"Ona ciągle płacze"

Zdjęcie przykładowe, archiwum fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Przed krakowskim sądem może dojść do nie lada rozprawy. Adwokaci kobiety, która została zamknięta na ponad rok w brytyjskim areszcie – jak się później okazało – niesłusznie, domagają się dla swojej klientki 3,45 mln złotych zadośćuczynienia za zniszczone życie.

Zima 2015 roku. Gdy niemal cały świat tonie w radosnej ekstazie przed świętami Bożego Narodzenia, pani Elżbieta* szykuje się do podróży do Kairu, aby odwiedzić męża. 25 grudnia nadchodzi czas wylotu. Po odprawie i zajęciu miejsca w samolocie kobieta na pewno nie spodziewa tego, że planowane kilkudniowe wakacje w ciepłym kraju okażą się w praktyce 465 dniami koszmaru w brytyjskich aresztach. Za co? Kobieta była podejrzana o udział w grupie przestępczej mającej na celu popełnianie przestępstw, ogólnie mówiąc, gospodarczych. Warto zaznaczyć, że nie ukrywała się i już w 2008 roku informowała prokuraturę o tym, że jest do jej dyspozycji w razie potrzeby. O tym jednak później.

Co można stracić

Rodzina, zdrowie, praca, reputacja, wiara – nieważne, czy w tej kolejności, ale to były najważniejsze rzeczy w życiu pani Elżbiety. W czasie zatrzymania na jednym z największych lotnisk świata, najpierw ucierpiała duma. Do tego pojawił się strach. Kobieta nigdy nie miała do czynienia z taką sytuacją. Jak się później okazało, miała też czyste sumienie. Wstrzymany z jej powodu lot i eskorta policji wywołały pierwszą traumę.

Jak przekonuje Maciej Burda, pełnomocnik pani Elżbiety, brytyjskie sądy inaczej patrzą na Europejskie Nakazy Aresztowania. Według tamtejszego środowiska prawnego, wydanie ENA jasno wskazuje na to, że sprawa jest poważna, a strona występująca z tym dokumentem ma mocne dowody winy podejrzanego.

Z tego powodu najbliższa rodzina oraz przyjaciele odwrócili się od kobiety. – Zaczęli postrzegać ją jako przestępcę – czytamy we wniosku. Ale na tym się nie skończyło. Najbliżsi doszli do wniosku, że ta zagorzała czytelniczka Biblii i aktywna uczestniczka ruchu Świadków Jehowy, oszukiwała ich przez wiele lat. Ostatecznie mąż zerwał z nią kontakt, a reszta sporadycznie odwiedzała w areszcie. Zresztą, nawet jakby chcieli, mieliby z tym problemy.

Przed aresztowaniem pani Elżbieta była chwalonym pracownikiem w firmie zajmującej się instalacją wysokiej klasy drzwi i okien w Londynie. Przełożeni szykowali dla niej awans na stanowisko kierownicze. Od 2016 roku miała zarabiać 45 tys. funtów rocznie. – Jej nieskazitelna opinia, obok jej kwalifikacji, uczciwość i wydajność miały ogromne znaczenie dla zaproponowanego awansu – dodaje adwokat.

O tym, jak wartościowym pracownikiem była dla przedsiębiorstwa pokazuje to, iż jej szefowie przez pół roku nie zatrudnili innego pracownika w jej miejsce na stałe. Ostatecznie jednak musieli się pogodzić z tym, że Elżbieta do nich nie wróci. W tym samym miejscu pracował jej syn.

Status zbiega

O aresztach i więzieniach wiemy tyle, co zobaczymy w telewizji albo przeczytamy. Osoby, które na własnej skórze doświadczyły życia po tamtej stronie muru, nie zakończą przykrych doświadczeń wraz z odłożeniem książki czy pstryknięciem pilota.

Elżbieta żyła w dość luksusowych warunkach, rozwijała się intelektualnie i duchowo, uprawiała nurkowanie głębinowe. Trafiła jednak do więzienia o zaostrzonym rygorze ze statusem zbiega. Co to oznacza? Przebywała w niewielkim pomieszczeniu, a wszystkiej jej rzeczy osobiste zostały zabrane. Władze jednostki penitencjarnej ograniczyły jej kontakt ze światem zewnętrznym. Zostały więc osoby, które tam zastała. O przyjacielskich stosunkach nie było mowy. – Wszystko to było dla podejrzanej poniżające, powodujące stres i cierpienie – stwierdza mecenas Burda.

Kobieta nie mogła też brać udziału w zebraniach swojej wspólnoty, przebywać w gronie współwyznawców, obchodzić najważniejszych praktyk religijnych czy wziąć udziału w kongresie Świadków Jehowy. Długotrwały pobyt w areszcie tymczasowym mocno nadszarpnął zdrowie – zarówno psychiczne jak i fizyczne zatrzymanej. Przez ten czas straciła mieszkanie oraz rzeczy, które gromadziła przez większość życia.

Nie mieli litości

Za te oraz inne krzywdy teraz pani Elżbieta będzie walczyła o zadośćuczynienie w wysokości blisko 3,5 mln złotych. – Skoro wówczas nikt nie miał dla niej czasu, by pochylić się nad sprawą i nikt nie miał dla niej litości, gdy przez ponad rok była w areszcie, to ma ona moralne prawo domagać się zadośćuczynienia i odszkodowania w najwyższej kwocie, adekwatnej do bezmyślnie zadanych jej cierpień – stwierdza Maciej Burda.

O co była podejrzana

Zarzuty dotyczą lat 2003–2005, kiedy to rzekomo miała współdziałać z władzami spółki z Dąbrowy Górniczej – najpierw jako pracownik administracyjny, a potem jako główna księgowa – w celu popełnienia przestępstw gospodarczo-skarbowych. Konkretnie, miała np. wydawać polecenia podwładnym z działu księgowo-finansowego, aby ci tworzyli dokumentacje mającą upozorować działalność gospodarczą.

Firma, w której pracowała kobieta, miała dostarczać komponenty trzem rafineriom. W konsekwencji miało to pomóc w doprowadzeniu do niekorzystnego rozporządzenia mieniem tychże rafinerii na kwotę ponad 55 mln złotych. Co więcej, w 2006 roku Elżbieta została prezesem tejże spółki. Po sporządzonym audycie, który wykazał szereg braków w dokumentacji, zrezygnowała ze stanowiska.

Prokuratura 14 listopada 2017 roku postanowiła umorzyć postępowanie wobec kobiety. W uzasadnieniu można przeczytać, że nie można ustalić, iż wiedziała ona o procederze. Żaden ze świadków nie wskazał na nią jako na osobę, która brała udział w pozorowaniu działalności gospodarczej spółki. Tyko jedna osoba, Dariusz P. stwierdził, że „wydaje mu się, iż podejrzana z racji pełnionej funkcji wiedziała o fikcyjnym charakterze produkcji”. Jedna osoba.

Imię kobiety zostało zmienione.