W pogoni za szczęściem – rozmowa z Tomaszem Pogonem

Tomasz Pogon 24 lutego wystartuje w maratonie w Tokio. Przy tej okazji postanowił pomóc cierpiącemu od urodzenia na mózgowe porażenie dziecięce Miłoszowi Pietrzykowi, który mimo swojej choroby zdał egzamin na radcę prawnego, a obecnie jest pracownikiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ostatnio Miłosz powiedział mi, że dzięki moim treningom nabiera ochoty na rehabilitację i daje z siebie 100%. Jeśli coś takiego mówi mi osoba niepełnosprawna, to wewnętrznie rosnę. Dlatego, choćbym w czasie biegu miał najgorszy kryzys, to nigdy się nie poddam – mówi Tomasz w rozmowie z Dominiką Płatkowską.


Kiedy zdecydowałeś się, żeby w ogóle wysłać zgłoszenie na maraton w Tokio?

O Tokio dowiedziałem się rejestrując na ubiegłoroczny maraton w Poznaniu. Wysłałem zgłoszenie... i zostałem wylosowany z ponad trzystu tysięcy zgłoszeń.

Jak wpadłeś na pomysł, żeby wykorzystać maraton do akcji charytatywnej?

Zainspirowałem się po części tym, że mój wujek biega, robi rzeczy ekstremalne i przy tym pomaga osobom niepełnosprawnym. Przykładem może być wejście na Kilimandżaro z grupą osób z Fundacji Anny Dymnej czy zdobycie najwyższego szczytu Ameryki Południowej Aconcagui z niewidomym chłopakiem. Tak pojawił się u mnie pomysł wykorzystania maratonu Tokio do pomocy Miłoszowi.

Na czym dokładnie polega schorzenie Miłosza?

Miłosz choruje na mózgowe porażenie dziecięce (MPD). Jest to zaburzenie ruchu i postawy, wynikające z trwałego, niepostępującego uszkodzenia mózgu we wczesnym stadium rozwoju. Ja sobie tłumaczę, że to permanentny skurcz mięśni (bo dla mnie tak to wygląda w rzeczywistości). Nas boli, jak mamy skurcz łydki, a Miłosz podobnie cierpi na całym ciele. Poza tym porusza się na wózku inwalidzkim i jest w pełni uzależniony od innych osób.

Dlaczego spośród wielu osób niepełnosprawnych wybrałeś akurat Miłosza?

Kiedy wiedziałem, że wystartuję w Tokio, zacząłem szukać osoby, której mogę pomóc. Tak trafiłem do opiekuna mojego roku na aplikacji radcowskiej, który wspomniał mi o Miłoszu. Cieszę się, że trafiłem akurat na niego. Miłosz jest bardzo inteligentny, włada dwoma językami obcymi, ukończył studia prawnicze oraz aplikacje radcowską. Dodatkowo sam przez długi czas bezpłatnie udzielał pomocy prawnej osobom ubogim. Osiągnął to wszystko, do czego ja dążę, mimo że od dziecka ciężko choruje.

Jak wygląda jego zwykły dzień?

Miłosz normalnie, tak jak my wstaje rano, myje się i je śniadanie. Przy czym robi to w dużo wolniejszym tempie, no i musi liczyć na pomoc drugiej osoby.

W pracy ma samodzielne stanowisko, przygotowuje dokumentacje, różnego rodzaju pisma. Potem czeka, aż przyjedzie po niego mama, aby wrócić do domu. Z jej pomocą pokonuje trzy piętra w kamienicy, w której mieszka, ponieważ nie ma tam windy. Następnie je obiad i robi coś jeszcze do pracy, albo czyta książki. Miłosz jest normalną osobą – taką jak my. Rehabilitantka Miłosza z firmy „Symetria” była pod wielkim wrażeniem jego komunikatywności. Mimo to jego choroba nazywa się mózgowym porażeniem dziecięcym

No właśnie – od razu kojarzy nam się to jednak z jakimś uszkodzeniem mózgu.

Nie wiem, czy Miłosz jest wyjątkiem, ponieważ nie jestem lekarzem, ale jest on w pełni sprawny intelektualnie. Mnie imponuje to, że w mojej osobistej ocenie wybór ścieżki prawniczej jako zawodu jest niezwykle trudną decyzją. Miłosz ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, dostał się na aplikację radcowską i zdał ciężki kilkudniowy egzamin zawodowy. Ja w tej chwili jestem po pierwszym roku aplikacji radcowskiej i zostały mi jeszcze dwa lata, a to wszystko jest już za Miłoszem.

Osiągnął dużo więcej, niż przeciętny, zupełnie zdrowy człowiek.

Zgadza się. Nie każdemu udaje się ukończyć studia prawnicze. Potem niewielu dochodzi do etapu radcy prawnego. Miłosz już jest po ślubowaniu na radcę i pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, a to ciężki kawałek chleba. Dlatego tak mi to imponuje.


Czy już udało Ci się w jakiś sposób Miłoszowi pomóc?

Udało się zorganizować rehabilitację u Miłosza w domu raz w tygodniu, dzięki pomocy Centrum Rehabilitacji „Symetria” w Bochni. Kiedy odwiedziłem Miłosza przed świętami, żeby nagrać życzenia świąteczne, był w siódmym niebie. Rehabilitacja pomaga mu nie tylko fizycznie, ale również sprawia, że bardziej otwiera się na ludzi.

Poza tym doszedłem do porozumienia z firmą Asics, która przekazała kilka rzeczy dla na jego potrzeby. Projekt wspierają także Okręgowa Izba Radców Prawnych w Krakowie i studio fotograficzne EOstudio z Krakowa. Do tego cały czas zbieramy za pomocą strony internetowej pieniądze na określone cele.

W co dokładnie chcesz Miłosza wyposażyć?

Naszym priorytetem jest zebranie środków na pokrycie wynagrodzenia dla asystenta osoby niepełnosprawnej, która zawiezie Miłosza do pracy i odbierze go z niej. Dlaczego to takie ważne? Obecnie zajmuje się tym jego mama. Niestety, kończy ona pracę trochę później niż Miłosz, przez co musi on czekać i tracić czas.

Jeżeli tych środków będzie więcej, to zaopatrzymy Miłosza w sprzęty potrzebne do dalszej rehabilitacji. Planujemy zakup urządzenia nazwanego schodołazem, które pozwoli Miłoszowi na większą samodzielność. Działa to w taki sposób, że osoba, która korzysta z wózka inwalidzkiego wjeżdża na niego, a ono wchodzi po schodach. Taka jest kolejność, jeśli chodzi o zbiórkę pieniędzy. Dlatego też moje usilne działania, aby projekt nabrał trochę większego echa medialnego.

Wracając do Tokio – możesz nam trochę o tym maratonie opowiedzieć?

Maraton to 42 km 195 m. Trasa jest bardzo długa, więc po pewnym czasie to walka z własnymi słabościami. Będziemy biec w samym centrum Tokio, m.in. obok Pałacu Cesarskiego. Dlatego poza tym, że będę to robił dla Miłosza, jeszcze skorzystam ze wspaniałych widoków.

Od tego roku Tokio dołączyło do piątki największych maratonów na świecie, do takich miast jak Chicago, Nowy Jork, Boston, Berlin i Londyn. To także wielka nobilitacja dla jego organizatorów.

Jak wyglądają przygotowania do maratonu?

Prowadzę stronę internetową w formie mini bloga z częstymi informacjami dotyczącymi tego, jak wyglądają moje przygotowania od strony sportowej, a także jakie są efekty pozyskiwania sponsorów. Dla osób, które się moim projektem interesują jest to dowód, że nie lekceważę sprawy. Staram się regularnie biegać.

A jeśli chodzi o same treningi?

Po prostu trzeba biegać, biegać i jeszcze raz dla odmiany biegać. Ja jestem amatorem. Nigdy nie miałem nic wspólnego z lekkoatletyką. Biegam trzy-cztery razy w tygodniu, aby wykonać plan treningowy. Nie mam jednak jakiś super ekstra wytycznych co do przygotowań. Słucham własnego organizmu.

Dlaczego bieganie?

Moja przygoda z bieganiem rozpoczęła się od tego, że chciałem robić coś, co wymaga odpowiedniego reżimu treningowego, bo brakowało mi w życiu sportu. Zaczynałem w grudniu tamtego roku. Wtedy biegłem maksymalnym tempem przez 15 minut, wracałem do domu i nie potrafiłem się ruszyć. Z czasem zmieniłem myślenie na ten temat. Na początku, kiedy biega się około dziecięciu minut, to warto dorzucić sobie trzy minuty wolniejszego tempa – np. chodu, żeby wrócić do normalnego rytmu pracy serca. Trening dzięki temu będzie dłuższy. W następnym tygodniu można biec już te trzy minuty więcej. W końcu dochodzisz do etapu, że biegasz nie trzynaście minut, a cztery godziny.

Bardzo ważna jest kwestia wytrenowania. Jest coś takiego, co się nazywa w żargonie biegaczy „ścianą”. W okolicach 36 - 39 kilometra, po prostu ma się dość. Aby to pokonać, należy być dobrze przygotowanym.

Czyli biegnie się bardziej głową niż nogami?

Zdecydowanie! Poddawanie się nie wchodzi w grę. Na początku biegu dysponujemy pełnią sił. Po pewnym etapie jednak zmęczenie materiału ludzkiego ciała jest takie duże, że najnormalniej w świecie biegnie się głową.

Gdzie biegasz w Krakowie?

Mam swoją ulubioną trasę z dystansem ok. 20 km, którą przebiegam w weekendy. Zaczynam od Placu Centralnego, potem Rondo Czyżyńskie, Rondo Grzegórzeckie, nad Wisłą biegnę trasą maratonu krakowskiego aż do Galerii Kazimierz, potem do Ronda Mogilskiego, długa prosta na Rondo Czyżyńskie, potem Rondo Kocmyrzowskie. Następnie wracam do Placu Centralnego i jak mam jeszcze siłę to robię czterokilometrową pętlę. W tygodniu przeważnie biegam ok. 11 kilometrów, odpowiednio skracając tą trasę.

Biegasz sam?

Owszem, ale w najbliższym czasie będę informował, gdzie biegam na fan page’u projektu na Facebooku i każdy będzie mógł się do mnie przyłączyć. Chciałbym pokazać osobom, które nie biegają, że to jest naprawdę fajna sprawa. Ja przez całe swoje życie byłem pewien, że jest to najnudniejszy sport na świecie. No, bo co w tym takiego fajnego? Zakładasz bluzę, spodnie, sportowe buty, słuchawki na uszy i idziesz biegać. Ale to nie o to chodzi. Bieganie naprawdę daje satysfakcję, podczas niego wydzielają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. Dodatkowo można porozmawiać z samym sobą. Ja podczas biegu planuję następny dzień, zastanawiam się, co zrobiłem dobrze, co źle... Bieg to również walka z własnymi słabościami. Nic tak nie motywuje człowieka, jak pokonanie ich, mimo że jeszcze wcześniej wszyscy twierdzili, że czegoś nie zdołasz zrobić. Jak zaczynałem biegać, pomimo tego, że przede mną robił to mój wujek, wszyscy w rodzinie mi to odradzali. Jednak podczas ostatnich świąt już nikogo nie dziwiło, że w Wigilię ubrałem się i poszedłem pobiegać.


Udowodniłeś więc coś nie tylko sobie, ale innym?

Tak, choć robię to głównie dla siebie. Oczywiście od jakiegoś czasu przede wszystkim dla Miłosza. Kiedy przychodzi kryzys, Miłosz jest moją największą motywacją, a robi to zupełnie nieświadomie. Ostatnio powiedział mi: „Słuchaj Tomku, dzięki twoim wpisom o tym, że trenujesz i wychodzisz na zewnątrz w tej temperaturze nabieram ochotę na rehabilitację. Daję z siebie 100%.”. Jeżeli coś takiego mówi mi osoba niepełnosprawna, to wewnętrznie rosnę. To naprawdę super uczucie. Motywuje mnie to też w ten sposób, że choćbym w czasie biegu miał najgorszy kryzys (czasem biegnie się cholernie ciężko), to nigdy się nie poddam, bo nie chcę być gorszy od Miłosza.

Dla niego ta rehabilitacja to ogromny wysiłek.

Tak, my, jako osoby pełnosprawne, nie zdajemy sobie sprawy, jak dla osoby z „przykurczem mięśni” trudny jest zwykły ruch. To jest przełamywanie własnych ogromnych ograniczeń.

Skąd pomysł na nazwę projektu: „W pogoni za szczęściem” ?

To mój pomysł. Nazywam się Tomasz Pogon – to pierwszy związek. Szczęście to endorfiny, które wydzielają się podczas biegania. Chcę dawać szczęście osobom chorym i potrzebującym. To wszystko układa się w całość.

Na koniec, powiedz jak i kto może pomóc?

Akcję można wesprzeć wchodząc na stronę www.wpogoni.com.pl, klikając zakładkę „Wesprzyj projekt”. Każdy z nas może wpłacić dowolną kwotę pieniężną na konto fundacji, której beneficjentem jest Miłosz. Już niebawem będą również podane informacje o możliwości przekazania na Miłosza 1% podatku.

W dalszym ciągu szukam sponsora, który wpłaci określoną kwotę za każdy przebiegnięty przeze mnie kilometr. Pieniądze trafią na konto fundacji, która przekaże całość tych środków na rzecz Miłosza. Łatwo policzyć – mam do przebiegnięcia 42 kilometry. Jeśli znajdzie się sponsor, który zechce zapłacić na przykład 100 zł za każdy kilometr, to suma będzie wynosić 4200 zł. To jest kwota która pozwoli opłacić choćby honorarium dla asystenta osoby niepełnosprawnej. W zamian umieszczę logotyp takiej firmy na koszulce, wykonam kilka zdjęcia w Tokio i będę wspominał o nim w kontakcie z mediami. Naprawdę warto, bo ja przebiegnę te 42 kilometry dla satysfakcji, a Miłosz swój maraton przechodzi codziennie.


Zdjęcia: EOstudio

Zapraszamy na strony:

http://www.wpogoni.com.pl/

http://www.facebook.com/wpogoni