Udział w grupie przestępczej oraz handel narkotykami – to główne zarzuty, za które przed sądem odpowiada ośmiu mężczyzn, w tym czterech członków rodziny R. Kolejne trzy kobiety miały uczestniczyć w obrocie znacznymi ilościami narkotyków. Obrońca oskarżonych twierdzi, że prokuratura niezbyt postarała się przy analizie materiału dowodowego. Efektem tego są kolejne osoby, które opuszczają areszt.
W czerwcu pierwszy raz przed sądem pojawiło się 11 osób zatrzymanych w związku z handlem narkotykami i działaniem w zorganizowanej grupie przestępczej. Zatrzymani to rodzina R.: Andrzej, Mateusz, Arkadiusz, Paweł i Nina (żona Mateusza). Reszta oskarżonych to bracia Kamil B. i Aleksy B., oraz Dawid K., Marek F., Magdalena Ś.-R. i Izabela F. (żona Marka F.).
Na początku prokuratura stawiała tezę, iż gang sprowadzał narkotyki z kilku państw z Europy i rozprowadzał w kraju. Śledczy szacowali, że od 2016 roku oskarżeni wprowadzili na polski rynek kilkaset kilogramów narkotyków.
Przestępcy wpadli wiosną 2017 roku. Kiedy funkcjonariusze CBŚ przeszukali należące do oskarżonych mieszkania i samochody, znaleźli ponad 20 kilogramów marihuany, 100 gramów kokainy i ponad 2 kilogramy amfetaminy. W jednym z garaży policjanci zabezpieczyli również 50 litrów wyciągu z ziela konopi oraz rewolwer Magnum 44. Szacunkowo narkotyki te były warte około 350 tys. złotych. Jak informowała w zeszłym roku prokuratura okręgowa, mundurowi zabezpieczyli również ponad pół miliona złotych w gotówce.
Prokuratura ma mocne karty w ręku i pomimo tego, że po usłyszeniu zarzutów przestępcy nie przyznali się do nich, później zmiękli. Główne postaci gangu częściowo przyznały się do winy, jednak absolutnie nie do tego, że tworzyli zorganizowaną grupę przestępczą.
Policjantom chodziło o wynik?
Adwokat Maciej Burda twierdzi, że linia obrony jest prosta. – Bardzo dokładnie przeanalizowaliśmy materiały niejawne i nasi klienci przyznają się do zarzutów w takim zakresie, w jakim materiał dowodzi ich udziału w przestępstwie. W zasadzie to, co robimy, należy do obowiązków prokuratorów, ale ci nie mieli czasu lub cierpliwości, by wykonać tę pracę z dostateczną precyzją – stwierdza mecenas.
W tej sprawie nie ma świadków, którzy pogrążyliby rodzinę i resztę osób zamieszanych w handel. To policjanci zdobyli dowody pozyskane w ramach kontroli operacyjnej. Maciej Burda jednak widzi pewne zgrzyty, do jakich doszło podczas prowadzenia sprawy.
– Kontrola operacyjna była prowadzona bardzo długo, co pokazuje, że policjantom i prokuraturom nie chodziło o to, by chronić obywateli przed środkami odurzającymi, a o to, by mieć jak najlepszy wynik. Im dłużej obserwowali handlarzy, tym poważniejsze przestępstwo wykryli, ale jednocześnie więcej narkotyków trafiło na rynek i ludzie je skonsumowali – mówi Burda.
– Jeśli byłbym zwykłym obywatelem, a nie osobą, która żyje z prohibicji narkotykowej, to miałbym pretensje do śledczych, że zamiast złapać sprawców, pozwalano im przez długi czas handlować tylko po to, aby mieć dobry wynik. Przestępcy i ścigający ich karierowicze spotkają się w piekle – komentuje.
Niepotrzebne areszty
Po pierwszej rozprawie areszt opuściło kilka osób: bracia B., Paweł i Nina R. oraz Magdalena Ś-R. To też wynik, zdaniem adwokata, braku odpowiedniej analizy materiału na etapie postępowania przygotowawczego. – To skutkowało niepotrzebnym tymczasowym aresztowaniem niektórych oskarżonych – podkreśla Maciej Burda.
Adwokat podaje przykład chłopaka, który na co dzień pracował na stacji benzynowej, a skusił się jednorazowo na przewiezienie narkotyków, za co otrzymał trzy tysiące złotych. – W areszcie spędził 14 miesięcy – dodaje mecenas.
Sprawa zmierza ku końcowi. Wszyscy świadkowie zostali już przesłuchani, a na piątek (3 sierpnia) przewidziane jest posiedzenie aresztowe, po którym na wolność mogą wyjść kolejni oskarżeni.