"Pływalnia" to zeszłoroczny spektakl dyplomowy studentów IV roku wydziału aktorskiego krakowskiej PWST, który nieźle namieszał na lokalnej scenie – doczekał się nawet zaproszenia na "Boską Komedię" (jeden z najważniejszych festiwali teatralnych w Polsce). O współpracy z Krystianem Lupą, nagości na scenie i problemach, które siedzą w każdym z nas, opowiedziała mi Magdalena Woleńska, aktorka grająca w najlepszej moim zdaniem sztuce sezonu w PWST.
LoveKraków.pl: To twój pierwszy większy wywiad, który ukaże się w mediach, dlatego najlepiej będzie go zacząć od… początku. Jak to się stało, że Magdalena Woleńska została aktorką?
Magdalena Woleńska: Fascynuję się teatrem w zasadzie od dziecka. Najpierw były teatrzyki przedszkolne, potem szkolne, a później… zabrakło mi wiary w siebie. Przez długi czas nie myślałam o tym, by zająć się aktorstwem profesjonalnie. W liceum poznałam dziewczynę, która studiowała w szkole teatralnej, i wtedy uświadomiłam sobie, że przecież to jest w moim zasięgu, na wyciągnięcie ręki - dlaczego więc miałabym nie spróbować?
Te próby dostania się do szkoły teatralnej podjęłaś, i to skutecznie. Było ciężko?
Na początku byłam wręcz przekonana, że się nie dostanę. I faktycznie, pierwszy raz, gdy zdawałam na PWST w Krakowie, nie udało mi się. Dopiero za trzecim razem udało mi się zakwalifikować do szkoły we Wrocławiu.
Czyli aż dwa lata trwałaś w takim zawieszeniu, niepewna swojej przyszłości. Miałaś jakąś alternatywę?
Zaczęłam studiować filozofię, ale zdecydowałam, że wolę porządnie przygotować się do szkoły teatralnej, bo to było coś, czym naprawdę chciałam się zajmować w życiu. Po dwóch latach starań dostałam się do Wrocławia, ale przeniosłam się do Krakowa na trzeci rok. Nie było to łatwe, ale chciałam poznać inną szkołę. Było to dla mnie cenne doświadczenie, które pozwoliło mi na sprawdzenie samej siebie - na ile potrafię dostosować się do nowych ludzi, nowej grupy.
Jaka jest różnica między teatralnym Wrocławiem a Krakowem?
Wrocław jest wspaniałym środowiskiem dla aktorów, bardzo się rozwija. Wydaje mi się, że jest tam więcej alternatywnego teatru, niż w Krakowie. Jest m.in. Instytut Grotowskiego czy Teatr Pieśń Kozła. Ale w Krakowie też zaczyna się dziać – niedługo otwarcie Cricoteki, może powstanie przy niej scena teatralna?
Na jakie trudności natrafiłaś w trakcie swojej przygody z aktorstwem? Jak twoje oczekiwania wypadły w zderzeniu z rzeczywistością?
Odnoszę wrażenie, że im dłużej w tym siedzę, tym mniej o tym wiem. Gdy szłam do szkoły teatralnej wszystko było dla mnie klarowne, jasne. Wiedziałam, dlaczego chcę zostać aktorką: chcę zmienić świat, poruszyć widza, ale też oczyścić siebie – bo granie na scenie jest dla mnie formą oczyszczenia. Im dłużej studiuję, poznając nowe metody i rozwiązania aktorskie, tym bardziej się to wszystko komplikuje. Problem zaczyna się już na etapie rozróżnienia typów teatrów – teatr formy, teatr psychologiczny…
Chyba właśnie do tego psychologicznego można zaliczyć "Pływalnię" w reżyserii Krystiana Lupy, w której grasz?
Myślę, że właśnie taki teatr uprawia Lupa. Interesuje go głównie człowiek, człowiek i… człowiek.
Jaki on jest z twojej perspektywy?
Już pierwsze wrażenie było pozytywne – to cudowny, kochany człowiek. Lupa jest naprawdę niezwykłą osobą. To był ogromny zaszczyt móc z nim pracować, od zawsze był moim teatralnym autorytetem. Fascynuje się każdym aktorem z osobna - mimo, że współpracował z wieloma wybitnymi ludźmi, to wciąż jest ciekawy każdej konkretnej osoby, z którą przychodzi mu obcować. Chce zrozumieć ludzi, nie oceniając ich – dlatego jego sztuki są tak niezwykłe. Chce pojąć naturę człowieka, pokazać, że nie jesteśmy odosobnieni w swoich dziwactwach, obsesjach, lękach. To pomaga, a mnie osobiście daje pokrzepienie. Aktorzy ufają jemu, on ufa aktorom, i z tego powstają magiczne rzeczy.
Chyba nie mogłaś sobie wyobrazić lepszego startu – już przy okazji dyplomu mogłaś współpracować ze swoim guru. Myślisz, że nazwisko Lupy w CV ułatwi ci znalezienie pracy w wymarzonym miejscu?
Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Nie wydaje mi się, żeby dyrektorzy teatrów aż tak bardzo sugerowali się takimi rzeczami. Tym bardziej, że wiadomo, jak to jest w środowisku teatralnym – niektórzy zachwycają się Lupą, ale też są tacy, którzy go krytykują. Poza tym, o znalezieniu pracy powinno decydować to, kim jestem, jakie mam umiejętności, a nie lista osób, z którymi pracowałam. Może to być za to ułatwienie dla mnie samej i mojego sposobu patrzenia na teatr. Lupa w sposób szczególny patrzy na aktora, ma swoje własne techniki, sposoby pracy z aktorami, które w przyszłości mogą zaprocentować.
Zatrzymajmy się na chwilę przy "Pływalni". Sztuka została szczególnie doceniona – zostaliście zaproszeni z tym przedstawieniem na festiwal "Boska Komedia".
To był ogromny zaszczyt wystąpić na "Boskiej Komedii". To było niezwykłe wyróżnienie i czujemy się z tego powodu bardzo dumni.
Lupa bardzo upodobał sobie tekst "Kręgu personalnego 3:1" Larsa Noréna – wystawił go bodaj trzy razy (wcześniej zrealizował lozańską "Poczekalnię" i wrocławską "Poczekalnię.0"). Widzieliście sztuki, na których bazuje wasz dyplom?
Ja nie widziałam żadnej z nich, część osób widziało "Poczekalnię.0". Jeśli o mnie chodzi - chyba dobrze się stało, bo dzięki temu nie próbowałam nikomu dorównać, nie porównywałam się ani nie sugerowałam niczym i nikim. To mogłoby mnie artystycznie ograniczać.
A zatem co inspirowało cię w trakcie budowania postaci? Grasz uzależnioną od narkotyków Angelikę, a także Lenę, prostytutkę.
Inspiruje mnie miłość, relacje z drugą osobą, trudność budowania związku. Dopiero w drugiej kolejności uzależnienia. Starałam się znaleźć w tych postaciach przede wszystkim człowieka.
Spodobało mi się to, że weszliście w role nie tylko psychologicznie, ale i fizycznie. Na scenie bardzo dosłownie widać pot, krew i łzy, korzystacie też z używek, np. papierosów.
Niektórzy uważają, że nie powinno się na scenie wspomagać używkami, że aktor powinien inspirować się samym sobą. W mojej opinii, jeśli to ma służyć prawdzie i pokazać prawdę, to takie zabiegi są dopuszczalne.
A jak ocenisz wulgarność tej sztuki? Pod tym względem bijecie chyba wszelkie rekordy.
Dla mnie jest tego za dużo. Wolałabym części rzeczy nie dopowiedzieć. Z drugiej strony, to też służy prawdzie, o czym przed chwilą wspomniałam. Środowisko ludzi wykluczonych, bohaterów tej sztuki, właśnie w taki sposób się ze sobą komunikuje.
Gdybyś miała powiedzieć jednym słowem: o czym jest to przedstawienie?
O wolności. Ci ludzie wykluczeni, którzy sprzeciwili się normom społecznym i systemowi, są prawdopodobnie bardziej wolni od osób, które tę sztukę w teatrze oglądają.
Jeżeli już przy widzach jesteśmy – jak wygląda twoja relacja z publicznością?
Jako aktorka bardzo silnie współodczuwam z widzem, jest to dla mnie niesłychanie ważne. Wydaje mi się, że to takie balansowanie na granicy – sami do końca nie wiemy, na ile możemy sobie pozwolić na kontakt słowny czy wzrokowy z publicznością. Ja sama, z perspektywy widza, gdy idę do teatru, czasami wolę czuć się bezpieczna na widowni. Po prostu nie mam ochoty wchodzić w żadną interakcję z aktorem.
Jak odbierał waszą "grę" z widzem Krystian Lupa?
Miał niedosyt. Chciał większej prowokacji, chciał pozbawić publiczność poczucia bezpieczeństwa. Po prostu oczekiwał, że pójdziemy w te role "na całość".
Innym aspektem pójścia "na całość" jest też nagość sceniczna. Jak odbierasz kwestię nagości na scenie?
Jest usprawiedliwiona. W "Pływalni" momentami byłam w bieliźnie, więc nie były to bardzo odważne sceny, ale nie mam z tym dużego problemu, nie czuję wstydu. Wychodzę z założenia, że cel uświęca środki. Mam nadzieję, że scena, w której jestem w pewnym stopniu rozebrana, usprawiedliwiła tę nagość. My, Polacy, jesteśmy bardzo pruderyjnym narodem, więc takie zabiegi są przydatne, zrywają pewne tabu.