Badania post-factum, czyli co zatruwa(ło) Kraków

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Latem 2018 i zimą 2018/2019 roku zespół naukowców zbierał próbki z dwóch stacji monitoringu powietrza. Po zbadaniu ich, naukowcy dowiedzieli się więcej na temat składu zanieczyszczeń i ich źródeł. Czy miało to jednak sens po wprowadzeniu zakazu palenia węglem i drzewem w Krakowie?

Badania prowadził zespół naukowców z AGH. Próbki zostały zebrane ze stacji na al. Krasińskiego i z ul. Złoty Róg. Jedna zbiera zanieczyszczenia pochodzenia komunikacyjnego, druga typowo komunalne.

Jak mówi dr Lucyna Samek, zostały przeprowadzone badania fizykochemiczne i izotopowe próbek. Wyszło z nich, że frakcja PM10 składa się średnio z 40% z węgla, ok. 20% stanowią aerozole wtórne (jony siarczanowe, azotanowe i amonowe), niezidentyfikowane składniki to 26%. Reszta to pozostałe jony i metale (3-4%).

Przebadanie samego „węgla” doprowadziło do wniosków, że pochodzi on głównie ze spalania węgla kamiennego (zimą 50%, latem 20-25%). Kolejnym źródłem są rury samochodów. Naukowcy zauważyli również, że stałym i utrzymującym się na mniej więcej tym samym poziomie źródłem jest emisja naturalna i spalanie biomasy. Na alejach to między 31 a 33%, a na Złotym Rogu między 38 a 47%.

Lucyna Samek wytypowała więc konkretne źródła emisji pyłów, które w zależności od charakterystyki miejsca, gdzie były stacje, nieco różniły się od siebie. Nie jest tajemnicą, że największym źródłem były piece na paliwa stałe, następnie aerozole wtórne, silniki samochodów, a do tego pył z gleby i z ulic.

Naukowcy są zgodni co do tego, że badania należy kontynuować, aby dowiedzieć się, jak po wprowadzeniu zakazu używania paliw stałych zmienił się poszczególny udział frakcji pierwiastków w pyle PM10 i jakie źródła są obecnie największym problemem w Krakowie.

Jest lepiej, ale nie wspaniale

Przy okazji zebrane dane ze wszystkich stacji w Małopolsce przedstawił Ryszard Listwan z WIOŚ. Inspektor zauważył, że poziom zanieczyszczenia w regionie nieco spadł w stosunku do roku 2018, ale wciąż w wielu miejscach, zwłaszcza zimą, dym aż gryzie w oczy i płuca.

Listwan przeanalizował również pierwsze półrocze 2020 roku. Na prezentowanych wykresach zauważalna była poprawa emisji beznoalfapirenów, ale tylko w Krakowie. W miastach, gdzie nie wprowadzono zakazu palenia paliwami stałymi, wciąż ten groźny dla życia związek unosi się w powietrzu.

Dla przykładu, gdy w styczniu tego roku (najgorszy miesiąc pod względem jakości powietrza) krakowskie stacje notowały ok. 13 nanogramów tego związku w metrze sześciennym. Tymczasem w Nowym Targu było to powyżej 30 nanogramów. Wysokie stężenia zauważyć można było również w Nowym Sączu czy Zabierzowie.

Ryszard Listwan stwierdził, że jedynie organicznie niskiej emisji w obwarzanku krakowskim (jak i całej Małopolsce) przyniesie pozytywne efekty nie tylko w mniejszych miejscowościach, ale też w samym Krakowie.

Miasto natomiast musi się skupić na kolejnym problemie: emisji transportowej. W powietrzu unoszą się nie tylko groźne dla zdrowia tlenki azotów, ale sam ruch generuje zanieczyszczenie wtórne (to, co „leży” na ulicy, unosi się i trafia do naszych płuc). O emisji z rur samochodowych, a zwłaszcza starszych dieslów, nie trzeba przypominać.

Odpowiednim narzędziem ma być wprowadzenie stref ograniczonej emisji, z tym jednak władze muszą poczekać. Wszystko rozbija się – na razie – o brak odpowiednich zapisów na poziomie ustawowym. Jeśli te się pojawią, to jak mówi dyrektor wydziału ds. jakości powietrza Jan Urbańczyk, „miasto energicznie przystąpi do realizacji planów”.

Problem marginalny?

Dyrektor wydziału ds. jakości powietrza Jan Urbańczyk przekazał, że przez cały rok straż miejska otrzymała 7 tys. zgłoszeń związanych z podejrzeniem używania paliw stałych w Krakowie. Zasadnych interwencji było 300, z czego 260 się powtarzało. Warto przy tym zwrócić uwagę, że w 2012 roku kotłów w Krakowie było około 40 tysięcy.

Kraków jako lider metropolii krakowskiej, zaczął również rozmowy z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Chodzi o pozyskanie środków na ekodoradców, którzy zaczęliby pracować w 14 gminach. Będą edukować i przekonywać do tego, aby ocieplać domy, używać OZE i zmieniać źródła ogrzewania na bardziej ekologiczne.

Założenie jest takie, że ich praca ma przynieść inwestycje proekologiczne o wartości 200 mln złotych. – Ograniczenie emisji napływowej przyczyni się do poprawy sytuacji u nas – stwierdza Urbańczyk.