„Zlikwidować komisję oceniającą artystów”

Komisja oceniająca artystów chcących występować na Rynku Głównym jest zbędna – twierdzi część radnych Platformy Obywatelskiej. – Dyrektor Dziedzic weryfikuje rynek, a nie artystów – twierdzi Małgorzata Jantos. Nie zgadzają się z tym osoby zasiadające w owej komisji, tłumacząc, że bez tego Rynek Główny byłby zalany przez beztalencia.

W 2012 roku przed komisją stanęło 132 artystów i zespołów. Zezwolenia dostało 127 podmiotów, z tego 25% to byli obcokrajowcy. Rok później o występy na Rynku Głównym starało się 118 artystów i znów przeważająca większość pozwolenia otrzymała. Do końca września 2014 roku wpłynęły 103 wnioski, z czego 97 zostało pozytywnie rozpatrzonych.

– Gros tych artystów to ludzie ze Wschodu, ale zdarzają się również bardziej egzotyczne kierunki jak Etiopia, Kolumbia czy Ekwador. Reprezentują oni bardzo wysoki poziom – mówi Anna Włodarczyk, członkini komisji oceniającej artystów ulicznych.

Po co komisja?

Radna Małgorzata Jantos wraz z Teodozją Maliszewską są przeciwne jakimkolwiek formom ograniczania wolności do występowania w obrębie Parku Kulturowego. – To absurdalna komisja – twierdzi wiceprzewodnicząca rady miasta. Natomiast Teodozja Maliszewska dziwi się, że specjaliści w różnych dziedzinach kultury zajmują się przesłuchiwaniem grajków czy mimów.

– Maleńczuk był goniony, Gienek Loska również. Nie wiem, ilu jeszcze takich jest. Nie wrzucę natomiast złotówki komuś, kto jest poniżej krytyki - posiedzi taka osoba i zniknie – twierdzi Maliszewska.

Zupełnie inne zdanie na ten temat ma Krzysztof Durek. – Ta komisja jest potrzebna. Mieszkałem długo w centrum i pamiętam, jak zaczynał Maleńczuk. Minimum przyzwoitości w tych występach musi być i ta komisja jest właśnie od tego – twierdzi radny PiS.

Śpiewać (nie) każdy może

– Nie każdy może śpiewać w przestrzeni publicznej, więc musi być ktoś, kto będzie to regulował. Inaczej mielibyśmy ludzi, którzy fałszowaliby bezkarnie całymi dniami. Zgroza! Nie można na takie rzeczy pozwalać – odpowiedział na zarzuty radnych PO dyrektor wydziału kultury urzędu miasta Stanisław Dziedzic.

– Taka praktyka obowiązuje w większości miast historycznych. My nie zwracamy uwagi na dyplom szkoły muzycznej, tylko na szeroki repertuar, aby się nie znudził ludziom, oraz umiejętności – twierdzi urzędnik.

Anna Włodarczyk dodaje natomiast, że zna przypadek Niemca, którego można było spotkać na Rynku Głównym z fortepianem. – U nas spokojnie przeszedł kwalifikacje, w Niemczech nie miałby szans nawet wejścia przed komisję. Dodatkowo inne miasta europejskie mocno ograniczają czas grania i wprowadzają wysokie opłaty – mówi Włodarczyk.

Członkowie komisji odnieśli się również do skarg artystów, którzy uważają, że są z Rynku Głównego przepędzani za to, że grają. Urzędnicy tłumaczą, że nie chodzi o występy, tylko sprzedaż płyt lub innych wyrobów. Na to potrzebne są inne zezwolenia. Wówczas wzrastają również opłaty za zajęcie pasa drogowego.

Komentarz

Dwa lata temu artyści uliczni narzekali, że urzędnicy chcą wygonić ich poza obręb Starego Miasta (zorganizowali nawet protest!) lub „dobrodusznie” dać im szansę pokazania się przed specjalną komisją - jak wówczas uważali - „smutną i pozbawioną jakichkolwiek funkcji poznawczych”, która oceni i przyzna (lub nie) licencję na zabawianie i zarabianie.

Co od tego czasu się zmieniło? Zniknął, choć nie do końca, alkoholowy aromat, wydobywający się z ust zbierających na kolejne wino grajków, którzy niemiłosiernie mordowali nieżywych już Cobaina czy Riedla. Zniknęły rzępolące dzieci Romów, które w ten sposób zdobywają pierwsze żebracze szlify, zniknęli plastikowi rycerze z gumowymi mieczami i  trzęsące się jak osiki „żywe posągi”.

Pozostali artyści, których nie trzeba wstawiać w cudzysłów, bo faktycznie potrafią grać, śpiewać, nieruchomieć na kilka godzin, są zabawni, utalentowani i komponują się ze Starym Miastem. Szkoda tylko, że za wszelką cenę (zazwyczaj cenę zakazu występów) chcą sprzedawać swoje płyty.