Jest taka kraina, pełna łąk usłanych kwiatami i zielonych wzgórz. Legenda głosi, że wiedzie do niej droga przez tęczowy most. Jednak drogą tą mogą przejść tylko zwierzęta. To miejsce, w którym wolność i radość miesza się z tęsknotą za kimś, kto przez most nie mógł przejść. Tęsknotą za człowiekiem…
Słychać kroki na schodach, ale to nie te
Goldenka Lila odeszła niespodziewanie. To był piękny, słoneczny, jesienny dzień. Czy teraz jest już rudym promykiem słońca za tęczowym mostem? Kto wie…
– Dla nas była wielką miłością i uzupełnieniem naszej codzienności. Od dziecka marzyłem o dużym, puchatym, uśmiechniętym psie, którego nigdy mieć nie mogłem. Dopiero wiele lat później dostałem w pakiecie razem z żoną Martą – wspomina Tomek. – Dla niej była najbliższym przyjacielem w bardzo trudnym okresie życia, w momencie pierwszych, prawdziwych, dorosłych problemów. Nierzadko była jednym z nielicznych powodów porannego wstania z łóżka.
Przez większą część życia Lila przewlekle chorowała. Genetyczne choroby jelit i kręgosłupa niemal każdego dnia dawały się jej we znaki.
– Nigdy niczego jej nie żałowaliśmy i do dziś nie żałujemy. Ani jednej minuty, ani jednej złotówki, którą wydaliśmy na jej leczenie. Wiele osób w tym miejscu powie, ze to wielkie utrudnienie, problem i niewygoda mieć takiego psa. My pewnych rzeczy nie mogliśmy robić, ale mieliśmy najwierniejszego przyjaciela, towarzysza codzienności, miłość, o której wielu podróżujących i imprezujących może tylko pomarzyć – zawiesza głos.
Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął…
I tak przez wiele lat we troje spędzali razem niemal wszystkie dni w roku. Odeszła 29 września. Najprawdopodobniej dostała udaru.
– Na odejście nie da rady się przygotować. Bez znaczenia jest, czy mówimy tutaj o człowieku, czy też o czworonożnym przyjacielu – dodaje Marta. – Nas śmierć naszej suni zaskoczyła, mimo tego, że zdawaliśmy sobie sprawę, że każdy, kolejny rok, dzień nas do tego zbliża. A jak jest teraz? Czas leczy rany. Ale zawsze będzie już inaczej. Bo zrozumieć można wszystko, ale chyba nie pogodzić…
– Dała nam to, czego zawsze potrzebowaliśmy. Pomogła nam, uleczyła nasze nerwy, obawy i smutki. Już chyba była spokojna, że wszystko u nas jest dobrze. Hasa teraz za tęczowym mostem, patrząc na nas z góry. A my co jakiś czas spoglądamy w niebo i wiemy, że tam jest i dalej nad nami czuwa. Jest z nami cały czas. W naszych sercach, na skórze, na setkach zdjęć i filmów – podsumowuje Tomek.
… i uporczywie go nie ma
„Nie przesadzaj, to tylko zwierzę”, „Będzie następny”… Dla osób, które wcześniej nie żyły z czworonogiem, reakcje właścicieli po jego śmierci nieraz mogą wydawać się mocno przesadzone. Jednak z punktu widzenia psychologii człowiek buduje ze zwierzęciem więź porównywalną do tej tworzonej z drugim człowiekiem.
Wspólna historia człowieka i psa sięga prawie 10 tys. lat. Nie tak mało, prawda? Powstała nawet „hipoteza udomowienia” opracowana przez antropologa Briana Hare’a, w której wyjaśnia, jak to się stało, że dzikie niegdyś zwierzęta obecnie tak dobrze radzą sobie w relacjach z ludźmi.
W artykule „Żałoba po psie boli nas szczególnie. Naukowcy zbadali wyjątkową więź” opublikowanym na stronie National Geographic czytamy, że „jeśli chodzi o ludzi, to sekretem siły takiej relacji może być stopień satysfakcji, który zapewnia bezwarunkowy ładunek pozytywnych emocji od zwierzęcia”.
I tak domowy pies, kot czy nieraz inny zwierzak staje się członkiem rodziny, towarzyszem na dobre i złe. Dlatego też doświadczenie żałoby po jego utracie jest naturalną reakcją – podobnie jak w przypadku żałoby po utracie bliskiej osoby.
Jednak jak zwraca uwagę psycholog Julie Axelrod, nie tylko o stratę zwierzęcia tu chodzi. Dla człowieka „może to być jednocześnie wyschnięcie jedynego w życiu danej osoby źródła bezwarunkowej miłości i akceptacji” – czytamy w artykule National Geographic.
Już on się dowie, że tak z człowiekiem nie można!
Max miał 15 lat, pod koniec życia chorował na nowotwór. Średniej wielkości, nierasowy terier „z odzysku”. I chociaż od jego odejścia minęło już kilka lat, w rodzinie nadal mówi się o nim „to był pies!”. Ukochany, wierny, mądry…
Wszystkie psy idą do nieba? Max na pewno
– Max? Max był jedyny w swoim rodzaju. Życie kiedyś się kończy, ale to zawsze jest nie ten czas, nie ten odpowiedni moment… Po latach wciąż uważam, że podjęcie decyzji o eutanazji ukochanego zwierzaka jest trudne. Z jednej strony wiem, że Max miał przerzuty, męczył się strasznie. Ale z drugiej… Do dziś nie potrafię o tym mówić spokojnie. To był mój ukochany pies, był przy mnie w dobrych i złych chwilach. Byłam przy nim, gdy przechodził za tęczowy most… Pamiętam jego spojrzenie, pamiętam, jak położył mi głowę na kolanach. Jakby wiedział, że to pożegnanie. Był spokojny… Pocieszało mnie jedynie to, że już nie cierpi. Długo nie potrafiłam się z tym pogodzić – wspomina Bożena.
Zaznacza, że ostatnie dni życia Maxa były dla niej naprawdę trudne.
– Wzięłam w pracy urlop, żeby być przy nim, opiekować się nim. Po powrocie do pracy, już po odejściu Maxa, usłyszałam od współpracowniczki: „Żartujesz chyba? Wzięłaś urlop z powodu psa? Przecież to tylko zwierzę”. Może dla kogoś pies czy kot jest tylko psem czy kotem. Dla mnie Max był członkiem rodziny. Ale niektórzy ludzie nie potrafią zrozumieć takich spraw. Śmieją się, uznają, że to przesada… Dlatego czasami pewnie takie zdarzenia lepiej zachować dla siebie. I dzielić się nimi z osobami, które wiemy, że nas zrozumieją – ocenia.
Oliver i spółka
Oliver otrzymał imię na cześć głównego kociego bohatera z animowanej bajki „Oliver i spółka”. Film był wariacją na temat jednej z klasycznych powieści Charlesa Dickensa „Oliver Twist”, a kociak Oliver był już wariacją samą w sobie.
Motyle, muchy, mrówki, kwiatki, liście, firanki, meble z pewnością nie mogły czuć się bezpiecznie. W końcu kocie pazurki trzeba gdzieś wyostrzyć, a instynkt łowcy nie śpi.
– Byłam w drugiej klasie podstawówki, kiedy Oliver zagościł w naszym domu. To był mój kot – uśmiecha się dorosła już Agnieszka. – Miał różowo-czarny nosek i czarno-rudo-białą sierść. W zasadzie to był mój pierwszy czworonożny przyjaciel. Gdzie byłam ja, tam był i on. Czekał przy drzwiach, gdy wracałam ze szkoły, a jego mruczane opowieści pamiętam do dziś. Niestety, nie było nam dane długo się tą przyjaźnią nacieszyć. Siedziałam w szkole i coś nie dawało mi spokoju. Po powrocie okazało się, że Oliver nie żyje. Czmychnął do ogrodu sąsiadów. W starciu z owczarkiem niemieckim nie miał żadnych szans… Minęło tyle lat, ale wciąż mam go w pamięci. Bo to był mój Oliver. Ludzie często żartują z osób, które są mocno związane ze zwierzakami. Nieraz tego doświadczyłam – podsumowuje Agnieszka.
Praca z emocjami
Odejście zwierząt to również codzienność w klinikach weterynaryjnych. Jak przyznaje nasz rozmówca, właściciele wraz z odejściem podopiecznego zostawiają w przychodni ogromny bagaż emocjonalny. A weterynarz nieraz musi się z nim zmierzyć.
– Nasza praca jest ściśle związana z ludzkimi emocjami. Wymaga empatii, dzięki której jesteśmy w stanie wspierać opiekunów w tych trudnych chwilach. Choć tryb pracy wymaga od nas bycia zawsze w gotowości, bo przecież tego samego dnia prowadzimy wizyty czy wykonujemy jeszcze skomplikowane operacje, to jednak te emocje często towarzyszą nam przez cały dzień – przyznaje Dominik Gąsiorowski, lekarz weterynarii prowadzący Przychodnię Weterynaryjną Uniwet w Krakowie.
Jednym z trudniejszych doświadczeń jest podjęcie przez właściciela decyzji o eutanazji zwierzaka.
– Wszystkie historie są indywidualne. Każdy pacjent jest dla nas oddzielną historią. Najbardziej zostają w pamięci te, które przychodzą nagle i nie dają czasu na przygotowanie się do takiej decyzji – przyznaje nasz rozmówca.
Do końca razem
Po śmierci pupila nadchodzi czas na decyzję, co zrobić z ciałem zwierzaka.
– Niedozwolone jest grzebanie na własną rękę, nawet w przydomowym ogródku. Przepisy nakazują poddanie zwłok zwierzęcia, niezależnie od wielkości, procesowi utylizacji-kremacji lub pogrzebanie na cmentarzu dla zwierząt. Choć najczęściej właściciele pozostawiają ciało w lecznicy, to jednak coraz częściej korzystają z możliwości kremacji indywidualnej, a urnę z prochami przyjaciela mogą zabrać do domu lub pozostawić na cmentarzu dla zwierząt – mówi Dominik Gąsiorowski.
W Krakowie o powstanie grzebowiska dla zwierząt starania trwają od lat. Jednak póki co cmentarz dla zwierząt nie doczekał się realizacji. Dlatego coraz częściej właściciele zastanawiają się nad kremacją zwierząt. Animal Park prowadzony przez lekarzy weterynarii powstał w Lublinie w 2013 roku. W związku z rosnącym zainteresowaniem dwa lata później otwarto kolejny oddział krematorium w Mikołowie na Śląsku.
– Po zgłoszeniu telefonicznym lub mailowym od właściciela zmarłego zwierzątka przyjeżdżamy pod wskazany adres. Jest to praktyka weterynaryjna bądź dom właściciela. Zdarza się również tak, że opiekunowie sami chcą przywieźć do nas ciało swojego pupila. W tym przypadku należy wcześniej ustalić z nami termin, abyśmy mogli od razu przeprowadzić kremację indywidualną. Jeżeli jest to odbiór z domu czy praktyki weterynaryjnej, przyjeżdżamy i zabieramy ciało. Jeśli właściciel sobie życzy, jesteśmy z nim w kontakcie i informujemy o każdym etapie ostatniej drogi jego pupila. Po odbiorze ustalamy datę kremacji. Jeśli właściciel rezygnuje z obecności przy kremacji, przeprowadzamy ją bez jego udziału. Natomiast pod wskazany adres odsyłamy urnę z prochami – mówi Dorota Monastyrska, współzałożycielka oddziału Animal Park na Śląsku.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że właściciele często decydują się na uczestnictwo przy indywidualnej kremacji swojego zwierzaka.
– Niejednokrotnie słyszymy, że bardzo obawiali się tej chwili, ale teraz czują dużą ulgę, że przyjechali i byli ze swoim czworonożnym przyjacielem do końca – zaznacza.
„Są częścią nas”
Monastyrska przyznaje, że wzrost zainteresowania kremacją ciała pupila wiąże się ze zmianą świadomości ludzi, jeśli chodzi o traktowanie zwierząt.
– Właściciele traktują zwierzęta jak członków rodziny. Przyjmując zwierzę pod swój dach, stajemy się za nich odpowiedzialni. Chcemy zapewnić im wszystko co najlepsze: należytą opiekę, najlepszą karmę, super zabawki, troszczymy się o ich zdrowie, dobre samopoczucie, całujemy, tulimy. Zwierzęta śpią z nami w łóżku, przeżywają z nami święta i wiele ważnych wydarzeń, wyjeżdżamy razem z nimi na wakacje. Często nasze życie podporządkowujemy pod nich. Są częścią nas – podkreśla. – Niestety sama trzy lata temu straciłam mojego ukochanego pieska Jacky’ego. Ból, strata i okres żałoby jest czymś niezrozumiałym dla osoby, która nigdy tego nie doświadczyła. Nieważne, ile lat jest z nami nasz czworonożny przyjaciel i ile czasu spędzamy razem – smutek i żal po odejściu jest zawsze taki sam.
Za Tęczowym Mostem…
Legenda o Tęczowym Moście nie kończy się tęsknotą. Według opowieści ludzie i ich ukochane zwierzęta kiedyś znowu się spotkają. I ponoć już na zawsze pozostaną w tej krainie pełnej zielonych wzgórz i łąk usłanych kwiatami razem.
Może to tylko legenda, która jest receptą na smutek i tęsknotę. Może to tylko legenda, która ma dawać nadzieję… Ale kto to wie?
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek*
* W artykule wykorzystałam cytaty z wiersza Wisławy Szymborskiej „Kot w pustym mieszkaniu”