W sobotę z placu przed Muzeum Narodowym na plac Matejki przeszli uczestnicy Marszu Równości. W tym roku manifestowali pod hasłem „Nazywam się dwa miliony”, co miało odnosić do szacunkowej liczby dwóch milionów osób LGBT mieszkających w Polsce.
Za wielką tęczą
– Liczby te nadal nie przekonują polityków i ustawodawców, dla których hasła takie jak edukacja seksualna, związki partnerskie, równość małżeńska, czy rozszerzenie kodeksu karnego o przesłanki związane z orientacją seksualną i tożsamością płciową to wciąż sprawa “światopoglądowa” – komentują organizatorzy sobotniej demonstracji.
Uczestnicy marszu wyruszyli w asyście policji z placu przed Muzeum Narodowym. Przeszli aleją Mickiewicza w stronę Wawelu, a stamtąd ulicą Grodzką na Rynek Główny i na plac Matejki. Nieśli ze sobą tęczowe flagi i transparenty. „Równe prawa to podstawa!”, „Hej hej, krakowianie, niechaj równość nam się stanie!”, „Normalna rodzina kocha, nie wyklina” – to tylko niektóre hasła, które można było usłyszeć.
„Kto nie skacze”
Przy Barbakanie na uczestników Marszu Równości czekała kontrmanifestacja. Grupa narodowców wykrzykiwała m.in. hasła „Kolorowa tęcza-znak zboczeńca”, „Tu jest Polska, nie Bruksela, tu się zboczeń nie popiera”. Policja nie dopuściła do konfrontacji obydwu zgromadzeń, obyło się bez incydentów. Nikt nie został zatrzymany.
Zarówno Marsz Równości, jak i Marsz w obronie rodziny zostały zgłoszone do urzędu z szacunkową liczbą tysiąca uczestników. Tymczasem, jak informuje Katarzyna Cisło z biura prasowego małopolskiej policji, obydwie grupy liczyły po około 400 osób. W komplecie stawili się natomiast funkcjonariusze: demonstracje zabezpieczało łącznie ok. 320 policjantów i ponad stu strażników miejskich. – Jeśli ktoś nam zgłasza, że będą dwie grupy w okolicach tysiąca osób, my musimy być na to przygotowani. Tym bardziej, że w minionych latach zdarzały się incydenty – mówi Cisło.