Kraków aplikuje do konkursu o tytuł „Zielonej stolicy Europy”. Wiele osób łapie się za głowę i pyta: czy to nie żart? O co w tym wszystkich chodzi, tłumaczy dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej Piotr Kempf.
Co tak naprawdę oznacza tytuł „Zielonej stolicy Europy”?
Piotr Kempf, dyrektor ZZM: Tytuł ten przyznawany jest miastom, które wprowadzają proekologiczne, ułatwiające życie mieszkańcom rozwiązania i są dość innowacyjne. To klucz do zrozumienia tego tytułu. „Zielona stolica” nie oznacza wprost zielonej powierzchni miasta. Nigdy nie będziemy Helsinkami czy Grenoble. Zieleń jest tu rozumiana jako komfort życia i proekologiczne inwestycje oraz taki sposób patrzenia w przyszłość.
Niektórym scyzoryk się w kieszeni otworzy na takie określenie. Mnie mierzi z takiego względu, że patrzymy na Kraków nie jako całość, tylko punktowo. Chwalimy się parkiem kieszonkowym, a nie widzimy jego najbliższej okolicy.
Gdybyśmy wyszli z założenia, że realizujemy tylko największe inwestycje, duże, pojedyncze parki, to nadal nie byłoby żadnych zmian. Dbałość o otoczenie to też te parki kieszonkowe i pielęgnacja zieleni dookoła nas. Jeśli nieco się cofniemy, popatrzymy na Kraków z innej perspektywy, to nie jest on taki zły, jak o nim myślimy. Można się oczywiście spierać czy można coś robić lepiej albo inaczej, ale ta aplikacja do „zielonej stolicy” opiera się na porównaniu z innymi miastami.
Z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że ostatnie 10 lat to precedens w skali kraju. Znacząco wzrósł budżet na zieleń, działania ekologiczne – zbudowaliśmy spalarnię i sortownię śmieci, zbieramy odpady zielone z domów, czyścimy ulice. Inne miasta się nam przyglądają, bo są na wcześniejszym etapie. Ostatnio sam prezydent Poznania przyznał, że jest u nas bardzo czysto.
Jasne jest też to, że mamy korki i problemy jak inne miasta, ale zwróćmy uwagę, że w ciągu pół roku wystrzeliliśmy w kosmos ze ścieżkami czy drogami dla rowerów. Gdzie w Polsce zwężono most i oddano tę cześć rowerzystom i pieszym? Tak samo z ulicami Dietla i Grzegórzecką, a do tego dodajmy uruchomienie ścieżki wzdłuż ul. Kamieńskiego i najdłuższą kładkę rowerową.
Ale jedna rzecz: zrobiliśmy to pod osłoną lockdownu covidowego, jak czasem nasi rządzący przyjmują ustawy nocą. Baliśmy się wcześniej zrobić tego w „normalnych” warunkach?
Pokazaliśmy, że nie jesteśmy wielkim dryfującym w dowolnym kierunku statkiem, tylko potrafimy działać dynamicznie. Mieszkańcy przesiedli się wtedy na rowery, bo to najbezpieczniejszy środek transportu w dobie pandemii. I my pomyśleliśmy o tym samym, więc wprowadziliśmy takie zmiany. Życie polega na tym, żeby wykorzystywać szanse, jakie się przed nami otwierają.
W Europie miasta coraz więcej miejsca dają pieszym i rowerzystom. My wykazaliśmy się odwagą i zrobiliśmy to, czego inni boją się zrobić. Podjęliśmy niepopularną wśród niektórych grup mieszkańców decyzję. Tak samo było w kwestii smogu, tak samo będzie w kwestii wyznaczenia strefy czystego transportu.
Wrocław znalazł się na pierwszym miejscu rankingu Forbesa „Najbardziej Zielone Miasta Polski” 2020 roku. Oni więc nie zasłużyli bardziej od nas na ten tytuł?
Każde miasto należy oceniać indywidualnie. Nie ma jednak w Polsce takiego, które przeznacza 3% budżetu na zieleń. Wrocław jest pod tym względem w lepszej sytuacji, bo ma mnóstwo swoich terenów. My musimy je odkupywać. To, co się dzieje u nas i u nich nie podlega porównaniu w rankingu.
Mimo wszystko wiele osób widzi „Kraków”, myśli „beton”. Jak to się ma do aplikacji o zieloną stolicę?
Jesteśmy pełni emocji, bo zdajemy sobie sprawę, jak wygląda miasto, a jak powinno. Z drugiej strony widzimy rozwój i korzyści jaki z niego płyną. Jesteśmy jednym z najbardziej intensywnie rozwijających się metropolii – mamy więcej mieszkań i przestrzeni biurowej. To może jednocześnie cieszyć i martwić. Chcielibyśmy przecież, aby zostało jak najwięcej zieleni, ale też, żeby Kraków się rozwijał.
Myślę, że zakończenie prac nad planami miejscowymi, gdzie będą precyzyjnie określone miejsca pod inwestycje i te, które mają zostać zielone, uspokoją sytuację. Na razie mamy ok. 70% Krakowa pokrytego planami.
Uważam, że betonowanie Krakowa wynika z czasów, kiedy miasto rozwijało się bardzo intensywnie, ale bez żadnych regulacji, które spowodowały chaos. Teraz jest inaczej, a my odrobiliśmy lekcję.