Dawniej second-handy kojarzyły się tylko z ubraniami dla biednych. Ostatnimi laty opinia ta zmieniła się diametralnie i dziś „na ciuchach” spotykamy również osoby zamożne, modne i znane. Znajdziemy tam stroje na każdą okazję, często są to ubrania znanych marek, a ceny bardzo kuszące.
Przychodzą wszyscy: kobiety i mężczyźni, biedni i z zasobniejszymi portfelami, osoby szukające czegoś na co dzień oraz ci rozglądający się za strojami wieczorowymi i karnawałowymi przebraniami. – Można znaleźć tutaj wszystko: ubrania, buty, torebki, a nawet bieliznę – mówi Marta Biernat, licealistka, często odwiedzająca second-handy. – Jak się dobrze poszuka i ma się chwilę czasu, to można dostać tutaj wyjątkowe rzeczy, nie „masówkę”, jak w galeriach – dodaje dziewczyna. O tym, że zaglądanie do ciucholandów jest warte zachodu, wie także Natalia Nowak, która odwiedza „szmateksy” w poszukiwaniu oryginalnych ubrań do zdjęć. – Interesuję się fotografią i modelingiem, często potrzebuję „szalonych” ubrań do zdjęć, a kupowanie drogich rzeczy, które często ubieram tylko raz, jest bezsensowne. Na ciuchach znajduję takie rzeczy za grosze.
Spadające ceny
Ceny za ubrania zmieniają się w zależności od daty dowozu nowego towaru. W dzień dostawy wahają się od 30-50 złotych za kilogram. W takie dni w najpopularniejszych ciucholandach ustawiają się nawet kolejki do drzwi. – Rzeczy nie są wtedy najtańsze, ale towar jest nieprzebrany. Jest dużo ubrań nowych, często z firmowymi metkami lub w ogóle niezniszczonych – mówi pani Dorota, sprzedawczyni w sklepie z odzieżą używaną przy ul. Starowiślnej. – Jeżeli przyjdzie się parę godzin po dostawie, najlepsze rzeczy już nam uciekną – zaznacza. Znalezienie czegoś niezwykłego w dobrej cenie może nie tylko ucieszyć nasz portfel, ale również dać dużo satysfakcji. – Ostatnio znalazłam płaszcz Burberry za 40 złotych, to dopiero okazja! W sklepie musiałabym zapłacić za niego ponad 2 tysiące złotych.
Najniższe ceny, wahające się od 1 do 3 złotych za sztukę odzieży, znajdziemy około tydzień po dostawie i chwilę przed nowym towarem. W owe dni w ciucholandach jest bardzo dużo kupujących. Dni wyprzedaży często wypadają w weekendy, co dodatkowo zwiększa ruch. – W soboty i niedziele często przychodzą pary i grupki znajomych, wspólnie szukają rzeczy, rozmawiają – mówi pani Dorota. – W weekendy przychodzą też osoby mniej zamożne, bo ceny są najniższe, w końcu nie każdego stać na nową sukienkę za 300 złotych – dodaje.
Kapryśna ulica Lwowska
Moda na ciucholandy wciąż trwa, jednak znacznie osłabła w ciągu ostatnich lat. – Nie da się ukryć, że ruch jest dużo mniejszy niż 4 lata temu – zaznacza Agnieszka Wójcik, pracująca w ciucholandzie na Kazimierzu. – Teraz utrzymują się tylko najlepsze sklepy, wcześniej na każdej ulicy był przynajmniej jeden szmateks. Dobrym przykładem jest ulica Lwowska, która jeszcze niedawno mieściła najwięcej sklepów z tanią odzieżą w Krakowie, dziś ostał się tam zaledwie jeden mały second-hand. – Wszystkie otwarto w ciągu paru miesięcy, kiedy był największy boom na ciucholandy, i równie szybko je zamknięto, bo moda na nie minęła – mówi Wójcik. Zarówno sprzedawcy, właściciele jak i stali bywalcy sklepów z odzieżą używaną, mają nadzieję, że ciucholandy nadal będą cieszyć się chociaż średnią popularnością. – Chodzenie „na ciuchy” jest dla mnie także formą relaksu, często umawiam się ze znajomą na wspólne „poszukiwania”. Wydaje mi się, że Kraków dużo straciłby ze swojego uroku, gdyby ciucholandów w nim zabrakło – zaznacza Natalia Nowak.