Oszuści z Warszawy wyłudzili od mieszkanki Krakowa 578 tys. zł.

Oskarżony Paweł M. przed krakowski sądem fot. Artur Drożdżak

Maria G. jest dobrze wychowana i uczynna. Pewnie dlatego nie odłożyła słuchawki, gdy zadzwonił do niej nieznajomy przedstawiając się jako policjant. Sprawa dla pani skończyła się utratą fortuny.

Rozmówca powiedział, że pani Maria ma się zgłosić na komendę policji w Krakowie - odpowiednie wezwanie zostało już do niej wysłane, odebrał je już jakiś mężczyzna. Starsza pani odparła, że to niemożliwe, bo zięć jest w Hiszpanii. Rozmówca powiedział wtedy, że musi wszcząć śledztwo, by wyjaśnić okoliczności odbioru wezwania.

– Rozmowa jest od tej pory nagrywana – rzucił. Do pogawędki włączył się kolejny mężczyzna; wprost zapytany przez Marię G. odparł, że nazywa się Artur Berło i także jest funkcjonariuszem policji. Poprosił, by kobieta, nie przerywając rozmowy, wybrała numer 112 - gdy pani Maria to zrobiła, jeszcze jeden mężczyzna zapewnił ją, że Artur Berło to doświadczony policjant, który pomoże w uchronieniu mieszkanki Krakowa przed utratą jej pieniędzy.

Maria G. złapała się za głowę, gdy komisarz Berło opisał jej, w jakie kłopoty się wpakowała. Nie wiedziała przecież, że jej telefon jest na podsłuchu, a dom jest obserwowany przez kamery wielkości główki zapałki, zaś w banku, w którym trzyma pieniądze, pracują złodzieje. Oni dysponują numerem PESEL i danymi z dowodu osobistego Marii G. Skoro tak, to wezmą kredyt na jej nazwisko, a pieniądze wypłacą kartą.

Jest jednak ratunek.

– Trzeba wcześniej przed złodziejami wypłacić pieniądze i przekazać je nam, policjantom. My o nie zadbamy – stwierdził „komisarz Berło”. Uprzedził też, że dom już jest pod obserwacją przestępców, więc Maria G. nie może nikomu mówić o wypłacie.

– My jako policja zwrócimy pani pieniądze za taksówkę, którą pojedzie pani do banku – rzucił jeszcze.

Przekazanie na hasło

Pani pojechała, złożyła dyspozycję wypłaty wszystkich środków, a trzy dni później - 2 grudnia 2019 roku - wypłaciła z oddziału banku w Nowej Hucie 123 tysiące euro. Czekała, aż komisarz Berło przyśle człowieka po odbiór gotówki. Zgodnie z poleceniem zachowała paragony za kurs taksówką. Do wypłaconej kwoty dołożyła jeszcze 27 tys. zł, które trzymała w domu na drobne wydatki. Wieczorową porą do drzwi zadzwonił mężczyzna i powiedział słowo „osioł”. To było umówione przez telefon hasło z „komisarzem Berło”. Wtedy Maria G. oddała gościowi pieniądze pod ochronę. W sumie: 578 tysięcy zł.

Wieczorem zadzwonił jeszcze Artur Berło i uspokoił, że operacja się udała, gotówka jest w depozycie policji. Maria G. trzy tygodnie spała spokojnie, nikomu nie mówiła o sprawie, komisarz Berło też się nie odzywał, ale przecież był grudzień, święta, choinka, prezenty.

– Pewnie zajęty jest sprawami rodzinnymi – tak ciepło myślała o nim Maria G.

Patryk i Dominika

Policjanci z Krakowa mieli doświadczenie w łapaniu oszustów posługujących się metodą „na policjanta”. 11 grudnia 2019 r. pojechali do Warszawy, bo wpadli na trop Dominiki L. i Patryka M., którzy byli tzw. „odbierakami”, czyli zabierali pieniądze od oszukanych. Przyznali się do winy. Podczas przesłuchań opowiedzieli o przestępczym życiu, wspomnieli też o innej znajomej parze ze stolicy - Marcie D. i Pawle M. Spotkali się towarzysko ze trzy, cztery razy i wówczas 26-letnia Marta i 27-letni Paweł namawiali ich do pracy polegającej na odbieraniu przesyłek.

Chwalili się, że podczas jednego wypadu do Krakowa udało się dokonać skoku na prawie 600 tysięcy złotych. Paweł zarobił wtedy 50 tys., za które kupił białego lexusa.

Z kolei 26-letnia Marta zarobiła 11 tysięcy, które wydała na dwa futra i czapkę z merynosa, specjalnej odmiany owcy, z której wełna jest wyjątkowo droga. Patryk i Dominika nie skusili się wtedy na taką robotę, ale później przemyśleli sprawę i też zaczęli jeździć po Polsce w charakterze odbieraków.

Krakowscy policjanci przesłuchiwali Dominikę i Patryka 11 i 12 grudnia, ale dopiero 22 grudnia zięć Marii G. po powrocie z Hiszpanii zgłosił na policji sprawę oszustwa teściowej na 578 tysięcy zł.

Marta i Paweł

Funkcjonariusze policji z Krakowa na początku lutego 2020 roku skojarzyli opowieść Dominiki i Patryka o skoku ich znajomych i postanowili wówczas przesłuchać Martę D. i Pawła M. Pokazali też zdjęcie tego mężczyzny Marii G. Rozpoznała go - to jemu oddała pieniądze.

Marta D. podczas przesłuchania przyznała, że 2 grudnia była na wycieczce w Krakowie ze swoim nowym chłopakiem, Pawłem M. By uspokoić bliskich, zrobiła mu fotkę komórką i ją im wysłała. W Krakowie zamieszkali w hotelu Hilton obok Galerii Krakowskiej, gdzie poszli na zakupy. W pewnej chwili je przerwali, bo Paweł na swój telefon starego typu odebrał połączenie. Pojechali wtedy BMW do Nowej Huty.  Jej chłopak zniknął na moment, a potem do bagażnika auta wrzucił jakąś paczkę. Był zdenerwowany i pobudzony. Natychmiast wrócili Warszawy, choć Marta miała do niego pretensje, że przerwali wycieczkę bez wyraźnego powodu.

Paweł M. opowiadał z kolei, że był w Krakowie, bo znajomy poprosił go o odbiór dokumentów od cioci. Gdy wymienił nazwisko znajomego, okazało się, że mężczyzna nie żyje i nie da się zweryfikować wersji o powodzie wyjazdu pod Wawel.

Twierdził też, że Patryk M. go pomawia - bo go kiedyś tępił jako narkomana. To się jednak nie potwierdziło, bo panowie znali się słabo i widzieli ledwie kilka razy.

Prawda i wyrok sądu

Sąd nie uwierzył w opowieści oskarżonych o wycieczce. Nie miał wątpliwości, że byli wspólnikami w dokonaniu przestępstwa.  Za niewiarygodne uznał słowa Pawła M., że za kwotę 55 tys. złotych pojechał do Krakowa po dokumenty. Zleceniodawca sam mógł to zrobić - bez płacenia tak absurdalnie wysokiej gratyfikacji. Oskarżona para próbowała na wszystkie sposoby zdyskredytować Dominikę i Patryka, czyli świadków, którzy ich obciążali. Sugerowali, że policjanci wymusili groźbami wskazanie nazwisk sprawców oszustwa na szkodę Marii G.

Sąd zauważył jednak, że gdy kryminalni przesłuchiwali Dominikę i Patryka, to nawet nie wiedzieli o przestępstwie na szkodę mieszkanki Krakowa, bo stosownego zgłoszenia w tej sprawie dokonał zięć Marii G. dopiero 22 grudnia, czyli już po przesłuchaniu kluczowych świadków.

Kluczowi świadkowie, czyli Dominika i Patryk, na rozprawie wycofali się z obciążających zeznań, ale zdaniem sądu to był manewr uzgodniony z oskarżonymi.

Śledczy zdobyli billingi połączeń telefonicznych Marii G. i wynikało nich, że fałszywy policjant Artur Berło dzwonił do niej z Wielkiej Brytanii 48 razy. Nie udało się ustalić jego prawdziwego nazwiska.

Ciąg dalszy i niższa kara

Oskarżonej kobiecie sąd wymierzy karę roku więzienia, a jej chłopakowi - cztery lata. Oboje mają oddać zagarnięte 578 tys. zł. Za obciążające w ich sprawie uznał sąd nagminność tego typu przestępstw wobec osób w podeszłym wieku, które są łatwymi ofiarami. Wykorzystanie tego mechanizmu na szkodę Marii G., zdaniem sądu, świadczy o bezwzględności sprawców. Wysokość wymierzonych kar jest różna, bo odmienna była rola Marty D. i Pawła M. On był już siedmiokrotnie karany.

W apelacji oskarżeni chcieli niższych kar i mniejszych kwot do zapłaty. Adwokat Pawła M. pisał, że jego klient był tylko nieświadomym narzędziem w rękach faktycznego oszusta.

Sąd Apelacyjny w Krakowie obniżył Marcie D. karę do 10 miesięcy, ale przyjął, że to było paserstwo. Uznał, że kobieta musi oddać 11 tys. zł, resztę pieniędzy czyli  567 tys. ma zwrócić Paweł M. po  tym, jak odsiedzi 4 lata, bo taki wyrok na niego jest prawomocny.