Kinga Poniewozik, LoveKraków.pl: Ilu studentów zostało przyjętych na kierunek lekarski na rok 2024/2025? Pana zdaniem zakończenie rekrutacji na medycynę w trybie niestacjonarnym było dobrą decyzją?
Prorektor ds. Collegium Medicum UJ, prof. Maciej Małecki: Studia rozpoczęło 260 studentów na kierunku lekarskim w trybie stacjonarnym. Oprócz tego na kierunek lekarsko-dentystyczny w trybie stacjonarnym przyjęliśmy 60 studentów i 20 w trybie niestacjonarnym.
Znieśliśmy nabór na medycynę niestacjonarną rok temu. W tym trybie przyjmowaliśmy od 40 do 50 studentów. Wiązało się to z gwałtowanie rosnącymi różnicami w wynikach maturalnych osób rekrutujących się na studia stacjonarne i niestacjonarne. Różnice w zdawalności egzaminów utrzymywały się zresztą przez cały przebieg studiów. Warto jednak odnotować, że jednocześnie podniesiono limit miejsc na kierunek stacjonarny.
W perspektywie roku, dwóch, wraz z poprawą naszej infrastruktury dydaktycznej, rozważamy dalsze zwiększenie rekrutacji na studia stacjonarne – będzie to od 10 do 15 proc. liczby miejsc w obecnej rekrutacji na kierunku lekarskim, czyli ok. 30 osób. Staramy się o środki z KPO na infrastrukturę. Warunkiem ich uzyskania jest zwiększenie rekrutacji.
Do niedawna medycyna była bardzo elitarnym kierunkiem studiów, na który dość trudno było się dostać. Obecnie obserwujemy tendencję jego upowszechniania. M.in. uniwersytety, które nie są w swej naturze ośrodkami medycznymi, prowadzą nabór na medycynę. Wystarczy wymienić choćby Katolicki Uniwersytet Lubelski, UKSW, czy jedną z krakowskich prywatnych uczelni. Czy te uczelnie mają odpowiednią bazę dydaktyczną? Rodzi się pytanie o jakość efektów kształcenia?
Można by do tej listy parę „spektakularnych” jednostek, choćby politechnik rozsianych po terenie kraju.
Jeszcze pięć, sześć lat temu w Polsce rekrutowaliśmy rocznie na kierunek lekarski ok. 3 tys. maturzystów. Natomiast w tej chwili jest to już kilkanaście tysięcy.
Niewątpliwie lekarzy na rynku brakuje, więc istniała potrzeba zwiększenia tej rekrutacji, takie było zapotrzebowanie społeczne. Jednak proces ten wymknął się spod kontroli. W tej chwili to znaczące w skali kraju zwiększenie miejsc na medycynę musi się odbić na jakości kształcenia. Wiemy bowiem o tym, że znaczna część tych nowo powstałych kierunków przy różnych uczelniach, niekoniecznie przy uniwersytetach, przy szkołach wyższych, ma problem ze spełnieniem kryteriów akredytacji. Kierunki te są jednak bronione przez lokalne społeczności, polityków. Kolejne wizytacje Polskiej Komisji Akredytacyjnej odbywają się w trybie „aż do skutku”. Trzeba wyrazić obawy, czy aby próg jakościowy dla nich nie jest sztucznie obniżany.
Mamy obecnie czterokrotnie więcej studentów medycyny na pierwszym roku niż kilka lat temu. W pewnym momencie będziemy mieć wystarczająco dużo lekarzy, co samo w sobie jest zjawiskiem pozytywnym. W jeszcze dalszej perspektywie zaczniemy mieć ich nadmiar. Tak mówią szacunki przygotowywane przez izby lekarskie. Powstaje pytanie o ich [lekarzy – przyp. red.] kompetencje.
Jan Kowalski może mieć obawę, jaki lekarz będzie go leczył. Czy te jego kompetencje będą wystarczające.
Ja też mam takie obawy. Podzielam punkt widzenia Kowalskiego.
Zatem jakich zmian systemowych potrzeba w nauczaniu przyszłych lekarzy, pana zdaniem jako dydaktyka i praktyka?
Po pierwsze powinniśmy się trzymać standardów systemowej oceny jakości nauczania we wszystkich szkołach, które prowadzą kierunek lekarski. Mam wątpliwości co do tego, czy dalej taki system kontroli jakości funkcjonuje prawidłowo. Przy tak masowym otwieraniu kierunków lekarskich przez szkoły, które nie mają ani odpowiedniej infrastruktury, ani przygotowanej kadry, które niejednokrotnie nie mają żadnej tradycji prowadzenia badań i nauczania w naukach podstawowych i klinicznych.
Na poziomie szczegółowym powinniśmy dążyć do dobrze pojętego upraktycznienia naszych studiów, do tego, aby absolwenci opuszczali mury uczelni przygotowani do pracy w tym trudnym fachu lekarskim.
Jakby miało wyglądać to „upraktycznienie studiów”? Więcej godzin zajęć praktycznych?
Ten ruch się już w znacznym stopniu dokonał w nowych standardach nauczania na kierunku lekarskim. Nasi studenci byli przeciążeni wiedzą teoretyczną, podczas gdy brakowało im umiejętności klinicznych, praktycznych. Myśmy w Krakowie przez ostatnią dekadę zrobili wiele, aby iść w tym pożądanym kierunku. Studenci rozpoczynają nauczanie kliniczne od drugiego semestru na drugim roku. Później pracują już w zespołach lekarskich, w modelu uczeń-mentor, już w trakcie wprowadzenia do interny, chirurgii, pediatrii na roku trzecim. Zwiększyliśmy liczbę godzin praktycznych. Mamy bardzo dobre nauczanie symulacyjne.
Rozmawiam ze studentami z innych krajów z Włoch, Hiszpanii czy Niemiec, często mówią, że w trakcie jednego czy dwóch semestrów u nas na Erasmusie, mają więcej kontaktu z pacjentami niż w trakcie całych studiów w ich macierzystych uczelniach. To jest niewątpliwie dobra droga.
Przejdźmy panie prorektorze do naszego krakowskiego poletka. Na jakim etapie jest budowa kampusu medycznego w Prokocimiu?
W tej chwili jesteśmy w trakcie prac wykończeniowych tzw. budynku „A”, czyli budynku badawczego. Planujemy jego otwarcie z końcem tego roku kalendarzowego.
Z kolei, jeśli chodzi o budynek „B” – dydaktyczny, gdzie będą mieściły się laboratoria dydaktyczne, pracownie symulacyjne, sale seminaryjne, wykładowe, siedziby jednostek nauczających przedmiotów podstawowych i przedklinicznych, to ma być on gotowy z końcem 2026 roku.
Przy tak ogromnej inwestycji, jaką jest budowa kampusu, nie sposób zapytać o jej finasowanie. Ile środków zostało już przeznaczonych na ten cel?
To jest olbrzymie wyzwanie. Niejednokrotnie mówiłem publicznie, że brakujące środki na dokończenie tego etapu rozbudowy, który obejmuje budynek badawczy i dydaktyczny, to jest ok. 300 mln złotych.
Przypomnę, że z końcem ubiegłego roku Uniwersytet Jagielloński otrzymał ponad 180 mln zł w obligacjach rządowych. Z tego mniej więcej jedna trzecia trafiła do Collegium Medicum i będzie wykorzystana dla potrzeb tej inwestycji.
Znaczna część środków pozostaje do zdobycia. Naturalnym źródłem pozyskiwania tych środków jest sprzedaż niektórych budynków, które posiada uczelnia w centrum miasta. Niemiej jest to proces trudny, wymagający uporządkowania szeregu spraw własnościowych, notarialnych i przede wszystkim znalezienia kupca, który byłby gotowy zapłacić adekwatną cenę. To musi przejść przez długi proces formalny na różnego rodzaju etapach uczelnianych, obejmujących opinię Rady Uczelni, a na koniec Prokuratorii Generalnej. W tej chwilii przygotowujemy się do tego procesu.
O które dokładnie budynki chodzi?
W pierwszej kolejności o zespół budynków przy ul. Kopernika 7. Opuszczenie tych budynków przez uczelnię będzie jednak możliwe, dopiero wtedy, kiedy będą gotowe nowe pomieszczenia dla naszej kadry i studentów na Kampusie w Prokocimiu, czyli z końcem 2026.
Czy na ten moment jest pan spokojny o finasowanie w dalszej perspektywie budowy kampusu?
Absolutnie nie jestem spokojny. Nasze składane dorocznie do MNiSW wnioski inwestycyjne są stale odrzucane. Dodam, że kolejnym źródłem finansowania jest potencjalnie Krajowy Plan Odbudowy. Z dużym opóźnieniem ogłoszony konkurs na infrastrukturę dla uczelni medycznych z tzw. drugiego koszyka, który jest słabiej finansowany. Do niego z przyczyn dla mnie niezrozumiałych zostaliśmy przypisani. W tej chwili jesteśmy w trakcie przygotowywania wniosku na ponad 60 mln złotych. Liczymy na jego pozytywne rozpatrzenie.
Niemniej, gigantycznym wyzwaniem jest terminowe ukończenie inwestycji. To jest problem nie tylko Collegium Medicum, nie tylko tego konkursu. To jest problem ogólnokrajowy, olbrzymie wyzwanie dla Polski. W moim odczuciu, jeśli termin rozliczenia KPO nie zostanie opóźniony przynajmniej o pół roku, to Polska po prostu straci dziesiątki miliardów złotych.
Optymalnym rozwiązaniem byłoby, gdyby Państwo Polskie – rząd na czele z premierem – wynegocjowało z Brukselą przedłużenie rozliczeń KPO.
Pozostańmy w temacie finansów. O pilne spotkanie zwróciły się do rektora UJ pielęgniarki i położne Szpitala Uniwersyteckiego. Ponad 240 osób podpisało się pod wnioskiem opisującym działania dyrekcji SU jako „niezrozumiałe i wprowadzające chaos w sferze wynagrodzeń”. O tym problemie mówi się już od dłuższego czasu. Jaka, pana zdaniem, jest droga do rozwiązania tego konfliktu? Czy władze uczelni, których jest pan reprezentantem, opowiedzą się po stronie pielęgniarek i położnych?
Myślę, że praca pielęgniarek i położnych jest jednym z fundamentów tworzących Szpital Uniwersytecki. Od lat podkreślam, że jest to najlepsze miejsce w polskiej medycynie do pracy i do opieki nad pacjentami, do prowadzenia badań naukowych. Bez ich ciężkiej pracy nie byłoby to możliwe. Jeszcze 10-15 lat temu, ówczesne wynagrodzenia pielęgniarek i położnych były wstydem, wręcz hańbą Państwa Polskiego. Mówiłem o tym publicznie. Te czasy mamy już za sobą – znam obecne, średnie zasadnicze wynagrodzenie pielęgniarek po specjalizacji, czyli znakomitej większości w Szpitalu Uniwersyteckim. Oczywiście rolą związków zawodowych jest to, aby upominać się o swoje środowiska.
Szpital jest na bieżąco nadzorowany zarówno przez Państwową Inspekcję Pracy i Ministerstwo Zdrowia. Dyrekcja też ma swoje argumenty. Rzeczywistość jest dość złożona.
Natomiast niewątpliwie władze uczelni nie będą uciekać od moderowania tego dialogu. Niemniej, podkreślam, że uczelnia jest instytucją założycielską, a szpital ma swoją autonomię. Uważam, że dyrekcja dobrze sobie radzi, jeśli chodzi o zarządzanie szpitalem.
Panie Profesorze, czy jest pan gotów zadeklarować, jako przedstawiciel władz uczelni, że podejmiecie Państwo dialog z personelem medycznym, który poprosił o spotkanie?
Wolę mówić o moderowaniu dialogu między tym środowiskiem a dyrekcją Szpitala Uniwersyteckiego. Zaproponowałem już przedstawicielkom związków zawodowych termin ich spotkania z dyrekcją SU. Będę na tym spotkaniu obecny.
Tematem, który w ostatnim czasie rozgrzewa debatę publiczną w Krakowie jest przyszłość oddziału rehabilitacji dziennej w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym. Pojawiają się nawet głosy o jego zamknięciu. Jak będzie wyglądała jego reorganizacja, którą zapowiadają władze placówki?
Sytuacja, z którą mamy do czynienia, nie grozi ograniczeniem, czy też zakończeniem opieki rehabilitacyjnej nad dziećmi z chorobami nowotworowymi. Nigdy tym nie groziła.
Osoba, która ma specjalizację z rehabilitacji dziecięcej i przez wiele lat prowadziła ten oddział, odchodzi na emeryturę. Podkreślę, że odchodzi nie w wyniku jakiegoś konfliktu, czy z winy dyrekcji. Po wielu latach bardzo dobrej i solidnej pracy chce skorzystać z tej emerytury. W ten sposób szpital traci jedynego specjalistę z zakresu rehabilitacji dziecięcej. A ten jest wymogiem NFZ do tego, żeby taki oddział funkcjonował. Mimo poszukiwań na rynku, wobec niewielkiej liczby specjalistów, nie udało się znaleźć osoby chętnej do pracy.
Jednak to nie znaczy, że tego problemu nie da się rozwiązać. Te same usługi, które były wykonywane na oddziale rehabilitacji dziennej być może da się wykonać w ramach działań innego oddziału.
Dyrekcja USD prowadzi dialog z Małopolskim Oddziałem NFZ. Jestem przekonany, że właściwe rozwiązanie zostanie wypracowane. Nie ma takiej możliwości, żeby świadczenia dla dzieci zostały zakończone.
Od jesieni 2024 roku pełni pan rolę prorektora ds. Collegium Medicum. Jakie cele stawia sobie pan na okres swojej kadencji na tym stanowisku? Jakie są pańskie priorytety?
Niewątpliwie jednym z nich jest ukończenie budowy kampusu, zorganizowanie środków finansowych i przede wszystkim sprawne przeniesienie tam naszych pracowników.
Samo zdobycie sprzętu, ukończenie budowy, to nie wszystko. Olbrzymim wyzwaniem będzie to, aby te zespoły badawcze, które tam rozpoczną prace szybko zaczęły zdobywać granty, finansowanie, by uruchomiła się współpraca między tymi zespołami z nauk podstawowych a klinicystami.
Ogromne znaczenie przywiązuję do współpracy międzynarodowej i wewnątrzkrajowej zespołów badawczych. Chciałbym, aby całość budynku „A”, laboratoria, które tam powstają, stały się jednymi z wiodących w kraju. Nie zapominamy o infrastrukturze i zespołach Wydziału Farmaceutycznego i Wydziału Nauk o Zdrowiu. Budynki Wydziału Farmaceutycznego wymagają remontu. O wyzwaniach związanych z nauczaniem wiele już mówiłem. Życzyłbym sobie, abyśmy odnosili sukcesy w dużych aplikacjach grantowych. I aby Collegium Medicum miało europejską markę, żeby nasz głos był szanowany w Polsce i żeby wpływał na to, jak w kraju nauka jest prowadzona i organizowana.