Byli królowie życia skazani. Wyroki dalekie od żądanych przez śledczych

fot. Dawid Kuciński/LoveKraków.pl

W piątek sąd okręgowy wydał wyrok w toczącym się od 11 lat procesie w sprawie gangu „Pyzy”. 24 członków grupy odpowiadało m.in. za udział w zorganizowanej grupie zbrojnej, pobicia, napady, podpalenie agencji towarzyskich, handel narkotykami, bronią czy zbieranie haraczy. Z większości zarzutów mężczyźni zostali uniewinnieni. Duża w tym zasługa świadka koronnego, który okazał się niewiarygodny.

Sprawa ta była złożona z trzech aktów oskarżenia – jeden dotyczył Zbigniewa Ś. „Pyzy”, który według prokuratury założył i kierował zorganizowaną grupą zbrojną, drugi jego kompanów. Na ławie oskarżonych zasiedli: Tomasz K. „Kaczka” – prawa ręka „Pyzy”, Artur P., Andrzej F. „Blacha”, Jan R., Piotr G., Zbigniew M., Dariusz M., Mariusz Sz., Paweł Ł. „Master”, Wojciech B., Marian R., Robert M. Tomasz P., Mariusz k., Marek K., Andrzej N., Paweł Sz., Roman N., Artur B., Grzegorz K., Jacek B. i Sławomir T. Trzeci dotyczył pobicia ze skutkiem śmiertelnym Tomasza G., „kuriera” z konkurencyjnego gangu, który wiózł bombę przeznaczoną dla „Pyzy”.

Mężczyźni odpowiadali za przestępstwa dokonane przeszło dwadzieścia lat temu. To oni wtedy rządzili krakowskim półświatkiem. Dziś już niewiele osób pamięta o płonących agencjach towarzyskich o nazwach „Afrodyta” i „Jacuzzi”. Oprócz tego grupa była oskarżona o handel narkotykami i bronią, pobicia i haracze.

Jak informowała „Gazeta Krakowska”, prokuratura domagała się dla głównych podejrzanych wysokich wyroków pozbawienia wolności – 13 lat dla „Kaczki” i Jana R. oraz 15 lat dla „Pyzy” i „Blachy”.

„Dziś świętujemy”

Ostatecznie Zbigniew Ś. został skazany na cztery lata pozbawienia wolności za założenie i kierowanie grupą przestępczą o charakterze zbrojnym mająca na celu popełnienie przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu między 1998 a 2000 rokiem.

„Pyza” był do tej sprawy aresztowany, więc pobyt za kratami został zaliczony na poczet kary. Po wyroku Zbigniew Ś. był zadowolony, choć wie, że to nie koniec i prokuratura na pewno będzie składała apelację do wyroku.

Reszta członków grupy również usłyszała wyroki skazujące, jednak żaden z nich nie trafi do więzienia. Sąd zdecydował się na zawieszenie wykonania kary (częściowo również zaliczonej z uwagi na stosowany wobec nich areszt). Jak tłumaczył sędzia Maciej Czajka, po tak długim okresie od przestępstwa sąd stanął przed dylematami, jak bardzo oskarżeni się zmienili.

Jak tłumaczył, wszyscy od dłuższego czasu mają czyste karty karne. – To już inni ludzie. Spóźniona sprawiedliwość to żadna sprawiedliwość. Być może to, że sprawa trwała tak długo, wyszło jej na dobre. Aby kogoś ukarać po 20 latach, trzeba być mocno przekonanym, że ma to sens – powiedział sędzia.

I dał przykład jednego z oskarżonych, który od 13 lat odbywa karę więzienia i za jakiś czas ma wyjść. – Mam mu dorzucić jeszcze półtora roku? Teraz już każdy dzień w więzieniu szkodzi – podkreślił.

Warto dodać, że od większości zarzutów mężczyźni zostali uniewinnieni, pojawiło się też sporo przedawnień.

– Dziś świętujemy! – powiedział jeden z nich, opuszczając budynek sądu.



„Loczek” zawiódł

Krzysztof P. był w tej sprawie świadkiem koronnym. W zamian za uniknięcie odpowiedzialności karnej za swoje czyny postanowił opowiedzieć śledczym o wszystkim, o czym wiedział i w jakich zdarzeniach brał udział. W Polskim prawie z tego statusu mogą skorzystać osoby, które nie popełniły najcięższych przestępstw.

Początkowo „Loczkowi” wierzono, przynajmniej częściowo. Do momentu, kiedy wyszło na jaw, że brał udział w zabójstwie w podskawińskich Jurczycach w 2000 roku. Wtedy jego wiarygodność legła w gruzach do reszty. Krzysztof P. nie zdążył zostać skazanym, zmarł w swojej celi wiosną tego roku.

Sędzia Maciej Czajka poświecił wielu miejsca w uzasadnieniu osobie „Loczka”. Stwierdził, że świadek zawiódł wymiar sprawiedliwości.

– Krzysztof P. mówił niesamowicie dużo. Szybko reagował na sytuację, gdy zadawano mu trudne pytania, potrafił od nich uciekać. Był refleksyjny, wyważony i sprawiał wrażenie wszechwiedzącego. Potrafił również wyczuć zainteresowanie u odbiorcy. Ta mieszanka doprowadziła do tego, że jego zeznania były atrakcyjne, bo opowiadały historie mogące stanowić kanwę filmów sensacyjnych – powiedział sędzia.

– Równocześnie były bardzo niebezpieczne, bo mogły przekonać, że było właśnie tak, jak on mówi. Jednak trudno było o potwierdzenie jego słów. Zbyt łatwe jest wytłumaczenie, że jego historii nie potwierdzali oskarżeni, bo są przecież przestępcami. Wiemy też, że nie był mitomanem – znał wiele osób, był w wielu miejscach i brał udział w wielu wydarzeniach – stwierdził Maciej Czajka.

– Część to historie prawdziwe. Ale co było dodane, a co było całkowicie zmyślone? – zastanawiał się sędzia i przytoczył wyrok Sądu Apelacyjnego, w którym stwierdzono, że nie można dać całkowitej wiary słowom świadka bez ich weryfikacji innymi dowodami.

Postawienie zarzutu o udział w zabójstwie w Jurczycach obniżyło jeszcze wiarygodność „Loczka”. Stąd w dużej mierze taki, a nie inny wyrok.

„Miałem wrażenie, że siedzi obok mnie i opowiada”

Sędzia Czajka uważa, że o historii „Pyzy” można napisać książkę z potencjałem na ekranizację. – Mówię też o tym, że historia Ś. może być całkowicie odmienna od tego wyroku. I nie mówię, że była taka, jak wynika z akt, ale nie mamy dowodów, które przedstawią ją w inny sposób – stwierdził.

Świadek koronny, zdaniem sędziego, potrafił wczuć się w intencje przesłuchujących. Umiejętnie eksponował te elementy, które w danym momencie powinny zostać uwypuklone. Czasem też jego zeznania znacząco się rozjeżdżały.

Dla przykładu w kwestii śmiertelnego pobicia Tomasza G., który wiózł bombę pociągiem. „Loczek” najpierw mówił, że nic ciekawego się nie działo, że się nudził, a następnie przedstawił sprawę jak opis scen z filmu. Tomasz G. został porwany wieczorem z dworca kolejowego, wywieziony do Zabierzowa, pobity i odstawiony do szpitala, gdzie zmarł.

Podobnie było z podpaleniem agencji towarzyskiej ochranianych przez konkurencyjny gang „Marchewy” (pożar strawił lokal, przez zaczadzenie zginęła jedna z pracownic, wcześniej przestępcy usunęli wszystkich z pomieszczeń). – Gdy czytałem akta dotyczące tego zdarzenia, miałem wrażenie, że świadek siedzi obok mnie i opowiada. A przecież jego tam nawet nie było! Mówił o historiach z okresu 98-00, jakby były wczoraj – opisywał Maciej Czajka.

Sąd uznał również, że zeznania świadka, jakoby „Pyza” miał sterować każdym ruchem swojej grupy, gdy przebywał w Hiszpanii, nie miały pokrycia w dowodach.

Haracze, plac Wolnica, napad na kantor

Grupa była również oskarżona o porwanie, pobicie i zrabowanie 117 tys. złotych kurierowi, który zbierał gotówkę z punktów fotograficznych „Fotojoker”. Znalazły się również zarzuty dotyczące pobierania haraczy m.in. z agencji towarzyskich (np. Pussycat) czy restauracji (mowa o 600 tys. złotych).

Lecz tutaj znów – zabrakło dowodów potwierdzających słowa świadka. Właściciele nie mówili, że płacili „Pyzie”, natomiast opowiadali o zniżkach czy braku płatności za różne usługi…

Nie zostało udowodnione również to, czy Zbigniew Ś. handlował bronią w Hiszpanii. – Mogło tak być, zwłaszcza że został zatrzymany również z niejakim „Słowikiem” [lider gangu pruszkowskiego – red.] – stwierdził sąd. W kwestii broni wyroki zapadły jedynie za ich posiadanie w stosunku do kilku oskarżonych. Podobnie było z zarzutami o handel narkotykami. Potwierdził się jedynie zarzut dotyczący 15 gramów kokainy i większej ilości haszyszu oraz amfetaminy.

Sądowi nie udało się również ustalić tego, co się stało na placu Wolnica w 1998 roku. Tam mieli się zetrzeć członkowie grupy „Pyzy” i „Marchewy”.

Po 11 latach i 164 rozprawach… Chwila refleksji

Sędzia Maciej Czajka przyznał, że w tej sprawie w kilku miejscach powiedzieć „nie wiem”.

Długość postępowania, jak zostało powiedziane na początku, zdaniem orzekających wyszła temu postępowaniu na dobre. Po pierwsze, wyszło na jaw poważne przestępstwo świadka koronnego, a oprócz tego udało się przesłuchać innych. – Zapoznaliśmy się z nowymi okolicznościami – powiedział sędzia.

– Żadnym bohaterstwem, ale obowiązkiem sądu jest powiedzieć: nie wiem. Sprawiedliwość to wydanie wyroku w procesie, który respektuje prawa stron w oparciu o dowody. Ludzie często utożsamiają sprawiedliwość ze sprawiedliwością absolutną, która nie mówi „nie wiem”. Ona zawsze wie – mówił Maciej Czajka.

– Wielkim zagrożeniem dla każdego sędziego jest to, że stara się powiedzieć: „wiem”, bo chce być absolutną sprawiedliwością. W tej sprawie sąd wielokrotnie musiał powiedzieć: „nie wiem”. Ale to nie jest porażka wymiaru sprawiedliwości, prokuratury. Poszukiwanie sprawiedliwości absolutnej nie jest celem. My jesteśmy tu po to, by ocenić dowody i wydać wyrok, nie chcemy być sprawiedliwi absolutnie – stwierdził.

Wyrok jest nieprawomocny.