W Krakowie nieprzerwanie toczy się spór na temat eksponowania w przestrzeni publicznej drastycznych treści. Tu prym wiodą osoby skupione wokół ruchu antyaborcyjnego. Rada miasta wysłał sygnał do społeczeństwa, że tego typu forma prezentowania swoich poglądów, nie powinna być dozwolona.
Rada miasta wprowadziła zakaz prezentowania drastycznych treści, ale wojewoda ją unieważnił, uzasadniając, że jest niezgodna z prawem. Zresztą o tym mówili również prawnicy prezydenta. Jednak jakiś sygnał został wysłany do społeczeństwa?
Radny Łukasz Gibała, Kraków dla Mieszkańców: Dokładnie tak. Krakowska rada miasta pokazała w ten sposób, że zdaniem większości radnych taki zakaz jest potrzebny. Sam też głosowałem za tą uchwałą, choć byłem niemal pewien, że zostanie uchylona – o czym zresztą głośno mówiłem. Mimo to uważałem, że tego rodzaju decyzje są potrzebne, nawet gdyby finalnie okazały się tylko symbolicznym gestem.
Najprawdopodobniej za jakiś czas nad sprawą pochyl się sąd. Jak pan ocenia szansę na uchylenie decyzji wojewody i w ogóle czy pan poprze projekt skargi?
Tak, będę głosował za złożeniem skargi, choć w opinii moich prawników szanse na uchylenie decyzji wojewody są minimalne. Uważam jednak, że trzeba wykorzystać każdą szansę, dlatego poprę ten projekt bez wahania.
W uzasadnieniu pojawił się fragment mówiący o tym, że być może WSA wskaże jakieś wyjście prawne dla całej sytuacji. Od tego chyba jednak są prawnicy, a nie sędziowie i rada miasta takich zatrudnia.
Pod względem prawnym temat jest bardzo skomplikowany, dlatego zgadzam się z argumentem, że wyrok WSA może pomóc w dalszych działaniach w tej sprawie. Nie tylko w ten sposób, że wskaże kierunek działania, ale też da podstawę, na którą będzie można się później powołać.
Pytanie jeszcze o zaangażowanie urzędu miasta, prezydenta. Jak dobrze pamiętam, nie było jakichś stanowczych słów na temat tego typu treści, za to były zapowiedzi oczekiwania na wyroki sądowe. Miasto, urzędnicy, prezydent mogliby coś więcej w tej sprawie zrobić?
Zdecydowanie tak. Przede wszystkim Jacek Majchrowski powinien zająć konkretne stanowisko. Sam już trzykrotnie interpelowałem w podobnych tematach – a dokładnie w sprawie zgromadzeń antyaborcyjnych, podczas których wykorzystywane są szokujące obrazy, a także w kwestii słynnej już furgonetki z hasłem „stop pedofili”, prezentującej treści anty-LGBT, której przejazd również był zgłoszony jako zgromadzenie. A prezydent miasta ma możliwość rozwiązania zgromadzenia – tak zrobili w podobnych przypadkach prezydenci Sopotu czy Wrocławia. Uznali, że prezentowane treści naruszają wolność i dobra osobiste postronnych osób, zmuszonych do ich oglądania. Jednak Jacek Majchrowski, odpowiadając na moje interpelacje, okopuje się na stanowisku, które można określić jako „to nie moja sprawa, od tego są sądy”.
Do dyskusji włączyli się naukowcy. Przytaczają kilkanaście wyników badań, które pokazują, że eksponowanie drastycznych treści po prostu źle wpływa na psychikę ludzką. Pytanie jednak jest taki, czy w tych czasach opinie ekspertów kogoś przekonują?
Niewątpliwie w dzisiejszych czasach autorytet nauki i jej przedstawicieli uległ znacznej erozji, ale ciągle jest spory. Dla mnie stwierdzenie, że pokazywanie publicznie tak makabrycznych zdjęć jest szkodliwe, nie wymaga dodatkowych argumentów – wydaje mi się oczywiste. Ale na pewno ten głos ekspertów był potrzebny, żeby pokazać problem ludziom, którzy na co dzień o nim w ogóle nie myślą.
Na koniec, uważa pan, że prezentowanie zakrwawionych płodów działa w jakiś sposób na decyzje ludzi, ich światopogląd, czy tylko szokuje i straszy?
Prezentowanie rozrywanych płodów jako obrazu aborcji nie jest pokazywaniem prawdy. Ale ludzie, którzy nie mają pojęcia, że większość aborcji wykonuje się metodą farmakologiczną, mogą uwierzyć, że to prawdziwy obraz – i taki jest cel organizacji antyaborcyjnych. Trudno to nazwać inaczej niż próbą indoktrynacji. Takie obrazy szokują i straszą, ale też tworzą w wielu głowach fałszywe wyobrażenia.