Rozmowa na dzień dobry. Musimy przede wszystkim ograniczyć potrzeby podróżowania

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

O tym, jak w kryzysowym czasie powinno wyglądać poruszanie się po mieście, rozmawiamy z dr. inż. Markiem Bauerem z Katedry Systemów Transportowych Politechniki Krakowskiej.

Jakub Drath, LoveKraków.pl: Komunikacja miejska w ostatnich dniach staje się jednym z ważnych tematów rozmów. Najpierw była mowa o dezynfekowaniu przycisków i poręczy, później pojawiły się wydzielone strefy przy kabinie prowadzącego, wczoraj miasto zapowiedziało ograniczenie liczby kursów. Czy transport publiczny ma teraz szansę pełnić swoją funkcję? Pytam o zdanie jako eksperta od komunikacji, a nie od epidemiologii.

Dr inż. Marek Bauer, Katedra Systemów Transportowych PK: Postawił mnie Pan w trudnym położeniu, ponieważ to nie kwestia jakości systemu transportowego jest w bieżącej sytuacji najważniejsza.

Paradoksalnie, w sytuacji w której się wszyscy znaleźliśmy, coś co stanowi swego rodzaju krwioobieg miasta, zapewnia jego rozwój, w tej konkretnej sytuacji jednocześnie sprzyja także rozprzestrzenianiu się zagrożeń. Ale nie chodzi tu tylko i wyłącznie o transport zbiorowy, tylko o sam fakt odbywania podróży, o to że łatwo odwiedzamy różne miejsca, pojawiamy się w różnych środowiskach. Jeżeli chcemy ograniczyć ryzyko przenoszenia wirusa, musimy przede wszystkim ograniczyć potrzeby podróżowania. W tej płaszczyźnie sporo się dzieje, samo zawieszenie zajęć w szkołach i na uczelniach to zmniejszenie liczby wszystkich podróży mieszkańców o prawie 20 procent. Ale to wciąż za mało.

Czy ograniczanie liczby kursów komunikacji miejskiej to Pana zdaniem właściwe działanie w obecnej sytuacji?

W normalnych warunkach funkcjonowania miasta, rolą systemu transportowego jest umożliwienie realizacji funkcji życiowych jego użytkowników, przede wszystkim mieszkańców. Im więcej realizowanych podróży, tym większa jest rola transportu zbiorowego, który w sposób najbardziej efektywny realizuje przewozy osób na duża skalę. I dlatego musi być wspierany i promowany – im więcej pasażerów, tym lepiej (oczywiście w akceptowalnych warunkach podróżowania), ponieważ przepustowość sieci drogowej jest ograniczona.

Jednak teraz sytuacja nie jest normalna. Obawy, że wśród współpasażerów tramwaju czy autobusu jest ktoś zarażony są w pełni zrozumiałe, zwłaszcza w przypadku zatłoczenia. I chociaż przynajmniej na razie trudno jest stwierdzić, jaki udział w rozprzestrzenianiu się wirusa może mieć komunikacja miejska, to zagrożenie jest i nie można go bagatelizować. Dlatego zmniejszanie poziomu zatłoczenia w pojazdach komunikacji miejskiej jest w obecnej sytuacji absolutnym priorytetem. Powszechniejsze wykorzystanie samochodu w podróżach oraz roweru temu sprzyja – a przy znacząco mniejszej globalnej liczbie podróży, negatywne skutki zwiększenia ruchu samochodowego są mniej dotkliwe.

Ale część pasażerów pozostanie w komunikacji miejskiej. Oczywiście, korzystne by było ich przewożenie bez zmniejszania zakresu obsługi komunikacyjnej, bo mniejsze zatłoczenie to mniejsze ryzyko. Jednak jest druga strona medalu: czy w zaistniałej sytuacji znajdzie się wystarczająca liczba kierujących pojazdami komunikacji miejskiej? Oni przecież też są narażeni, przecież codziennie przewożą tysiące osób. W tym miejscu należy oddać szacunek ludziom, którzy pełnią służbę, w tak trudnych warunkach. Zazwyczaj ich nie doceniamy.

A co się stanie, jeśli w którymś momencie zostanie podjęta decyzja, że cały transport zbiorowy przestanie funkcjonować? W jakim stopniu samochody, rowery czy podróże piesze rozwiążą problem?

Taki scenariusz na pewno jest rozważany, jak zapewne wiele innych. Oczywiście, trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie miasta bez systemu transportu zbiorowego, nawet w tak skrajnie poważnej sytuacji kryzysowej. Z prostego powodu: blisko 40 procent mieszkańców Krakowa deklaruje brak stałego dostępu do samochodu. Dla wielu z nich komunikacja miejska to – nawet w obecnej sytuacji – jedyna akceptowalna możliwość dotarcia do pracy. A dotychczas przecież tylko część instytucji została zamknięta bądź ograniczyła swoją działalność.

Zatem ewentualne zawieszenie komunikacji miejskiej może się odbyć tylko przy daleko idących ograniczeniach samych potrzeb transportowych, czyli masowym zamknięciu kolejnych generatorów ruchu. Mam nadzieję, że taki scenariusz się nie ziści, bo to by oznaczało, że jest naprawdę źle. Niestety, nie można takiego rozwoju wypadków wykluczyć.

Pojawił się też odwrotny pomysł. Żeby zawiesić działanie strefy płatnego parkowania, co miałoby ułatwić mieszkańcom dojazd samochodem, zamiast narażania się na kontakt z wirusem w komunikacji miejskiej. Jak Pan to ocenia?

Uważam, że to zły pomysł. Strefa sprzyja rotacji pojazdów i ogranicza parkowanie wielogodzinne. Jeśli obowiązuje, łatwiej jest znaleźć wolne miejsce bliżej celu podróży. Ten mechanizm działa tak samo w okresie normalnego, niezakłóconego funkcjonowania miasta, jak też w sytuacji kryzysowej, w której wszyscy się teraz znaleźliśmy. Dzięki SPP będzie łatwiej w miarę bezpiecznie zapewnić pomoc zwłaszcza osobom starszym, najbardziej zagrożonym.

Ewentualne zawieszenie działania SPP może mieć jeszcze dodatkowy skutek uboczny. Może spowodować zwiększenie zainteresowania dojazdami do centrum bez ważnych przyczyn. A przecież chodzi głównie o to, żeby ograniczyć podróżowanie w tym trudnym czasie. Bo zarazić się można nie tylko w tramwaju czy autobusie, ale także – a może przede wszystkim – w miejscach, do których finalnie docieramy.

Spodziewa się Pan kolejnych takich propozycji w najbliższym czasie?

Należy też pamiętać – mam przynajmniej taką nadzieję – że niedługo sytuacja wróci do normy i miasto powróci do normalnego funkcjonowania. Trzeba uważać, żeby działaniami doraźnymi, kryzysowymi, komunikacji miejskiej długofalowo nie zaszkodzić. Zwłaszcza, że w perspektywie jest przecież rozbudowa systemu transportu zbiorowego, w tym budowa linii komunikacji podziemnej w formie metra lub premetra.