W 492 siedzibach obwodowych komisji będziemy mogli zagłosować w ogólnopolskim referendum. Pytania dotyczą trzech kwestii: jednomandatowych okręgów wyborczych, finansowania partii politycznych oraz prawa podatkowego. O tym, czy referendum będzie miało jakiekolwiek znaczenie, rozmawialiśmy z dr. Jackiem Sokołowskim z Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ.
Dawid Kuciński, LoveKraków.pl: Jak pana zdaniem wyglądała akcja informacyjna na temat referendum – ogólna i lokalna? Bo ja się praktycznie z nią nie spotkałem.
Dr Jacek Sokołowski, UJ: Właśnie miałem pytać, o jaką akcję chodzi.
Wczoraj dowiedziałem się, że 150 podmiotów w całej Polsce mogło prowadzić akcję informacyjną.
Nie było niczego takiego. Tylko w krakowskim „Dzienniku Polskim” widziałem analizę pytań.
Krakowska Platforma Obywatelska zorganizowała konferencję na temat JOW-ów…
Brutalna prawda jest taka, że żadna z partii politycznych nie jest zainteresowana tym referendum. PO również. A tylko partie polityczne mogłyby – poprzez zorganizowaną kampanię – doprowadzić do wzrostu frekwencji i zainteresowania pytaniami referendalnymi. Ale nie chciały tego zrobić, bo byłoby im nie na rękę, gdyby wynik okazał się wiążący. Politycy nie chcą, żeby ludzie wypowiedzieli się wyraźnie w sprawie ordynacji i finansowania bo wówczas musieliby się tym zająć na poważnie, a wcale nie o to chodziło, kiedy rozpisywano referendum.
Dlaczego?
Rozpisanie referendum było zabiegiem czysto taktycznym, podjętym w wyniku błędu poznawczego. Otoczenie Bronisława Komorowskiego w panice – po ogłoszeniu wyników I tury wyborów prezydenckich - uwierzyło, że ludzie głosowali na Kukiza ze względu na JOW-y. A większość wyborców Kukiza, jak sądzę, nie bardzo nawet wie, co to w ogóle jest; ich głosy były wyrazem sprzeciwu wobec klasy politycznej, a nie poparciem jakiegoś modelu ordynacji wyborczej. Zaplecze byłego prezydenta tego nie zrozumiało i sądziło, że proponując referendum w sprawie JOW, przyciągnie elektorat Pawła Kukiza w II turze. Jak wiemy, tak się nie stało. A rozpisane trochę „przypadkiem” referendum stało się niewygodne dla graczy politycznych, bo żadna z partii nie chce zmian w ordynacji ani w systemie finansowania. Budzi też nikłe zainteresowanie społeczne, ponieważ większość zwykłych Polaków, tych nie interesujących się specjalnie polityką nie wie za bardzo, o co w nim chodzi.
Jedyne, do czego referendum mogło się przydać Platformie Obywatelskiej po wyborach prezydenckich, to do mobilizacji przeciw PiS-owi. Pojawiły się nawet te bilbordy „My jesteśmy za, oni są przeciw”. Ta akcja jednak szybko została zaniechana, bo po pierwsze – Platforma uświadomiła sobie, że dla przeciętnego, „niewyrobionego” wyborcy jest to mało zrozumiałe, a z kolei dla wyborcy interesującego się polityką hipokryzja tego hasła była widoczna jak na dłoni. Skoro PO „jest za” JOW-ami i rządzi od 2007 roku, to dlaczego jeszcze ich nie wprowadziła? Tak więc próba wykorzystania referendum do polaryzacji na linii PO-PiS, też została zaniechana i ostatecznie żadnych działań informacyjnych nie było.
Najprawdopodobniej referendum nie będzie wiążące z powodu frekwencji, ale może wyniki będą kartą przetargową w czasie kampanii wyborczej?
Żeby to referendum stało się jakimś spiritus movens polityki, musiałaby zostać osiągnięta przyzwoita frekwencja, czyli około 30%. Prognozuję, że nawet takiej nie będzie. Nikt więc nie skorzysta, ale też nikt nie straci. Będzie tak, jakby go nie było. I tego właśnie życzą sobie wszyscy gracze polityczni. Jedynie Paweł Kukiz mógł skorzystać politycznie na tym referendum, wręcz wydawało się że to prezent dla niego, no ale skrupulatnie przegapił tę szansę – podobnie jak i wiele innych.
Nikt nie skorzysta, ale 100 mln złotych zostanie wydane.
W szerszej perspektywie skorzystało Prawo i Sprawiedliwość. Dzięki błędnej taktyce Bronisława Komorowskiego w dyskursie publicznym pojawił się temat referendum. Po zwycięstwie Andrzeja Dudy, PiS wykorzystał to na swoją korzyść, proponując – ustami prezydenta - kolejne referendum, ale zupełnie inne. Zawiera ono pytania, które wszyscy rozumieją i które rozpalają emocje. Powstała narracja, w której Platforma rozpisuje jakieś niezrozumiałe referendum, którego sama nie popiera, a PiS przedstawia Polakom pytania o sprawy żywo ich interesujące. W ten sposób na pojawieniu się tematu referendum w polityce PiS już zyskał, bez względu na to, czy Senat przegłosuje przeprowadzenie tego drugiego referendum czy nie. Jeśli to drugie, „pisowskie” referendum zostanie rozpisane, podkręci frekwencję podczas wyborów parlamentarnych i oczywiście zachęci wyborców do głosowania na PiS, bo tak się akurat składa, że większość Polaków nie chce posyłać sześciolatków do szkół ani pracować do 67 roku życia. Jeśli zaś Senat odrzuci wniosek, będzie to sygnał, że Prawo i Sprawiedliwość chce pytać o sprawy istotne, a PO na to nie pozwala i ignoruje „głos ludu”. W każdym wariancie zyskuje partia Jarosława Kaczyńskiego.
Wróćmy jeszcze do referendum niedzielnego. Co się stanie, jeśli zagłosuję, że nie jestem za finansowaniem partii z budżetu?
Nic. Pytanie jest w taki sposób skonstruowane, że żadna z odpowiedzi nie wymusza zmian. Odpowiedź „Nie” bynajmniej nie oznacza, że opowiadamy się za zlikwidowaniem systemu dotowania partii z budżetu i zastąpieniem go jakąś formą finansowania prywatnego. Oznacza tylko tyle, że chcemy jakiejś – jakiejkolwiek – zmiany systemu dotychczasowego. Być może na przykład zwiększenia dotacji. Jakkolwiek by wyborcy nie odpowiedzieli na to pytanie, politycy będą się mogli bardzo łatwo wyłgać. Zakładam jednak, że jeśli już ktoś pójdzie oddać głos, to zapewne wierząc, że opowiada się za zniesieniem subwencji.
Co, gdyby się zdarzyło, byłoby błędem.
Tak sądzę. Nie wierzę, żeby likwidacja państwowych subwencji dla partii wpłynęła pozytywnie na polską politykę. Prawdą jest, że i tak politycy mają prywatnych, niejawnych sponsorów. Ale hipokryzja to hołd składany cnocie. W obecnym systemie trzeba przynajmniej udawać, że jest się czystym. Za przyłapanie na machlojach można dostać punkty karne od wyborców, a nawet zupełnie zostać wyeliminowanym z polityki. Jeśli damy politykom możliwość brania pieniędzy w reklamówkach, to pozbawimy ich wszelkich hamulców. Kradzieże w supermarketach się zdarzają, nawet często ale nikt nie myśli o tym, by je legalizować, prawda?
*
Przypomnijmy, że do urn mamy możliwość pójść 6 września w godzinach od 6 do 22. W referendum odpowiemy na trzy pytania:
„Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?"
„Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?"
„Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?"
Wynik referendum jest wiążący, gdy weźmie w nim udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania. W Krakowie uprawnione do głosowania są 582 094 osoby (na 703 279 mieszkańców). 85 wyborców weźmie udział w referendum poprzez głosowanie korespondencyjne, natomiast 13 osób złożyło wnioski o udzielenie pełnomocnictwa. W stolicy Małopolski zagłosują także osoby spoza miasta – do spisu wyborców dopisało się 271 osób. W magistracie wydano również 200 zaświadczeń o prawie do głosowania w referendum.