O tym, dlaczego rada miasta (nie zawsze) reprezentuje mieszkańców [OPINIA]

Rafał Komarewicz fot. Filip Radwanski

Być może zaskoczy Pana moja opinia, ale zgodzę się, że w radzie mamy deficyt osób młodych, że brakuje kobiet, że mało tych, którzy rozumieją punkt widzenia pracownika i pracodawcy, kogoś kto ma dużo świadomości i empatii z czym dziś musi mierzyć się zwykły krakowianin – pisze w polemice Rafał Komarewicz, przewodniczący Rady Miasta Krakowa.

Panie Doktorze,

z wielką uwagą przeczytałem Pański wczorajszy tekst dotyczący Rady Miasta Krakowa. Bolesne wnioski, dane i tezy, początkowo wzbudziły we mnie ogromne poczucie niesprawiedliwości. Jestem radnym Krakowa od ponad 10 lat i mam poczucie, że wśród moich koleżanek i kolegów znajduję ludzi, którzy mi imponują, potrafiąc znaleźć mądre rozwiązania dla miasta. Ludzie z ogromnym doświadczeniem, które przecież często doskonale skorelowane jest z wiekiem i stażem na publicznych stanowiskach - głównymi zarzutami Pana doktora. Krakowscy radni, w swej niedoskonałości wyróżniają się na arenie ogólnopolskiej, przybijając stempel na często bardzo progresywnych zmianach, które wprowadzamy.

A później pierwsze emocje minęły, a ja nieco chłodniej popatrzyłem na przedstawione wnioski. Pomyślałem o moich dzieciach, o sąsiadach, o tysiącach krakowian na co dzień mierzących się z różnymi problemami. Jasne, mogą zwrócić się z nimi do mnie, a ja w granicach moich możliwości pomogę. Ale co z tymi, którzy nie mają tak bliskiej reprezentacji? Czy Rada Miasta Krakowa jest dziś organem ważnym dla pokolenia 20-, 30-, czy 40-latków? Czy w składzie są osoby, które rozumieją, z jakimi szansami, wyzwaniami i problemami mierzą się ludzie, którzy przyjechali i przyjadą żyć w naszym mieście? Czy wśród nas, radnych, są osoby, które dobrze rozumieją jak wygląda współczesne życie? Biznes? Problemy z kosztami, opłatami i kredytami? Fluktuacja w pracy? Problemy komunikacyjne?

Być może zaskoczy Pana moja opinia, ale zgodzę się, że w radzie mamy deficyt osób młodych, że brakuje kobiet, że mało tych, którzy rozumieją punkt widzenia pracownika i pracodawcy, kogoś kto ma dużo świadomości i empatii z czym dziś musi mierzyć się zwykły krakowianin. Oczywiście, chciałbym też mocno podkreślić - to nie wiek decyduje o aktywności radnego. Wśród nas radnych są osoby młodsze, którym życzyłbym tyle zapału i wigoru, ile prezentują niektórzy radni w nieco bardziej zaawansowanym wieku.

Zgoda - brak świadomości jak wygląda to zwyczajne życie ma bezpośredni związek z tym, jak wielu radnych zatrudnionych jest w miejskich instytucjach. A jak wiadomo, administracja w Polsce nie jest przyzwyczajona do wychodzenia przed szereg. Ale jeśli urzędnicy to przeciętni radni, to gdzie ta kolejka zdolnych naukowców, managerów, biznesmenów i aktywistów? Czemu do rady miasta nie aspirują wybitne jednostki? A może aspirują, tylko nie mają siły przebicia?

Jednym z problemów jest tu organizacja życia, wymagająca niezwykłej elastyczności, częściowego odsunięcia na bok swoich aktywności zawodowych, biznesowych, pracy w bardzo nieregularnych godzinach. To działalność generująca stres przed utratą wiarygodności i porzuceniem głębokich ideałów na rzecz politycznych kompromisów. Starszym Panom (i to nie dwóm, jak Pan zauważył), łatwiej dostosować swój czas do spotkań, posiedzeń komisji i sesji. I znów chcę zaznaczyć, to wcale nie oznacza nic złego. Starszy to bardziej doświadczony - to bezcenna wartość.

Inną blokadą jest choroba warszawska. I proszę mnie źle nie zrozumieć - nazwa tej boleści, ma wyłącznie związek z lokalizacją jej ogniska - polskiego parlamentu. Choroba, która rozwija się w nas, niestety także krakowianach. Z nostalgią wspominam te czasy, gdy bardziej od polityki dzieliły nas preferencje do Wisły i Cracovii. Dziś podobnie niezdrowa animozja dzieli nas na obozy polityczne - i niestety je umacnia. Im więcej polaryzacji politycznej, tym silniejsze są partie. A to niestety one decydują o tym, kogo poślą do reprezentowania nas - zarówno w Sejmie, jak i radzie miasta, a nawet dzielnicy. Do polityki trafiają osoby, dla których obecność w różnych organach uchwałodawczych, nie jest ani ukoronowaniem własnych karier, ani próbą wykorzystania dla dobra wspólnego zdobytej wiedzy i doświadczeń. Wysokie miejsca na listach wyborczych są często nagrodą za partyjną lojalność, nie za dokonania.

Czy argumentem są pieniądze? Pracę samorządowca rozpocząłem po zawieszeniu aktywności na polu biznesowym. Mówiąc wprost, apanaże nigdy nie były dla mnie atrakcyjne - nie pieniądze decydowały o zaangażowaniu. I to powinna być zasada - praca radnego jest czasochłonna i angażująca, ale nie może być zawodem. Ale to zawód i doświadczenia mają pomagać w byciu dobrym radnym.

Mniej polityki, więcej Krakowa - tak, nieco populistycznie, mógłbym streścić moje przemyślenia. Bo dziś rzeczywiście powinniśmy się zastanowić, jak sprawić, by krakowianie dostali alternatywę dla karuzeli osób powtarzających się co kadencję w radzie miasta. Najlepiej takich spoza ogólnopolskiej “naparzanki” i bez partyjnej legitymacji.

Panie doktorze, chciałbym Panu podziękować za zebrane wnioski. Wierzę, że ta aktywność wynika właśnie z miłości do Krakowa. Zarówno Pana, jak i wszystkich, którzy reprezentując wartości zachęcam, by dawali sobie szansę. Wybory do Rady Miasta już w przyszłym roku, a rejestracja niezależnej listy wcale nie jest taka trudna. Szanowni Państwo którym się chce - analizujcie swoje możliwości poświęcenia czasu, rozmawiajcie z pracodawcami, z instytucjami, które reprezentujecie. I łączcie się - jako krakowianin, w przyszłej kadencji marzę o tym, by zobaczyć na sali obrad właśnie takich radnych.