News LoveKraków.pl

Król horrorów na krakowskiej scenie. To opowieść o chorej miłości [ROZMOWA]

Dorota Lulka i Szymon Sędrowski fot. Roman Jocher
– Stephen King to literatura popularna. Ale moim zdaniem kilka jego powieści, a na pewno „Misery”, stanie się za chwilę klasyką – przekonuje w rozmowie z LoveKraków.pl Krzysztof Babicki, dyrektor naczelny Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni.
Wszystko ma swój koniec, Annie. I tak wszyscy w końcu umrzemy (Paul Sheldon w książce „Misery” amerykańskiego pisarza Stephena Kinga).

Bartosz Dybała, LoveKraków.pl: Najpierw przeczytał pan książkę Stephena Kinga, czy obejrzał film w reżyserii Roba Reinera?

Krzysztof Babicki, reżyser teatralny, dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni: Szczerze mówiąc, najpierw obejrzałem film, później przeczytałem książkę. W jednym i drugim przypadku uważałem, że to bardzo ważny materiał. Natomiast film jest słynny i myślę, że większość ludzi w Polsce bardziej kojarzy właśnie film, a nie książkę Kinga. Jeśli chodzi o spektakl, to nie spodziewałem się, że będzie miał tak dobry odzew u widowni. Widzowie wciąż przychodzą go oglądać, mimo że w naszym w repertuarze jest już kilka lat – ponadto sztuka nie jest nadmiernie komediowa.

Niemniej na scenie humoru było całkiem sporo. Z widowni niejednokrotnie słychać było śmiech. Mimo że mamy przecież do czynienia z „grozą rodem z horroru, którego King jest niekwestionowanym mistrzem”.

Proszę pamiętać, że przykładowo w „Biesach” Fiodora Dostojewskiego, które uważa się za jego najbardziej mroczną powieść, jest mnóstwo scen, które mają komediowe puenty i które do dziś śmieszą. Łamanie tego co jest dramatyczne czarnym humorem jest bardzo skuteczne: na papierze, ale zwłaszcza w teatrze.

Co się panu bardziej podobało: film czy książka? King fenomenalnie buduje portrety psychologiczne swoich bohaterów. Niemniej rola Kathy Bates jako Annie Wilkes jest wybitna. Dostała zresztą za nią Oscara. Moim skromnym zdaniem film przebił książkowy pierwowzór. Jakie jest pana zdanie?

To okrutne, co pan mówi, ale myślę podobnie. Takie samo zdanie mam w przypadku powieści Kena Keseya „Lot nad kukułczym gniazdem”. Według mnie Miloš Forman przebił filmem (w głównej roli Jack Nicholson, przyp. red.) książkę. Znakomity przykład mamy również w polskiej literaturze. Po obejrzeniu „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy proszę przeczytać powieść Władysława Reymonta.

W spektaklu „Misery” w rolę Annie Wilkes wciela się Dorota Lulka. Na pewno obserwował pan, jak przygotowywała się do roli. Chciała odwzorować to, co zrobiła zdobywczyni Oscara? A może za cel postawiła sobie wykreowanie zupełnie nowej, własnej wersji Wilkes?

Na pewno starała oderwać się od filmu Reinera. Ale nie oszukiwaliśmy się wzajemnie, że nie znamy roli Kathy Bates. Natomiast Dorota chciała dużo później niż było to w przypadku filmu pokazać obsesję bohaterki. Udało się to zrealizować.

Aktorka nie miała prostego zadania. Musiała pokazać na scenie trzy twarze Annie Wilkes. Momentami bohaterka jest posmutniała, innym razem radosna jak dziecko, by na końcu popaść w furię, gdy dowiaduje się, że Paul Sheldon uśmiercił jej ukochaną Misery.

Przygotowanie do tej roli trwało długo. Są takie sztuki, w których aktor może wejść od razu z parteru na trzecie piętro emocjonalne. Natomiast w tym przypadku widz musi obejrzeć drogę obsesji bohaterki, a jednocześnie drogę rozwoju przerażenia pisarza, który powoli dochodzi do tego, że gdy Annie Wilkes przeczyta jego najnowszą książkę i dowie się, że Misery umiera, to zwariuje. Paul Sheldon (w tej roli Szymon Sędrowski, przyp. red.) dwukrotnie próbuje podejść do rozmowy z Annie, by przygotować ją na zakończenie powieści, ale to się nie udaje. Pewna chronologia wydarzeń w tym spektaklu i związany z nią rozwój postaci jest niezbędny. Od czasów Ajschylosa ludzie chodzili do teatru, by obejrzeć historię.

O ile faktycznie Dorota Lulka wykreowała zupełnie nową Annie Wilkes, o tyle Szymon Sędrowski był bardzo podobny do filmowego Paula Sheldona. To oczywiście nie jest zarzut. Po prostu niesamowicie mi go przypominał, m.in. jeśli chodzi o mimikę, sposób mówienia.

Szymon jest nawet podobny do aktora, który wcielił się w filmowego Sheldona, m.in. jeśli chodzi o fizyczność. Poza tym Szymon ma duże doświadczenie zarówno w rolach komediowych, jak i w rolach bardzo poważnych – grał np. Stawrogina („Biesy”). Łączenie tych umiejętności w spektaklu „Misery” jest bardzo potrzebne. Gdy jako Paul Sheldon nie potrafi rozbroić Annie Wilkes prośbą, to próbuje to zrobić poczuciem humoru – które w pewnym momencie staje się nawet wulgarne.

Sięgnął pan w naszej rozmowie po klasykę klasyki: po Fiodora Dostojewskiego, Andrzeja Wajdę, Władysława Reymonta. Stephen King, czego zresztą sam nie kryje, tworzy literaturę popularną. Co łatwiej wystawić na scenie?

Zdecydowanie literaturę współczesną, popularną. Akcja „Misery” dzieje się tu i teraz, na prowincji zasypanej śniegiem, w Stanach Zjednoczonych. Nie ma problemu z językiem archaicznym, który występuje m.in. u Wyspiańskiego. Niemniej: mówi pan, że Stephen King to literatura popularna. Jednak moim zdaniem kilka jego powieści, a na pewno „Misery”, stanie się za chwilę klasyką. Ciekawostka: realizowaliśmy w Gdyni Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port. Założyliśmy, że literatura współczesna zaczyna się w 1989 roku: wszystko co wcześniej, to klasyka. Kiedy studiowałem polonistykę, a potem reżyserię, inaczej mierzyło się czas. Uczono wówczas, że od 1945 roku mamy do czynienia z literaturą współczesną, natomiast wcześniejsze utwory są klasyką. Proszę zobaczyć, jaka to jest duża rozpiętość czasowa.

Ze spektaklem „Misery” odwiedziliście państwo Kraków. To miasto jest panu bliskie?

Bardzo bliskie. Urodziłem się w Gdańsku. Ojciec lekarz chciał, żebym szedł na medycynę, ale ja zrobiłem na przekór: wybrałem polonistykę, chciałem być reżyserem. Szacownym zawodem lekarza obarczono moją siostrę (uśmiech). Wiedziałem, że chcę studiować w Krakowie. Do Warszawy nawet nie próbowałem składać dokumentów, choć to bliżej Gdańska. Kraków znałem z wyjazdów z rodzicami, z wycieczek. Przyjeżdżałem tutaj w czasach szkoły średniej. Ojciec pracował w Szpitalu Kolejowym, więc miałem zniżkę na pociąg. Przyjeżdżałem do Krakowa, chodziłem po mieście, oglądałem spektakl w Starym Teatrze, a wieczorem wracałem do domu. Widziałem „Noc listopadową”, „Dziady”, „Biesy”. Studia na reżyserii zacząłem w 1979 roku, w Krakowie zrobiłem dyplom.

Paul Sheldon mówi do Annie Wilkes: „gdyby pisanie książek było takie łatwe, każdy by to robił”. Jak jest z pracą reżysera? To trudny zawód?

To również bardzo niewdzięczny zawód. Mój profesor Zygmunt Hübner powiedział mi kiedyś: „Krzysztof, pamiętaj. Zrobisz dobry spektakl, to zawsze aktorzy powiedzą: zrobiliśmy mu świetne przedstawienie. Zrobisz zły, to powiedzą: ale spieprzył”. Nie wiem, czy to do końca prawda, ale coś w tym jest.

Jest jeszcze jakaś współczesna powieść, którą chciałby przełożyć pan na język teatru?

Była powieść, którą chciałem przełożyć, ale zgłosił się do mnie młody reżyser, Jacek Bała, któremu ją oddałem. Zrobił świetny spektakl według „Prawieku” Olgi Tokarczuk. Jeśli chodzi o Stephena Kinga, to swoje zainteresowanie już wyczerpałem. Mam jeszcze trochę marzeń teatralnych. Być może kiedyś chciałbym sięgnąć po „Blaszany bębenek” Güntera Grassa. Na koniec powiem, że oprócz teatru mam jeszcze drugą pasję. Od 1978 roku jestem członkiem Klubu Wysokogórskiego Trójmiasto. W Tatrach byłem na wszystkich szczytach. Kiedyś miałem marzenie, by wejść na Annapurnę w Himalajach. To się chyba już nie uda.

***

Spektakl „Misery” (William Goldman/Stephen King) wystawiono na scenie krakowskiego Teatru KTO. Reżyseria: Krzysztof Babicki, obsada: Paul Sheldon: Szymon Sędrowski, Annie Wilkes: Dorota Lulka, szeryf Buster: Mariusz Żarnecki.

„Misery” to wciągająca opowieść o miłości, zbrodni i literaturze. Wzięty pisarz, unieruchomiony z powodu wypadku, i jego nieprzewidywalna opiekunka. Co zajdzie między tą dwójką, dokąd doprowadzi relacja, na którą zostali skazani…?