News LoveKraków.pl

Socjolożka UJ zbadała katoliczki dużych miast. Choć katolików w Polsce większość, czują się marginalizowane

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Może być po bożemu, choć nie w kontekście bożym – wyraża się o pracy w korporacji jedna z kobiet. Inna opowiada, że czuje się, jakby swoje poglądy miała wypisane na czole. Co jeszcze mówią o religijności w miejscu pracy katoliczki z dużych polskich miast opowiada dr Anna Szwed z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Rozmowa z dr Anną Szwed z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorką badań i publikacji naukowej „Widoczna i niewidoczna religia. Negocjowanie obecności religii w pracy zawodowej przez rzymskie katoliczki”. W ramach badań dr Szwed z zespołem przeprowadziła kilkadziesiąt wywiadów z zaangażowanymi religijnie rzymskimi katoliczkami, kobietami z wykształceniem od licencjatu do doktoratu, w wieku od 23 do 44 lat, mieszkającymi w dużych polskich miastach.

Ada Chojnowska: Skąd pomysł na taką tematykę badań?

Dr Anna Szwed: Wątek dotyczący obecności religii w miejscach pracy pojawił się jako część większego projektu, który realizowałam wraz z prof. Katarzyną Leszczyńską z AGH i dr Agatą Rejowską pracującą obecnie w PAN. Postanowiłyśmy pochylić się nad tematyką religijności i sprawstwa u wykształconych, wielkomiejskich rzymskich katoliczek w Polsce, zadając sobie pytanie nie dlaczego kobiety od Kościoła odchodzą, ale dlaczego i w jaki sposób w nim zostają. Moment, w którym rozpoczęłyśmy badania był ciekawy, przez Polskę przetaczała się bowiem dyskusja o tym, czy religia powinna być obecna w sferze publicznej, a jednym z interesujących nas obszarów było właśnie to, w jaki sposób religia może dostarczać zasobów do działania w środowiskach pracy.

Trudno było znaleźć kobiety chętne do badań?

Nie, okazało się to stosunkowo łatwe, zwłaszcza, że poszukiwałyśmy respondentek do rozmów nie tyle o samej religii w pracy, ale o roli religii w życiu w ogóle. Założyłyśmy przy tym, że badać będziemy osoby bardziej niż standardowo zaangażowane religijnie, a więc działające w różnego rodzaju grupach czy społecznościach katolickich, ostatecznie więc większych problemów z doborem respondentek nie miałyśmy. Co więcej, udało się nam znaleźć kobiety pracujące w bardzo różnych zawodach, reprezentujące różne grupy i wspólnoty, pochodzące z różnych miast, przy czym wszystkie liczyły ponad 250 tysięcy mieszkańców. To był świadomy wybór, chodziło nam bowiem o miasta, gdzie procesy sekularyzacji, odchodzenia od religijności, spadku praktyk są szczególnie widoczne.

Co dokładnie chciały panie sprawdzić w badaniach? Jak katoliczki tym procesom sekularyzacji się opierają?

Między innymi, przede wszystkim jednak naszym założeniem było zastosowanie w badaniach perspektywy zwanej w socjologii lived religion, która próbuje badać religijność nie od strony instytucji i ich nakazów czy narzucanych wiernym definicji, ale od strony indywidualnej, a więc tego jak religijność rozumieją i ją praktykują poszczególne osoby. Wychodząc z założenia, że religia może być praktykowana nie tylko w przestrzeni kościoła czy innych instytucji tradycyjnie z nią utożsamianych, postanowiłyśmy sprawdzić, w jaki sposób dzieje się to w przestrzeniach związanych z aktywnością zawodową i pracą. Chciałyśmy również zbadać, jak nasze respondentki interpretują pewne reguły religijne, na przykład dotyczące roli kobiet, na ile się do nich stosują i w jaki sposób współgrają one bądź nie z ich aktywnością zawodową.

Co z badań wyszło? Wyniki były zgodne z przewidywaniami czy może coś panią zaskoczyło?

Zaskoczyło mnie wiele rzeczy, to na pewno. Jeśli chodzi o samą aktywność zawodową nasze respondentki, osadzone w wielkomiejskich i głównie średnioklasowych środowiskach pracy, generalnie podzielały pogląd, że miejsca te powinny zachować sekularny, przynajmniej z pozoru, charakter. Jednocześnie jednak obecność religii w pracy była w ich odpowiedziach zapośredniczona przez kwestie etyczne. Respondentki mówiły na przykład o tym, że nie podjęłyby pewnych typów aktywności zawodowej ze względów etycznych, bo jest to niezgodne z ich wartościami religijnymi. Religia i moralność dochodziła też do głosu w sytuacjach, gdy te wartości były w jakiś sposób naruszane w pracy, dochodziło przykładowo do oszustw, malwersacji czy innego rodzaju nieuczciwości. W takich sytuacjach religia stawała się dla naszych respondentek punktem odniesienia, mówiły, że czegoś zrobić nie mogą, bo są katoliczkami. Niejednokrotnie było to też powodem doświadczania przez nie napięć. Jedna z badanych przez nas kobiet jest prawniczką. Jak nam tłumaczyła, jej zadaniem jest dbanie o interes klienta, choć nie zawsze oznacza to, że musi całościowo popierać jego działania. Inna z naszych respondentek powiedziała z kolei, że w jej miejscu pracy, korporacji, „może być po bożemu, chociaż nie w kontekście bożym”, co oznaczało dla niej pozytywne doświadczenia związane z przejrzystością i etycznością panujących tam reguł. Co ciekawe, dylematy etyczne pojawiały się również w miejscach pracy z założenia religijnych, takich jak np. katolickie wydawnictwo, co pokazuje, że rozumienie etyczności środowiska zawodowego jest kwestią złożoną, nie poddającą się łatwemu rozróżnieniu na religijne i niereligijne. Z pewnością ciekawy był też wątek napięć pojawiających się w relacjach ze współpracownikami, zwłaszcza, że badania prowadziłyśmy kilka lat temu, gdy mieliśmy do czynienia z pewnym apogeum oporu wobec wpływu Kościoła na sferę publiczną i stanowienie prawa. Siłą rzeczy więc ten temat pojawiał się też w pracy.

Z inicjatywy samych badanych?

W większości nie. Badane przez nas kobiety mówiły, że bardzo często takie właśnie rozmowy między pracownikami w pewien sposób zmuszały je do zajęcia stanowiska, opowiedzenia się za lub przeciw działaniom Kościoła. Religia więc czasami była ujawniana w pracy nie wtedy, gdy osoby religijne tego chciały, ale wtedy, kiedy narzucał to kontekst. Jednocześnie pojawiały się też wśród badanych innego rodzaju dylematy, związane z faktem, że katolicyzm zakłada pewne formy ewangelizacji, świadczenia o tym, że jest się katolikiem czy katoliczką. Tymczasem miejsce pracy definiowane jest jako sekularne. Te napięcia były rozwiązywane w różny sposób, część kobiet mówiła na przykład, że ich zadaniem rzeczywiście jest dawanie świadectwa, jednak nie przez ewangelizację rozumianą jako wygłaszanie przemówień do współpracowników, ale przez etyczną pracę, uczynność i przyjazność wobec kolegów i koleżanek lub po prostu zaangażowanie w swoje obowiązki. Oczywiście można się zastanawiać, czy z zewnątrz było to widoczne jako działanie religijne, natomiast w ten sposób część naszych respondentek radziła sobie z godzeniem swoich tożsamości jako katoliczek i tożsamości jako pracowniczek.

Czy w takich wielkomiejskich środowiskach pracy katoliczki rzeczywiście przyznawały się do swoich poglądów, np. w kwestii aborcji i Czarnych Protestów? Czy może jednak czuły pewną presję otoczenia?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie całościowo, bo nie we wszystkich wywiadach mamy takie dane, natomiast kobiety, które w ogóle o takiej tematyce w pracy rozmawiały, deklarowały, że robiły to w zgodzie ze swoim sumieniem. Część przyznawała przy tym, że było to dla nich trudne. Pamiętam rozmowę z Katarzyną, katechetką, bardzo negatywnie nastawioną do Czarnych Protestów z radykalną postawą wobec prawa aborcyjnego. Większość grona nauczycielskiego w jej szkole miała bardziej liberalne nastawienie niż ona i choć jej poglądy były jakie były, miała wrażenie, że wszyscy z góry wiedzą co myśli, bo przecież jest katoliczką. Jak obrazowo opowiadała, czuła się, jakby miała to wszystko wypisane na czole. Nasze badania pokazały przy tym, że ujawnianie religijności w miejscu pracy mocno zależy od publiki, przed jaką to następuje. Trudno jest np. ujawniać swoją religijność wobec klientów, łatwiej wobec niektórych współpracowników, przy czym postawy są naprawdę bardzo różne. Niektóre badane wolały otaczać się takimi pracownikami, z którymi miały wspólne poglądy, zamykając się jak gdyby w swoim „plemieniu” i nie dyskutując z innymi, inne mówiły, że owszem, być może należymy do dwóch różnych plemion, ale spróbujmy się jakoś porozumieć. Sposoby radzenia sobie z napięciami bywały naprawdę bardzo różne.

W pani badaniach pojawiła się też kwestia odczuwanej przez badane katoliczki marginalizacji.

Rzeczywiście, jest to bardzo ciekawy aspekt, bo przecież, mimo zmian zachodzących w religijności, w Polsce wciąż dominuje rzymski katolicyzm. Co więcej, jeśli popatrzymy na sferę publiczną, trzyma się on całkiem mocno. Wystarczy spojrzeć jak duży jest opór środowisk bardziej konserwatywnych np. wobec zmian związanych z nauczaniem religii w szkołach. Mimo to badane przez nas kobiety rzeczywiście mówiły o tym, że czują się jak marginalizowana mniejszość. Jest to więc z jednej strony pewien paradoks, z drugiej jednak strony patrząc na środowiska pracy, w których funkcjonują, wielkomiejskie, średnioklasowe, można w pewien sposób zrozumieć, dlaczego mają takie, a nie inne odczucia. Moja koleżanka, dr Agata Rejowska, pisała w tym kontekście o syndromie oblężonej twierdzy – choć katolicy w Polsce stanowią społeczną większość, zachodzące zmiany mogą powodować poczucie marginalizacji i bycia mniejszością. Ten paradoks jest więc w jakiś sposób wytłumaczalny, jeśli weźmiemy pod uwagę szerszy kontekst zachodzących w naszym kraju zmian.

Będzie pani kontynuować badania wśród katoliczek?

W tej chwili realizujemy projekt poświęcony zagadnieniom wręcz odwrotnym, mianowicie praktykom sekularności. Zamierzamy badać osoby, które kontestują w jakiś sposób obecność religii w sferze społecznej, na przykład nie zapisując lub wypisując swoje dzieci z lekcji religii w szkole. Poza oświatą i edukacją będą nas interesowały także inne kwestie, zależy nam bowiem na zbadaniu, jak wyglądają próby ponownego zdefiniowania relacji pomiędzy religią a różnymi obszarami życia społecznego. Wciąż więc będziemy się zajmować religią, ale tym razem od nieco innej strony.