Kochanka, celebrytka, najdroższa. Podwójne życie „Damy z gronostajem” [Rozmowa]

fot. Julka Ślósarczyk/LoveKraków.pl
– Wyobraźmy sobie niedużą, przyciemnioną komnatę. W środku siedzi dziewczyna trzymająca na ręku zwierzątko. Ma 17 lat, jest w ciąży, wygląda przepięknie. Nagle rozlega się skrzypnięcie drzwi. Odwraca głowę, a w ślad za jej ruchem, ciekawością i lekkim uśmiechem, podąża gronostaj – o „Damie z gronostajem” i nie tylko rozmawiamy z Katarzyną Bik, autorką biografii jednego z najważniejszych dzieł sztuki „Najdroższa. Podwójne życie Damy z gronostajem”.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: „Najdroższa” dla ciebie, ale nie tylko…

Katarzyna Bik, historyk sztuki, autorka książki „Najdroższa”: Dla mnie najdroższa, bo 25 lat temu zaczęła się nasza historia. Nadal jestem pod wielkim wrażeniem obrazu. Dla mnie to dzieło ma siłę porównywalną do ikony. Mam trochę jak Walter Isaacson, autor biografii Leonarda da Vinci. Pisał, że obraz ten działa na niego bardziej niż wszystkie inne portrety autorstwa mistrza. Ale przede wszystkim to najdroższy, najcenniejszy obiekt w polskich zbiorach. Po wystawach w Londynie czy Berlinie nasza Dama „pobiła” nawet Giocondę. Za nią nie ma ceny.

Ty w swojej książce przyglądasz się „podwójnemu życiu Damy”.

Z jednej strony opisuję życie bohaterki obrazu, czyli Cecylii Gallerani, a z drugiej samego dzieła. To po części reportersko-dziennikarska książka, bo wiele z opisanych wątków pojawiło się w trakcie mojej pracy jako dziennikarki, a później pracowniczki Muzeum Narodowego w Krakowie. Gdy w lipcu 2018 roku odszedł historyk sztuki Janusz Wałek, uświadomiłam sobie, że opowiadał mi o sprawach, których wcześniej nikt nie uwzględnił na piśmie. Wraz z nim odszedł kawałek pamięci społecznej. A ja chciałabym tę pamięć zachować. Mam jednak świadomość, że zmierzenie się z twórczością Leonarda jest trudne i wiele wątków jeszcze przez długie lata pozostanie niewyjaśnionych.

Do tych, które pojawiają się w książce, stawiasz znaki zapytania.

Uważam, że powinnam się kierować pewną wrażliwością. Trudno dawać odpowiedzi, ale słuszniej zadawać pytania. Zwłaszcza w kontekście teorii dotyczących homoseksualizmu Leonarda, jego lewo- czy praworęczności… Być może był biseksualny? Starałam się przedstawić różne punkty widzenia w książce, która nie mogła przekroczyć 400 stron! W innym przypadku przedstawiłabym ich pewnie o wiele więcej.

A kiedy Katarzyna po raz pierwszy zetknęła się z Damą? Kiedy pojawiła się ta iskra, która zdecydowała o tym, że kolejne lata w jakimś stopniu będą podporządkowane tropieniu tajemnic słynnego portretu?

W liceum bywałam w Muzeum Czartoryskich, z historią obrazu zetknęłam się jeszcze podczas studiów z historii sztuki. Ale to jeszcze nie było to zauroczenie. Iskra, o której mówisz, rozbłysła pewnego jesiennego dnia. To był listopad 1993 roku, kiedy „Dama” wybierała się w podróż do Malmö. Miała to być jej kolejna wyprawa po powrocie z Ameryki. Pan Marek Rostworowski, kustosz Muzeum Czartoryskich, pozwolił mi przyglądać się jej przygotowaniom do podróży. I tak po raz pierwszy zobaczyłam „Damę” bez ramy, gabloty i szyby. Zobaczyłam kruchy, leżący na stole obraz przedstawiający Cecylię Gallerani. Stanęłyśmy twarzą w twarz. Czułam, że zetknęłam się z magią.

Dama i „damolożka” spojrzały sobie w oczy.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że napiszę książkę. Pracowałam jako dziennikarka, robiłam inne tematy, zajmowałam się sztuką. Ale do „Damy” wracałam, bo dzieło zaczynało coraz częściej podróżować. A to było złe i trzeba było się do tego odnieść. O tym pisałam w swoich artykułach, pracując wówczas w „Gazecie Wyborczej”. A „damolożka” to żart mojego wydawcy.

„Cecylia jest dziś tą najpiękniejszą, przy której pięknych oczach słońce cieniem czarnym się zdaje” pisał o Damie poeta Bernardo Bellincieni.

W tamtych czasach nikt nie umiał malować obrazów tak jak Leonardo. Na portrecie „Damy z gronostajem” po raz pierwszy pokazano czas. Da Vinci uchwycił czas – a taką „pułapką” jest poza Cecylii Gallerani. Dopiero odkrycia takie jak camera obscura czy optyczne badania pozwoliły artyście pokazać moment, gdy Cecylia odwraca głowę i w ślad za jej ruchem, ciekawością i lekkim uśmiechem w kąciku ust, podąża zwierzątko. Leonardo tchnął w nie życie. Nikt wcześniej nie potrafił w taki sposób ukazać człowieka – nie tylko fizyczne podobieństwo, ale i życie wewnętrzne.

Kogo w takim razie wypatruje Cecylia? Czy spogląda w stronę swojego ukochanego Lodovica il Mora, który pojawił się w drzwiach? To ten moment sprzed wieków uwiecznił Leonardo?

Rok 1490, zamek Sforzów w Mediolanie. Wyobraźmy sobie niedużą, przyciemnioną komnatę. Siedzi w niej dziewczyna trzymająca na ręku zwierzątko. Ma siedemnaście lat, jest w ciąży, wygląda przepięknie. Nagle rozlega się skrzypnięcie drzwi i w tym momencie do pomieszczenia wchodzi jej ukochany. Stąd to zaciekawienie, oczekiwanie, uśmiech i radość, które widać w oczach. Zakłada się, że jeśli zleceniodawcą portretu był jej kochanek, to być może on stanął w otwartych drzwiach. Gdyby dobrze się przyjrzeć, to trzeba sobie zadać pytanie, czy to „Dama z gronostajem” czy też może gronostaj w objęciach Damy…

Jak to wyjaśni Katarzyna Bik?

Dłoń Cecylii jest duża, ponieważ camera obscura powiększa i znajduje się na pierwszym planie. Na drugim znajduje się gronostaj, a dopiero w głębi widnieje Dama niczym figura serpentinata! W dodatku namalowana bardzo nowocześnie, bo jej lewa ręka jest ukryta w cieniu. Leonardo wiedział, że jeśli czegoś nie widać, nie trzeba tego malować. Przez to niektórzy historycy sztuki uważali, że dzieło jest niedokończone. Nie. Leonardo zastosował tutaj cały kunszt i wiedzę wynikającą z obserwacji człowieka i natury.

Kluczem jest zwierzątko – głosi tytuł jednego z rozdziałów twojej książki. Kuna, łasica, fretka, pies, a w końcu gronostaj.

Wciąż wielu nazywa jeszcze obraz „Dama z łasiczką” czy „Dama z łasicą”, jak pisał Karol Estreicher. Nie wiem, czy Lodovico il Moro byłby zadowolony, bo łasica była symbolem rozwiązłości. Gronostaj jest atrakcyjną figurą, bo nazwisko Gallerani zawiera dwie sylaby gale, czyli grecką nazwę gronostaja i łasicy. Tak podobno też wołano na rodzinę Cecylii. Mamy tu też odniesienie do jej ukochanego. Lodovico Sforza zabiegał o order gronostaja, który otrzymał. Wołano na niego ermellino bianco - ermellino to po włosku gronostaj. Leonardo uwielbiał takie szyfry. Wyobraźmy sobie sytuację, że prawowita małżonka dowiaduje się, że mąż zamówił u cenionego już wtedy Leonarda portret jego i kochanki. Straszny nietakt! Dlatego Leonardo zrobił rzecz genialną – zaszyfrował go w postaci zwierzęcia.

Gronostaj od średniowiecza był uważany za symbol czystości. Jak to ma się do tego, że na obrazie Cecylia była w pozamałżeńskiej ciąży? Czy chodzi tu po prostu o czystość uczucia?

Tutaj akurat istotny jest wątek czystej miłości dwojga kochanków. Dodatkowo fakt, że była w ciąży i miała urodzić syna władcy, dodaje pikanterii i smaku całej sytuacji.

Pod wrażeniem Cecylii wrażeniem był nawet – jak piszesz – „dominikanin feminista” Bandello.

I to wszystko mimo tego, że była kochanką władcy, urodziła jego nieślubnego syna i przez jakiś czas Cecylia mieszkała w tym samym budynku, co żona Lodovica il Mora. Z punktu widzenia dzisiejszej moralności może się to wydać naganne, ale wówczas było czymś powszechnym.

A kim była zatem dla Lodovica il Mora? Chyba nie była traktowana wyłącznie jako kochanka…

Myślę, że była dla niego kimś ważnym. Il Moro musiał ją kochać, ponieważ wyposażył ją w majątek w Saronno, dał jej piękny pałac w Carmagnola, który dawniej należał do Pietra dal Verme, stronnika Mora. Znalazł jej też bardzo przyzwoitego męża, z którym związek był nobilitacją. Ten mężczyzna to hrabia Bergamini, dlatego też Cecylia awansowała społecznie. Prowadziła salon otwarty dla różnych ludzi, zwłaszcza pod koniec życia w swoim wiejskim majątku Sam Giovanni in Croce. Rano pisała poezję, a wieczorem czytała ją różnym zaprzyjaźnionym osobom.

Cecylia była celebrytką tamtych czasów?

W kontekście wspomnień przywołanego wcześniej Bandella była taką ówczesną Safoną…

Charakterek też miała. Wystarczy wspomnieć o słynnej awanturze, do której doszło między nią a żoną Lodovica. Poszło o… suknię!

Dla mnie to niezrozumiałe, że tak inteligentna kobieta myślała, że wygra podczas kłótni z Beatrycze, prawowitą żoną Sforzy. Pretekst był naprawdę śmieszny. Il Moro kupił kobietom podobne suknie. Trudno się dziwić, że władczyni to się nie spodobało. Gdyby ktoś gdzieś zobaczył, że kochanka jej męża nosi podobną suknię? Skandal.

Dziś historia pewnie trafiłaby na pierwsze strony gazet, tylko dotyczyłaby jakiejś oscarowej gali czy innego rozdania nagród.

Beatrycze zażądała od Cecylii, aby przestała tę suknię zakładać. Czara goryczy się przelała, a Lodovico musiał oddalić kochankę. Na czym – jak wspominałam – ostatecznie wyszła naprawdę dobrze.

„Dama z gronostajem” początkowo nie uchodziła za dzieło autorstwa Leonarda. W dziele tylko dopatrywano się jego ręki…

Książę Adam Jerzy Czartoryski kupił obraz, mając świadomość, że to dzieło Leonarda. W dole z lewej strony jest sygnatura LD, ale to fałszerstwo z czasów, gdy obraz był przygotowywany do sprzedaży. Do tego dochodzą poprawione tło, korale, makijaż na ustach i węzły na sukni. Albo Adam Jerzy, który świetnie rysował i był wykształcony, dał się uwieść fałszywej sygnaturze, albo dostrzegł ten pędzel da Vinciego. Początkowo zagraniczni badacze zaczęli wątpić, że to dzieło mistrza. Znawca jego twórczości, autor pierwszej monografii Leonarda – Arsene Houssaye, również nie widział tego obrazu. Dama wisiała wówczas na ścianie jednego z apartamentów księcia w Paryżu. Później, jak przyjechał do Krakowa, był prezentowany podczas pokazów prywatnych. Skoro uczeni nie widzieli tego obrazu, jak mieli w niego wierzyć?

Który zatem uwierzył pierwszy?

Kenneth Clark, genialny historyk sztuki, który napisał najbardziej osobistą biografię Leonarda. On pierwszy kategorycznie powiedział: „tak, to jest Leonardo”. Nie miał też wątpliwości, że to jest słynna Dama. Z kolei Cecylię Gallerani rozpoznał lwowski uczony Bołoz Antoniewicz.

Skąd zatem takie problemy z rozpoznaniem Damy?

Badacze wiedzieli, że Leonardo namalował Damę, ale tego, że to portret ze zwierzątkiem na ręku – już nie. Uważali też, że nie może to być Cecylia. Po długim czasie okazało się, że w znanych dokumentach znalazły się błędy popełnione przez kopistów. Według tych danych Gallerani musiała mieć 27 lat, czyli była sporo starsza. Dopiero Janice Shell odkryła pierwowzór i zorientowała się, że kopista dopisał jedno x i wszystko się wyjaśniło. Podejście do obrazu się zmieniło, a po tych wszystkich peregrynacjach obrazu już nikt nie ma wątpliwości, że w dziele maczał pędzel tylko Leonardo.

A ty nie miałaś wątpliwości?

Oczywiście, że nieraz przychodzą mi do głowy różne scenariusze. Może kiedyś w jakiejś bibliotece ktoś odkryje zapomniany pergamin i wysunie tezę, że to jednak nie jest Cecylia Gallerani? Tak odkryto Kodeksy Madryckie. Ktoś pomylił sygnatury i włożył rękopisy Leonarda do działu, w którym nie powinny być.

Gdybyś spotkała Cecylię Gallerani, co byś jej powiedziała?

„Jestem zaszczycona, że mogę panią poznać”. Po tych słowach pewnie odjęłoby mi mowę, ale na pewno zapytałabym o tamte jesienno-zimowe dni, podczas których malował ją Leonardo da Vinci. I czy w ogóle pozowało z nią jakieś zwierzątko? Miałabym dużo pytań, a część z nich pewnie uznałaby za infantylne. Uważam jednak, że nie ma głupich pytań, jeśli chodzi o obraz, który wciąż skrywa wiele tajemnic.