W środę rano zaczął się proces byłego dewelopera i jego wspólnika, który oszukał kilkadziesiąt osób oraz wyłudził kredyty. Okradł też swoją własną firmę. W sumie miał doprowadzić do niekorzystnego mienia na kwotę 17 mln złotych. Jeden z poszkodowanych opowiedział swoją historię.
W 2008 roku Sławomir T. podpisał akt notarialny. To był jego błąd, choć nie mógł wiedzieć, jak się to wszystko skończy. – Zacząłem dostawać pisma z informacjami o opóźnianiach w budowie. Deweloper tłumaczył to działaniami lokalnych władz, które miały mu rzucać kłody pod nogi – tłumaczy.
Na mieszkania wydał 260 tys. zł, z czego 160 pochodziło z kredytu hipotecznego. Sławomir wygrał przed sądem (i wydał kolejne kilkanaście tysięcy złotych) zwrot pieniędzy. To nic nie dało. W 2011 roku rozpoczął się proces likwidacyjny spółki. W tym samym roku sprawą zainteresowała się prokuratura.
Niedokończona nieruchomość została przejęta przez syndyka. Jednak ten ma ogromne problemy ze sprzedażą budynku. – Powiedział mi, że szanse na odzyskanie przeze mnie pieniędzy są zerowe – stwierdza Sławomir.
– Zostaliśmy bez mieszkania z kredytem na 23 lata za nic. Jakby tego było mało, zaciągnąłem go we frankach, tak więc ostatnio sporo jeszcze urósł… – kończy poszkodowany.
Jak do tego doszło?
Andrzej M., rocznik 1966, pochodzi z Przemyśla. Tak się składa, że w dniu rozpoczęcia procesu, obchodzi urodziny. 10-lat temu był udziałowcem i prezesem spółki Ulmi. Firma działała od 2003 roku w Krakowie, zajmowała się szeroko rozumianą działalnością deweloperską.
Jednym z projektów była budowa osiedla mieszkaniowego w Krzeszowicach. Inwestycja rozpoczęła się w 2007 roku, jednak po kilku miesiącach pojawiły się problemy finansowe. Kierownictwo spółki mimo wszystko zawierało przedwstępne umowy na sprzedaż mieszkań. Klienci wpłacali zaliczki i w zamian słyszeli, że wszystko jest w porządku.
Prezes wymyślił sposób, aby zapewnić zastrzyk pieniędzy firmie. Wszedł on w porozumienie z m.in. własną rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, którzy mieli problemy finansowe. Obiecywał im zaliczki w wysokości do 3 tys. złotych, a później zapłatę nawet 20 tys. złotych.
Kredyt na kredyt
Co mieli zrobić? Przede wszystkim zaciągać kredyty. W banku przedstawiali nieprawdziwą dokumentację, a gdy już otrzymali pieniądze za zakup mieszkania, przekazywali pieniądze deweloperowi. Za to otrzymywali od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. W tym procederze pomagał główny księgowy firmy, 70-letni już teraz Kazimierz P.
Ostatecznie plan spalił na panewce. Budowa nie została zakończona, a główny wykonawca zrezygnował w 2009 roku. Śledczy potrzebowali osiem lat, by zatrzymać Andrzeja M., który ukrywał się m.in. we Francji i tam też został złapany. Do winy się nie przyznał i odmówił składania wyjaśnień. W 2015 roku prawomocnym wyrokiem zostali skazani wspólnicy Andrzeja M., którzy zaciągali kredyty.
Co ciekawe, kilku z nich chciało wystąpić w procesie jako… oskarżyciele posiłkowi. Na to nie zgodziła się prokuratura, a sąd ostatecznie nie pozwolił im, zgodnie z prawem, wystąpić w tej roli.