Trung, czyli wierny. Syn plantatorów kawy z Wietnamu w krakowskim seminarium

Hung Trung Nguyen SDB fot. materiały prywatne

Salezjanie pracowali dwa kilometry od jego domu na południu Wietnamu, ale spotkał ich dopiero w Odessie na Ukrainie. Najbliższe Boże Narodzenie będzie pierwszym, które spędzi w seminarium na Łosiówce w Krakowie.

33-letni kleryk Nguyen Hung Trung SDB od 11 lat mieszka w Europie. Właśnie kończy pierwszy semestr teologii w Wyższym Seminarium Towarzystwa Salezjańskiego przy ulicy Tynieckiej 39. Lubi rosół i schabowego, a także góralskiego oscypka, ale czasem przygotowuje dla polskich współbraci sajgonki. Za kilka lat, po ślubach wieczystych i przyjęciu święceń kapłańskich, chce wrócić na Ukrainę i głosić ludziom Chrystusa. Być może będą wśród nich osoby, które kilka lat temu kupiły od niego zegarek na słynnym targu „7 kilometr".

I

Moje imiona, czyli Hung i Trung, to przymioty męski i wierny. Nazwisko Nguyen nosi wielu Wietnamczyków. Pochodzi od dynastii Nguyen, która panowała w kraju aż do 1955 roku.

Tata, plantator kawy z Bao Loc, niedaleko największego miasta Wietnamu – Ho Chi Minh, zawsze był głęboko wierzący. Gdy miałem trzy miesiące, zanieśli mnie z mamą do chrztu. Choć moje pierwsze imię – Trung (czytaj Czung) znaczy wierny, długo taki nie byłem wobec Boga. Nasze relacje, z mojej winy, nie były słodkie. Bardziej określiłabym je jako kwaśne, jak kawa z ziaren robusty, które pozwalały naszej czteroosobowej rodzinie godnie żyć. Przez lata pomagałem rodzicom w uprawie kawy. Najwięcej pracy było przy zbiorach, kiedy trzeba zebrać i wysuszyć ziarna.

– Czungu, nie wiem, ile zarabiasz, ale pamiętaj, że jesteś katolikiem i powinieneś w niedzielę chodzić do kościoła – powiedział mi ojciec przed wyprawą na Ukrainę, do pracy na największym targowisku w Odessie.

Byłem letnim katolikiem. Takim na pół gwizdka. Ziarno wiary nie od razu trafiło na żyzną glebę. Dlatego wybacz, ale nie zaśpiewam wietnamskiej kolędy, bo kiedyś nie chciało mi się jej uczyć na pamięć. Dopiero na Ukrainie, tysiące kilometrów od domu, Pan Bóg mnie nawrócił. Za kilka lat chcę tam wrócić jako kapłan salezjanin.

O Don Bosco słyszałem przed 2009 rokiem, kiedy opuściłem rodzinę. Salezjanie pracowali dwa kilometry od naszego domu, ale odwiedziłem ich dopiero w styczniu, gdy po raz pierwszy od wyjazdu, już jako kleryk, wróciłem do Wietnamu. Rodzice cieszą się, że wypełniam swoje powołanie, ale wciąż mają wątpliwości. Mówią, że jest spóźnione. Mam już 33 lata i przede mną daleka droga do kapłaństwa. Jestem jednak oddany Bogu i spokojny.

Materiały prywatne, Hung Trung Nguyen SDB
Materiały prywatne, Hung Trung Nguyen SDB

II

W końcu nie czuję się smutny i samotny, a tak było po przylocie na Ukrainę. Jeszcze w Wietnamie, po maturze, przez dwa lata studiowałem księgowość. Miałem 22 lata, gdy rodzina z Odessy zaproponowała mi pracę w ich sklepie z zegarkami. Na targowisku „7 kilometr" można spotkać ludzi z całego świata: Wietnamczyków, Chińczyków, Arabów, Mołdawian, Gruzinów. Miałem pracę, ale brakowało mi przyjaciół. Nie wiedziałem wtedy, że moi rodacy, którzy prowadzili niedaleko biznes, też są katolikami. Przez dwa lata uczestniczyłem w nabożeństwach u prawosławnych. Język stanowił barierę i nie miałem jak spytać o kościół, więc chodziłem do cerkwii.

Droga do prenowicjatu zaczęła się na targowisku. Ależ się ucieszyłem, kiedy pewnego dnia na stoisko moich znajomych podeszły zakonnice w habitach! Dzięki nim dowiedziałem się o katolickiej parafii i salezjanach. Dołączyłem do niewielkiej wspólnoty i przestałem być samotny. Jeden z księży poprosił mnie o tłumaczenie, przekładałem na wietnamski jego kazania głoszone po rosyjsku.

Zbliżałem się do Boga i salezjanów, także tych z Polski, którzy pracowali w Odessie. Pociągał mnie ich przykład oraz zewnętrzna i wewnętrzna radość. Ksiądz Tadeusz Mietła kiedyś uczył mnie polskiego alfabetu, a dziś jest katechetą w krakowskim seminarium. Mobilizował mnie, bym w końcu przygotował dla wspólnoty wietnamskie danie. Były to sajgonki. Bardzo się bałem, bo wcześniej ich nie robiłem. Zajrzałem jednak do Internetu, zadzwoniłem do znajomych i wyszły bez zarzutu.

Wciąż pracuję nad językiem polskim i będę jeszcze szukał pomocy, by dobrze napisać pracę magisterską. Choć łatwiej przychodzi mi mówienie, „wskrzeszenie zmarłych” wciąż jest wyzwaniem. „Wszechmogący” nie stanowi już problemu.

III

W Wietnamie jesteśmy mniejszością, katolicy stanowią około 8 procent społeczeństwa. Zachowujemy ład społeczny i jesteśmy dobrze odbierani. Nie spotkałem się z prześladowaniem jak w Chinach, ale czuć, że jest pewna kontrola państwa. Dyskretna, ale jest. Ostrzegają nas, by w kościele nie było polityki, a na katechezę chodzimy do kościoła.

Przede mną pierwsze Boże Narodzenie w Krakowie. W Wietnamie to również czas świętowania i spotkań z rodziną. U nas nie ma wigilii, najważniejszy jest 25 grudnia. Wtedy idziemy na mszę, która bardzo nie różni się od tej sprawowanej w Polsce. W naszych kościołach można jednak spotkać takie patyczki-kadzidełka, które dają cudowną woń. Śpiewa się kolędy, jest choinka i szopka. Dla nas to dobry czas do ewangelizowania, bo do kościołów przychodzi wtedy wielu niewierzących, którzy chcą zobaczyć dekoracje.

Wietnamski katolicyzm jest stosunkowo młody. Na świątecznym stole pojawiają się tradycyjne potrawy. Nie ma jednak takich, jak w Polsce, które je się raz w roku. Jest dużo ryżu, kurczak, sałaty z warzywami i owocami.

Uroczyście obchodzimy wietnamski Nowy Rok, czyli święto Tet. Świętujemy przez trzy pierwsze dni, w styczniu lub lutym, według chińskiego kalendarza. Sprzątamy domy, a ludzie zjeżdżają się w rodzinne strony. Ulice miejscowości i miast pełne są dekoracji.

IV

W lutym krakowscy salezjanie organizują mistrzostwa Polski seminariów duchownych w futsalu, ale nie wiem, czy zagram. Zerwałem więzadło w kolanie i wciąż mnie boli, choć byłem operowany. Ciągnie mnie jednak na boisko, więc niedawno stanąłem na bramce.

Lubię styl gry Messiego. Wcześniej podziwiałem Ronaldo i Ronaldinho z Brazylii. Zwłaszcza ten drugi po strzelonych golach dawał świadectwo wiary, co bardzo mi imponowało. Wiem, że dziś przeżywa kryzys. Nasza wiara jest jednak jak sinusoida – raz w górę, raz w dół. Mówię też o sobie. 

Materiały prywatne, Hung Trung Nguyen SDB
Materiały prywatne, Hung Trung Nguyen SDB