– W Polsce do tej pory nikt nie dotknął tematu lalek reborn. Początkowo nie robiłam zdjęć bohaterkom mojego reportażu, tylko towarzyszyłam im w dniu codziennym. To była współpraca, dlatego wyróżnienie World Press Photo to też ich nagroda – mówi o pracy nad projektem „Reborn” fotografka Karolina Jonderko, laureatka World Press Photo.
Karolina Jonderko otrzymała II nagrodę World Press Photo za projekt dokumentalny „Reborn” w kategorii „Long-Term Projects”. Opowiada on o lalkach do złudzenia przypominających niemowlęta.
Natalia Grygny: World Press Photo to Oscar wśród nagród fotograficznych. Jakie emocje towarzyszyły pani, gdy dowiedziała się, że projekt „Reborn” został nagrodzony?
Karolina Jonderko, fotografka, laureatka World Press Photo: Nad cyklem „Reborn” pracuję od 2015 roku i ta praca jeszcze nie dobiegła końca. Na konkurs wysyłałam go trzy razy i do tej pory jakoś przemykał jury. Członkowie jury w I etapie patrzą tylko na zdjęcia, dopiero w II etapie czytają opisy. Dlatego tak trudno dostrzec ten projekt. Opis całkowicie zmienia kontekst zdjęć. Na fotografiach nie widać od razu, że widnieją na nich lalki, a nie prawdziwe dzieci. Informacja o nagrodzie była dla mnie szokiem. Do dziś jest to dla mnie takie surrealistyczne wydarzenie, ponieważ rozdania nagród w Amsterdamie nie było. Moja siostra wiele lat temu kupiła mi aparat, a ja obiecałam, że będę go spłacać. Powiedziała mi wówczas: „nie siostra, weźmiesz mnie kiedyś na ten czerwony dywan”.
Niestety, plany pokrzyżowała pandemia, nie było czerwonego dywanu i spotkania na żywo.
Zaraz po tym, jak dowiedziałam się o przyznaniu nagrody, zadzwoniłam do niej i powiedziałam jej, że nagroda co prawda jest, ale czerwonego dywanu w Amsterdamie nie będzie. Impreza odbyła się tylko online. Dlatego dla mnie ta nagroda jest wciąż wirtualna, bo prawdziwa nagroda do mnie jeszcze nie dotarła.
Praca nad projektem trwa od kilku lat. Co skłoniło panią do tego, żeby zająć się tematem lalek do złudzenia przypominających niemowlęta?
W 2012 roku, podczas wizyty w Wielkiej Brytanii, obejrzałam film poświęcony temu zagadnieniu. Wówczas zaczynałam dokument fotograficzny traktujący o stracie. Straciłam mamę i sześć innych osób z mojej rodziny. Mój stan psychiczny nie był najlepszy. Zaczęłam od projektu „Autoportret z matką”. Gdy zobaczyłam, jak reagują na niego odbiorcy, postanowiłam, że będę badać temat straty i jak ludzie sobie z nią radzą.
Ból i traumę przekuła pani w sztukę.
Wszystkie moje dotychczasowe długoterminowe projekty dotykają tematu straty. Ten temat pojawił się również we wspomnianym filmie dokumentalnym „My fake baby” [„Moje sztuczne dziecko” – przyp. red.]. Dopiero trzy lata później, gdy otrzymałam stypendium na realizację projektu, wyjechałam do Anglii i tam powstały pierwsze zdjęcia. Okazało się, że w Polsce również jest grupa kobiet posiadających takie lalki. Na wyspach historie lalek często pojawiały się w mediach, ale najczęściej miały negatywny wydźwięk. Te kobiety były przedstawiane jako wariatki, żeby „się klikało”. Im skrajniejsze bohaterki, tym lepiej.
Nikt nie sięgał głębiej, nie chciał poznać drugiego dna tego tematu?
Nikt nie zadał pytań, co jest przyczyną i skąd ta popularność takich lalek. Lepiej było pokazać kobiety w konwencji: „o, cóż za dziwadło, ma sztuczne dziecko”. W Anglii drzwi do realizacji projektu zamknęły się przede mną szybko ze względu na taki przekaz medialny.
Jak wyglądała realizacja projektu „Reborn” w Polsce?
W Polsce do tej pory nikt nie dotknął tego tematu. Dziewczyny nie miały złych doświadczeń. Wymieniłyśmy się historiami, zaznaczyłam, że ten dokument mogę tworzyć latami. Początkowo nie robiłam zdjęć, tylko spędzałam z nimi czas, bo chciałam im towarzyszyć w dniu codziennym. Ważne było dla mnie to, aby czuły się przy mnie dobrze i abyśmy się do siebie przyzwyczaiły. Nie potrafię zrobić zdjęć bez poznania danej osoby, zazdroszczę tym fotografom, którzy mają taka umiejętność. To była współpraca, dlatego nagroda World Press Photo to też nagroda bohaterek mojego reportażu. Myślę, że w ten sposób powstał album rodzinny.
Skoro album rodzinny, to powstało do niego mnóstwo zdjęć. Ale na potrzeby konkursu musiała pani wybrać 30 i ułożyć z nich całą historię.
To było naprawdę trudne. Przez to, że robiłam cykl przez wiele lat, pokazywałam go wielu ludziom, w tym i fotografom. Każdy oglądający miał własny sposób narracji i inaczej opowiadał historię za pomocą moich zdjęć. Z tych wyborów dokonywałam swoich, bo to koniec końców moja historia. Ostatecznie wszystko przearanżowałam i zrobiłam tak, jak czułam.
Chciałam się zatrzymać jeszcze przy doświadczeniu straty. Jak praca nad projektem pomogła pani to doświadczenie przepracować?
Dla mnie fotografia i robienie tych projektów jest procesem autoterapeutycznym. W ten sposób głębiam stratę i poznaję sposoby, w jakie inni sobie radzą. Mi przykładowo pomagało robienie sobie zdjęć w ubraniach mojej mamy. Dzięki projektowi ja wiem, że nie jestem sama, moje bohaterki również. Znalazły się w takim zespole, bo mogą na sobie polegać i widują się kilka razy do roku. Dla mnie fotografia ma siłę autoterapii i ważne jest dla mnie to, by była użyteczna. Nie chodzi o to, by zdjęcie było tylko ładne, ale niosło ze sobą przekaz, przycągało uwagę. Tak naprawdę moje fotografie są tłem do historii.
Fotografie Karoliny Jonderko i innych laureatów tegorocznych nagród World Press Photo można zobaczyć na wystawie w Nowohuckim Centrum Kultury do 5 października 2021 roku. Wystawa jest czynna codziennie od 11.00 do 19.00.