu Obrony Demokracji, zajęła się prokuratura. 21-latek usłyszał zarzut z artykułu 119 kodeksu karnego: „Kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu jej bezwyznaniowości, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.

We wrześniu 2019 roku 21-latek został skazany na siedem miesięcy ograniczenia wolności w postaci 20-godzinnych prac społecznych i zapłatę kosztów sądowych w wysokości 1,5 tys. złotych.

Apelację od wyroku złożył obrońca Krystiana G. Zdaniem Beaty Dłużnik jej klient powinien zostać uniewinniony. Mecenas przekonywała, że sąd nie ustalił, do jakiej konkretnie grupy odnosiło się hasło na transparencie.

Według adwokat obecna scena polityczna „rozjechała się” i nie jesteśmy w stanie wskazać, kto tak naprawdę jest tym „czerwonym”. – Samo hasło jest naganne moralnie, ale czym innym jest jego ocena prawna. W trakcie postępowania nie została skonkretyzowana grupa. Dla niektórych nawet sympatycy PiS-u mogą być określani jako lewicowcy, czyli „czerwoni” – argumentowała Beata Dłużnik.

Mecenas w apelacji stwierdziła również, że kara była niewspółmiernie surowa, a obarczenie kosztami procesowymi 21-latka może się wiązać z niezdolnością zapłaty takiej kwoty (ok. 1,5 tys. zł).

Z tymi twierdzeniami nie zgodziła się prokuratura. Łukasz Paliga uważa, że przy ocenie zachowania Krystiana G. trzeba brać pod uwagę cały kontekst wydarzenia, w którym aktywnie brał udział. – Adresatem groźby była grupa osób o poglądach lewicowych – stwierdził prokurator.

Kim są „czerwoni”?

Sąd apelacyjny nie potrzebował dużo czasu, aby podczas narady utwierdzić się w tym, że rację miał sąd pierwszej instancji, i utrzymał wyrok w mocy, dorzucając kolejny tysiąc złotych kosztów rozprawy odwoławczej.

Sędzia Anna Grabczyńska-Mikocka sięgnęła do historii, aby wyjaśnić, kim są osoby określane mianem „czerwoni”.

– Taki podział funkcjonuje przynajmniej od 1905 roku, kiedy to w Rosji komuniści (czerwoni) walczyli z caratem (biali). Później w krajach komunistycznych rządzący też byli określani mianem czerwonych – przypomniała sędzia.

Odnosząc się do polskiej sceny politycznej, trzeba przypomnieć, że w kraju rządziła Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, z której szeregów wywodzą się politycy tworzący Sojusz Lewicy Demokratycznej. – W chwili czynu ta partia jeszcze istniała – powiedział Grabczyńska-Mikocka. Do tego w sejmie cały czas istnieje podział na lewice, prawice i centrum.

Kontynuując uzasadnienie, sędzia nie miała wątpliwości, że w potocznym rozumieniu słowa „czerwonymi” określa się osoby o poglądach lewicowych. – A co do PiS, to ja pierwszy raz słyszę, aby mieli lewicowe poglądy – dodała.

– Gdyby „czerwonych” zastąpić „narodem żydowskim” to też nie byłoby to karane, bo trzeba bardziej zindywidualizować grupę? – zapytała obrońcę oskarżonego.

Co do kosztów sądowych, orzekająca nie miała litości. – Nie ma miejsca na stwierdzenie, że zdrowy 21-latek, który się nigdzie nie uczy, nie pracuje i jest na utrzymaniu rodziców, nie jest w stanie zarobić pieniędzy na opłaty – powiedziała sędzia.

Przypomniała również o tym, że osoba, która zgłosiła prokuraturze sprawę, dowiedziawszy się, ile lat mają oskarżeni, wniosła o to, by nie karać ich zanadto surowo. I wygląda na to, że sąd pierwszej instancji – chcąc nie chcąc – uznał prośbę świadka. Dlatego argument o niewspółmierności kary w postaci 20-godzin prac społecznych przez siedem miesięcy, nie został uwzględniony.

Sąd zwrócił również uwagę prokuraturze, która nie pociągnęła do odpowiedzialności organizatorów marszu. – Oni też powinni odpowiadać za treści, jakie były tam pokazywane – zauważyła Anna Grabczyńska-Mikocka.

– Widzimy, że doszło do przestępstwa, ale takie sprawy są przez prokuraturę umarzane. Nie wnikamy dlaczego, bo to nie należy do naszych kompetencji – zakończyła sędzia.