Tomasz Stańko New York Quartet ponownie odwiedzili Kraków, prezentując swoją najnowszą płytę „Wisława”. Związany w ciągu roku zespół rozumiał się bez słów, choć można było ulec wrażeniu, że każdy grał coś innego. Wtedy wystarczyło zamknąć oczy.
Bez słów – mógłby to być motyw przewodni koncertu jaki kwartet dał w Klubie Studio. Artyści grali blisko 80 minut, nie wymieniając między sobą ani pół słowa. Zresztą, publiczność też nie usłyszała żadnych historyjek, anegdot czy zapowiedzi kolejnych utworów. Muzycy woleli bowiem przemawiać instrumentami, wprowadzając w pewnych momentach na scenę chaos. Kontrolowany rzecz jasna.
Na koncercie można było poczuć pewnego rodzaju dysonans. Kontrabasista Ben Street (zastępujący Thomasa Morgana) wydawał się momentami zamknięty pomiędzy swoimi nutami zapisanymi na kartkach a improwizacją, w jaką uciekał, gdy tylko mógł. Siedzący za fortepianem David Virelles również hasał po klawiszach, a perkusista Gerald Claver jakby z przypadku uderzał w bębny. Wrażenie, że Tomasz Stańko ze swoją trąbką próbuje zdyscyplinować swoich kolegów, dopełniało reszty niezbyt udanego obrazu. Jednak jazz źle się ogląda. Zwłaszcza ten bardziej surowy, awangardowy, zaskakujący, pozbawiony pętli. Dlatego po kilkunastu minutach zamknąłem oczy (później widziałem, że inni też wpadli na ten pomysł) i dopiero wtedy udało się usłyszeć pełną harmonię w, na pozór, chaotycznych dźwiękach.
Łącząc ten zabieg z wiedzą, że album ten jest poświęcony zmarłej poetce, prościej było udać się w świat kreowany dźwiękami trąbki, kontrabasu, fortepianu i perkusji. Nawet ktoś, kto był pierwszy raz na koncercie Stańki lub w ogóle pierwszy raz spotkał się z jego muzyką, mógł dowolnie interpretować każdy utwór, choć ten ukradkiem podsuwał gotowe historie.
Obok poszarpanych, trudnych hard bopowych, chwilę wytchnienia dawały utwory bardziej melodyjne – rozmarzona trąbka wodziła po sali, dźwięki fortepianu delikatnie spływały ze sceny, a my z tymi zamkniętymi oczyma prawie usypialiśmy. Oczywiście nie z nudów. Lecz zaraz wyrywały nas z tego spokoju dziki improwizacje i solówki, po których artyści dostawali długie brawa.
No cóż, brawa dla zespołu Stańki, bo samą muzyką, samym jazzem potrafi dać więcej, niż niejeden wokalista, choćby nie wiadomo jak się starał.