Śmierć na wysokości. Fatalna przepowiednia się sprawdziła

fot. Dawid Kuciński

Dwa lata temu Ryszard, zmarły w piątek operator dźwigu, wraz z synem byli bohaterami reportażu w Gazecie Wyborczej. – U nas na żurawiach tak jest, dopóki ktoś nie straci życia, to się pracuje – powiedział wówczas gazecie Dariusz, syn zmarłego. Teraz prokuratura i Państwowa Inspekcja Pracy wyjaśniają, jak doszło do tragedii i śmierci jego ojca.

61-letni operator dźwigu zmarł najprawdopodobniej w piątek. Zwłoki mężczyzny zostały ściągnięte z wysokości przez straż pożarną. – Oględziny zewnętrzne zwłok dowodzą licznych obrażeń ciała zmarłego – podała w komunikacje Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Zwłoki zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej w celu przeprowadzenia sekcji. Na razie jej wyniki nie są znane.

Prokuratura prowadzi podstępowanie w związku z nieumyślnym spowodowaniem śmieci. Ale nie tylko to jest przedmiotem postępowania. Okazało się bowiem, że syn Ryszarda pojawił się około godziny 18 na placu budowy. Jednak nie został tam wpuszczony. Dopiero nazajutrz znalazł ciało ojca. Dlatego śledczy sprawdzą, dlaczego ochraniarz nie wezwał kierownika budowy, gdy syn powiadomił go o zaginięciu.

Skomplikowana sprawa

Kontrolę również przeprowadza Państwowa Inspekcja Pracy.

– To skomplikowany wypadek, dlatego  na pewno nie  będzie łatwo ustalić przyczyny śmierci pracownika. Inspektor pracy rozpoczął  badanie przyczyn i okoliczności śmierci w piątek i postępowanie cały czas jest w toku. Na razie nie jesteśmy w stanie podać nawet wstępnych przyczyn – mówi Anna Majerek, starszy specjalista działu prewencji z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie.

Jak mówi, po ustaleniu tego, co się tak naprawdę wydarzyło, mogą zostać podjęte sankcje wobec pracodawcy zmarłego. – Niewykluczone są również decyzje czy nakazy związane z ogólnym poziomem bezpieczeństwa na budowie, a nie mające bezpośredniego wpływu na zaistniały wypadek – stwierdza Majerek. Budowa może też zostać objęta specjalnym nadzorem, jeśli wyjdą na jaw duże nieprawidłowości, które mogły w jakikolwiek sposób wpłynąć na śmiertelny wypadek. – Teren budowy był już kontrolowany przez naszych inspektorów. Ale musimy pamiętać, że plac budowy to teren podwyższonego ryzyka, który zmienia się z dnia na dzień i dlatego wypadki w budownictwie należą do najczęstszych – dodaje specjalista.

Tymczasem na terenie budowy powstała międzyzakładowa komisja złożona z operatorów dźwigów. Twierdzą oni, że na budowie dochodziło do licznych zaniedbań. Pracownicy kierują bardzo poważne oskarżenia w stronę głównego wykonawcy. Na razie jednak PIP nie zarejestrował żadnych skarg pochodzących od pracowników.

– Można było bardzo łatwo uniknąć tej tragedii – stwierdza Szymon Grzyb, operator. – Wystarczyłaby elektroniczna ewidencja. Na budowach jest to jednak pomijane, bo łatwiej bez tego naciągać czas pracy – uważa.

Grzyb podejrzewa też, że Ryszard mógł nie od razu umrzeć. – Ale nie wiemy przecież, co tam się stało. Pytanie też, gdzie był nadzór budowy, że nie wiedział, że brakuje pracownika po zakończonej pracy? – pyta Grzyb. – Nikt nie sprawdził, czy Ryszard zszedł z budowy – dodaje Stefan Kuśnierz, przewodniczący międzyzakładowej komisji.

Elastyczny czas pracy

– Nasza praca jest ciężka. Gdybym zszedł o 17, to na drugi dzień nie miałbym czego szukać na budowie. Zostałbym zmieniony przez kogoś, kto do 20 popracuje – przyznaje Adam Ignaczak. Operator żurawia dodaje, że przełożonych nie interesuje wiatr, jest tylko presja na pracę.

– Ale nie jest tak, że pójdziemy do kierownika i powiemy, że od teraz pracujemy na naszych warunkach, bo on powie, żebyśmy poszli do domu i ktoś inny wejdzie na nasze miejsce – opowiada.

W zeszłym miesiącu Ignaczak przepracował 350 godzin. Dodaje, że zdarzyło mu się w kabinie z przerwami przesiedzieć 36 godzin, bo… zmiennik nie przyszedł. – Łatwo się w naszej pracy pomylić i kogoś zabić – uważa. Pracownicy postulują o maksymalnie 8-godzinny dzień pracy oraz zmianę w wyposażeniu kabiny operatorskiej.

– Godziny pracy to kwestia pracodawcy, a nie zleceniodawcy. My kupujemy w firmie świadczącej usługi dźwigowe usługę, a nie pracownika – opowiada Krzysztof Kozioł dyrektor Biura Komunikacji Budimexu. Do innych zarzutów się nie odnosi i odsyła nas do oświadczenia.

Są wstrząśnięci

Pana Ryszarda zatrudniała firma Żurawie wieżowe Kantier Polska. W oświadczeniu Budimexu można przeczytać, że jest wstrząśnięty tragedią, zwłaszcza, że pracuje nad poprawą bezpieczeństwa na budowach. „Zbadamy dokładnie przyczyny tej tragedii, wyciągniemy wnioski i zastosujemy na naszych kontraktach rozwiązania, które wyeliminują ryzyko powtórzenia się podobnej sytuacji”.

W oświadczeniu znajdziemy również opis tego, w jaki sposób operatorzy rozliczają się z pracy. „Operator żurawia w praktyce nie przychodzi codziennie do kierownictwa budowy z dzienną ewidencją pracy, a raz na tydzień lub dwa tygodnie”. Do tego Budimex przyznaje, że nie kontroluje wyjść i wejść pracowników. „Operator nie melduje się każdego dnia po zakończeniu pracy w biurze budowy, a po prostu opuszcza budowę”.

Co do tego, dlaczego nikt nie sprawdził, że brakuje pracownika, Budimex oświadcza, że pracownik hakowy zobaczył odpowiednio ustawiony dźwig i zgaszone światło w kabinie, dlatego uznał, że ofiara zakończyła pracę.

Pytanie jeszcze, dlaczego tak późno znaleziono ciało? Firma stwierdza, że było niewidoczne z poziomu ziemi, ponieważ leżało na najwyższym podeście. „Dodatkowo było ciemno, a widoczność dla osób patrzących w górę w stronę kabiny znacznie utrudniały reflektory żurawia oświetlające plac. To był powód, dla którego poszukujący operatora syn w asyście ochrony nie dostrzegł go wieczorem w dniu poprzedzającym znalezienie ciała”.