Mimo początkowych problemów technicznych, wreszcie rozpoczął się proces Marcina Dubienieckiego i ośmiu innych osób oskarżonych o wyłudzenie z PFRON-u 14,5 mln złotych. Były mąż Marty Kaczyńskiej, zdaniem prokuratury, wymyślił i współkierował przestępczym procederem. On sam zaprzecza oskarżeniom i uważa ja za bezpodstawne.
Zdaniem prokuratury Marcin Dubieniecki już w 2010 roku przedstawił swojej nowej partnerce życiowej (byłej żonie bramkarza reprezentacji Polski w piłce nożnej) plan stworzenia biznesu, który zapewni im krociowe zyski. Plan zaczął być realizowany dwa lata później. Aby nie wchodzić w szczegóły, jak prokurator, który odczytywał liczący ponad setkę stron akt oskarżenia, należy zwrócić uwagę na podstawowe składniki procederu opisywanego przez śledczych.
Plan wymagał wyłożenia na początku własnych pieniędzy, które pochodziły ze spółek kierowanych przez Dubienieckiego. Następnie założenie szeregu innych firm, w tym zagranicą, które później posłużyły do legalizacji pieniędzy pochodzących z przestępstwa.
Najważniejszy z punktu widzenia tego biznesu było obmyślenie planu, jak się wzbogacić, dzięki środkom publicznym. Padło na Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, który mógł finansować nawet w 75% wynagrodzenia zatrudnionych w przedsiębiorstwie niepełnosprawnych, w tym przypadku osoby praktycznie niewidome i te z orzeczoną pierwszą grupą inwalidzką. To był jeden z warunków zatrudnienia.
Według prokuratury, po spełnieniu tego warunku, firmy powiązane z Dubienieckim, wysyłały kuriera z pakietem dokumentów oraz telefonem i kartą SIM do zainteresowanej osoby. Miała ona kilkanaście minut na to, by podpisać nie tylko umowę o pracę, ale też inne papiery. Po co? Wśród nich znalazły się umowy dotyczące kupna akcji i comiesięcznej spłaty rat z tego tytułu. Większość nie wiedziała, co podpisuje.
Sama praca nie była zbytnio wymagająca. Zatrudnieni za ok, 2,5 tys. zł (a tak naprawdę 500 zł) miesięcznie mieli w obowiązkach jedynie zgłosić za pomocą sms-a gotowość do pracy i wykonać w miesiącu kilkaset dowolnych połączeń, w tym prywatnych. Ci, którzy zaczęli się zastanawiać nad sensem takiej pracy, byli zapewniani, że wszystko jest zgodne z prawem.
Tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Skoro 75% dofinansowania na pracę tych osób było wypłacanych przez PFRON, to w sposób jak najbardziej niebudzący podejrzeń należało te pieniądze „odzyskać” od zatrudnianych. I tutaj pojawia się kwestia „dobrowolnego” wykupu akcji w dwóch firmach. Pracownicy, a ci byli liczeni w setkach, co miesiąc mieli potrącane z pensji 1300 zł właśnie z tego tytułu – w chwili podjęci pracy przecież podpisali dokumenty, które zobligowały ich do wykupu akcji.
Następnie firmy były sprzedawane za bezcen do kolejnych podstawionych firm, w tym tych działających na Seszelach. Śledczy obliczają, że Dubieniecki założył i miał udziały w kilkudziesięciu spółkach. Proceder trwał dwa lata. Poza nim, oskarżone osoby to dwaj kuzyni Dubienieckiego, jego partnerka i znajomi.
Oświadczenie Dubienieckiego
Adwokat pisze w nim, że rozpoczynający się proces jest przez niego od dłuższego czasu najbardziej oczekiwanym elementem całej sprawy. – Jej rozpoznanie przez sąd pozwoli nie tylko potwierdzenie mojej niewinności, ale także ustali winnych licznych zaniechań i działań godzących w moje prawa, do których dochodziło w śledztwie – stwierdza Marcin Dubieniecki. Oskarżony twierdzi również, że wielokrotnie apelował do prokuratury o ujawnienie dowodów jego winy. Zamiast tego był „publicznie opiniowany” przez nich.
Dubieniecki zaznacza również, że nie odniósł żadnych korzyści finansowych ani nie zarządzał podmiotami, które miały być zamieszane w proceder. Oskarżony dodaje, że nikogo nie nakłaniał do działalności przestępczej ani z nikim nie współdziałał w celu jej dokonania.
Adwokat podkreśla, że prokuratura wprowadza opinię publiczną w błąd, podając też kwotę 14,5 mln złotych. – Jak dowiedziałem się z akt śledztwa – bez jakiegokolwiek mojego udziału (…) bezpowrotnie na konta ZUS, Urzędu Skarbowego oraz pracowników trafiła 12 mln złotych – czytamy w oświadczeniu.
Marcin Dubieniecki zwraca uwagę na polityczny wymiar śledztwa i jego rozległość, w której ma być ukryty cel (kilkaset tomów akt sprawy, 400 zaplanowanych świadków do przesłuchania).
– Śledztwo bardziej toczyło się w środowisku politycznym niż prawnym i na pewno nie zakończyło się ustaleniem prawdy. Bezprecedensowa jest sprawa, w której ofiarą polityki usiłuje się uczynić kogoś, kto politykiem nie był – kończy Dubieniecki.
Oskarżony na rozprawie odmówił składania wyjaśnień.