O zawodzie stylisty, ulubionej czerni, modzie w Krakowie i o tym, jak Polki nauczyły się kombinować z ubraniami rozmawiamy z Agnieszką Rokosą - współwłaścicielką Szkoły Wizażu i Stylizacji „Artystyczna Alternatywa”.
Dominika Płatkowska: Jest Pani stylistką, ale też nauczycielem, wykładowcą na ASP, dyrektorem i oczywiście współwłaścicielem szkoły... Sporo tego.
Agnieszka Rokosa: Na co dzień przede wszystkim jestem nauczycielką. To najważniejsza rola w moim życiu. Potem – stylistką, projektantką ubioru. Obecnie podejmuję się tylko takich projektów, które stanowią dla mnie wyzwanie. Tworzę więc dla osób zbyt dużych albo za chudych, dla niepełnosprawnych, zdarzają się też kostiumy do teatru.
Życie jest dla mnie niekończącą się inspiracją, a to nie pozwala mi siedzieć bezczynnie i tkwić w miejscu. Dlatego nie wytrzymałabym w trybie ośmiogodzinnej pracy.
Obowiązków jest bardzo dużo. Jak wygląda Pani typowy dzień w pracy?
Każdy mój dzień jest nietypowy i za to najbardziej kocham swoją pracę. Uczę studentów dziennych i zaocznych, spotykam się z klientami. Często też przygotowuję sesje modowe. Dodatkowo w tym miesiącu w szkołach ponadgimnazjalnych realizuję program „Lekcją stylu dla młodych”. Chcę uzmysłowić, jak istotny jest wygląd w kontekście oficjalnych wydarzeń. Dlatego omawiam standardy w sferze ubioru jak i makijażu, które korzystnie budują wizerunek uczniów podczas egzaminów czy rozmów o pracę.
A która rola zawodowa jest najtrudniejsza?
Zarządzanie szkołą, bo to jest dla mnie zupełnie nowe wyzwanie.
Co odróżnia Artystyczną Alternatywę od innych szkół stylizacji?
Jesteśmy pierwszą w Polsce nowoczesną Szkołą Wizażu i Stylizacji. Przez nowoczesność rozumiem udział w bieżących wydarzeniach modowych i współpracę z osobami publicznymi, których zapraszamy na lekcje ze studentami. Najważniejsza jednak jest nauka z wykładowcami czynnymi zawodowo, pracującymi przy projektach na arenie polskiej i międzynarodowej. Dzięki temu nasi studenci dostają konkretna wiedzę, która przydaje się w późniejszej pracy.
A kim są osoby, którzy pragną uczyć się u Was zawodu stylisty?
Motywacje do podjęcia kształcenia są bardzo różne. Przychodzą do nas wielcy fascynaci tematu stylizacji. Czasem jednak pierwszym krokiem do podjęcia u nas nauki jest zabawa modą dla potrzeb własnych.
Czy w szkole pojawiają się mężczyźni?
Oczywiście, że tak. Najczęściej mają bardzo dużo atutów, które mogą pomóc im w przyszłej pracy stylisty. Zupełnie inaczej postrzegają sylwetkę kobiecą. Są bardzo dokładni w jej opisywaniu. Mówią wprost i nie boją się wyrazić swojego zdania.
Szkoła stylizacji to dobry interes?
Nie potrafię postrzegać szkoły jako interesu, podobnie jak prawdziwy muzyk nie uważa swoich piosenek za produkt. Placówka generuje duże koszty – kupujemy najlepsze kosmetyki, organizujemy wyjazdy, praktyki, ciągle inwestujemy w rozwój.
Skąd wziął się pomysł na zawód stylistki?
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Wychowałam się w stałej obecności maszyny do szycia, gdyż moja babcia i dziadek byli projektantami i krawcami. To dzięki nim zdecydowałam się na Szkołę Projektowania Ubioru w Krakowie. Wcześniej ukończyłam technikum elektroniczne. Nic mi to nie pomaga w moim zawodzie, chociaż żelazko umiem naprawić (śmiech).
W SAPU wiele się nauczyłam dzięki prof. Janowi Finksteinowi. Po jej ukończeniu cały czas czułam niedosyt wiedzy, mimo że pracowałam już jako projektant ubioru. Dlatego zdecydowałam się zdawać na ASP w Krakowie. Złożyłam dokumenty na grafikę, a dostałam się na malarstwo. Strasznie się tym załamałam, bo nie przypuszczałam, że podołam na tym kierunku. Wtedy jednak mój profesor stwierdził, że przecież jestem kolorystką i dobrze poradzę sobie z pędzlem i płótnem. To dodało mi skrzydeł. W międzyczasie już uczyłam w SAPU i robiłam sesje modowe. Często też wyjeżdżałam za granicę i poznawałam ludzi, którzy wiele mnie nauczyli w temacie stylizacji.
Skończyłam ASP, jestem malarzem sztalugowym (śmiech). Dzięki temu rozwinęłam swoją wrażliwość i postrzeganie świata. Czasem jeszcze siadam i maluje. W pracy stylisty bardzo mi to pomaga. Mój przyjaciel, psycholog barwy, zbadał mnie kiedyś i stwierdził, że idealnie postrzegam kolor.
Co to znaczy?
Podobnie jak niektórzy mają perfekcyjny słuch, tak inni – idealne postrzeganie barwy. W praktyce oznacza to, że jestem w stanie ocenić, jakie kolory, odcienie i temperatury są w każdej barwie. O swojej zdolności dowiedziałam się dopiero w wieku 30 lat (śmiech). Od tamtej pory zajmuje się też psychologią barwy.
Dzisiaj jednak ubrała się Pani na czarno.
Tak, zawsze ubieram się na czarno, szaro i biało, a z rzadka na niebiesko. Moje mieszkanie w całości urządzone jest w bieli. Jest to spowodowane tym, że na co dzień otaczam się niezliczoną ilością barw, pracuje z kolorami, wzorami, materiałami, maluje też mocno nasycone obrazy. To męczy oko. Czerń i biel są dla mnie najbardziej neutralne, uspakajają mnie. Szewc bez butów chodzi (śmiech).
To pomaga czy przeszkadza w pracy?
Pomaga, bo nie angażuje klientów moją osobą. Choć, według analizy kolorystycznej, czerń to nie mój kolor. Nie powinniśmy jednak się tymi wytycznymi do końca kierować. Ja ubieram czerń, bo to mocna, konkretna barwa. Taka jak mój charakter.
Na czym dokładnie polega praca stylisty?
Mogę jedynie powiedzieć, na czym polega mój sposób pracy jako stylisty i co przekazuję studentom. Najważniejsze jest to, że ubieram człowieka - jego charakter i osobowość. Sama sylwetka jest na dalszym planie.
Na początku spotykamy się i poznajemy, potem określamy przez pomiar typ sylwetki. Następnym etapem jest wspólny przegląd szafy, ustalamy – co jest lepsze, co gorsze i dlaczego. To najważniejszy i często najtrudniejszy etap. Poprzez tę konfrontację rozliczamy się z naszą przeszłością i dotychczasowymi przyzwyczajeniami w ubieraniu. Z niektórymi rzeczami trzeba się rozstać, a nie dla każdego jest to łatwe. Na końcu są zakupy, na których tylko towarzyszę, a nie wybieram. Jeśli to ja bym komuś skompletowała szafę, to jest to jednorazowa pomoc. Moim zadaniem jest nauczyć, jak powinno się ubierać w każdej sytuacji.
Coraz więcej dziewczyn chce zostać stylistkami. Jednak wydaje się, że pracy w tym zawodzie nie ma zbyt wiele.
Ja mówię moim studentom, że właśnie mało jest stylistów i wcale nie jest tak trudno zaistnieć. Przeciętny człowiek myśli, że stylista jest niedostępny i bardzo drogi. Taki wizerunek wykreowała telewizja. Dlatego uczę, że największym wyzwaniem dla stylisty jest „zwykły” człowiek, któremu warto pomóc. Jeśli ktoś ma takie podejście –zostanie stylistą, ponieważ jest on niemniej potrzebny niż dobry, sprawdzony fryzjer.
Przejdźmy do krótkiej rozmowy na temat stylu ubierania się polskich kobiet. No właśnie, jak noszą się Polki?
Wbrew pozorom nie najgorzej. Polki w genach mają kombinowanie.
To się wzięło z PRL?
Tak. To były czasy, kiedy na półkach leżały dokładnie te same rzeczy. Gdyby wszyscy chodzili w tamtych ubraniach, to wyglądaliby jak wyciśnięci z foremki. Dlatego trzeba było sobie jakoś radzić. Stąd najczęściej umiemy coś przeszyć, zmniejszyć żakiet, skrócić spódnicę...
A jakie błędy najczęściej popełniamy?
Polki najczęściej boją się wyglądać kobieco i często zakładają ubrania „worki”. Przez to sprawiają wrażenie dwa razy grubszych.
Często chude osoby zakładają za duże rzeczy. Ci z nadwagą – zbyt małe i ciasne. Aby dobrze wyglądać, należy zastanowić się, co mamy ładnego, co lubimy w swoim ciele i zaznaczyć to. Trzeba przy tym pamiętać ze twarz jest zawsze najważniejsza w całej sylwetce, bo skupia największą uwagę.
A jak się ubiera Kraków?
Kraków jest kolorowy. Nie tylko ze względu na to, że mamy tu mnóstwo turystów. Często słyszę, że jest szary i brudny – nie zgadzam się z tym. W Krakowie żyje mnóstwo młodych ludzi, co widać na ulicy. Sporo jest różnych stylów i subkultur. Mamy też mnóstwo niesamowicie eleganckich starszych osób. Noszą oni piękne tkaniny i kolory, czasem kapelusze, których już prawie nie widać w innych miastach.
Co uważa Pani na temat programów, które w definicji mają uczyć sztuki ubierania się – np. „Trinny i Susannah ubierają Polskę”?
Nie oglądam zbyt dużo takich programów. Rzadko mają przełożenie na nasze ulice. Nie odbieram im jednak pewnych walorów. Jeżeli spowodują, że będziemy bardziej dbać o siebie, to czemu nie.
Moim zdaniem jedne z lepszych produkcji, które uczą nas świadomości swojego wizerunku i pokazują, jak w prosty sposób można ciekawie wyglądać są programy Goka. Jeśli chodzi o programy Trinny i Susannah – podejście w stylizacji angielskiej rzadko przekłada się na polskie realia. Angielki mają najczęściej większe głowy i inny kształt sylwetki. Do tego zupełnie inaczej postrzegają modę.
I dziwnie zestawiają kolory.
Kolory i wzory są typowo „angielskie”, najczęściej połączone w pstrokaciznę. Polki natomiast ubierają się jednolicie. Lubią wysmakowane i stonowane kolory. Lepiej łączą wzory i fasony.
A jeśli chodzi o polskie programy?
Ze stylistek pokazywanych w mediach za dobrego specjalistę uważam Ewelinę Rydzyńską. Ale tak naprawdę nadal czekam na dobry program o stylizacji. W tych, które możemy oglądać obecnie, wszystko traktowane jest zbyt powierzchownie.
Czyli ogółem – póki co mówimy „nie” programom o stylizacji?
Jeżeli będą dla nas motywacją, a nie wpędzą w kompleksy – jestem jak najbardziej na tak. Pamiętajmy jednak, żeby ufać swojej intuicji. Każda z nas podświadomie wie, jak dobrze wyglądać.