Bartosz Dybała, LoveKraków.pl: Co dzieje się z dokumentami, które ocalały z pożaru krakowskiego archiwum?
Antoni Fryczek, Sekretarz Miasta Krakowa: Na półki trafiły ponownie 504 metry bieżące akt. Nie udostępniamy ich mieszkańcom w oryginale, jedynie ich kopie. Takie są zalecenia Archiwum Narodowego w Krakowie. Ocalałe dokumenty otrzymały kategorię A, co oznacza, że nigdy nie mogą zostać poddane brakowaniu, czyli inaczej mówiąc nie mogą trafić do niszczarki. Ocalałe akta mają być dowodem na to, jak zachowują się dokumenty, które ucierpiały w pożarze. Część z nich nadal jest zamrożona. Za jakiś czas kolejne dokumenty zostaną osuszone i poddane specjalnym zabiegom. Tak, by i one mogły wrócić na półki.
Jakie akta ocalały?
To m.in. dokumenty z wydziału architektury oraz z wydziału spraw administracyjnych urzędu miasta. Te, które przeszły już proces m.in. liofilizacji, po uporządkowaniu niewiele różnią się od tych pierwotnie zarchiwizowanych.
Z pożaru udało uratować się 877 metrów bieżących akt. Nie uważa pan, że to trochę mało?
Trzeba pamiętać, z jak poważnym pożarem mieliśmy do czynienia. Obserwowałem akcję ratowniczo-gaśniczą, która trwała aż dziesięć dni. Nie kojarzę podobnego pożaru w przeszłości. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że 877 metrów bieżących akt z ok. 20 kilometrów, jakie zgromadzono w archiwum, to mało. Jednak łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której ani jeden dokument nie ocalał. Szczerze mówiąc, widząc skalę tego przykrego zdarzenia, kłęby dymu, mieliśmy w pewnym momencie wrażenie, że nic nie uda się uratować.
Ma pan jakieś zastrzeżenia do akcji gaśniczej?
To nie moje kompetencje. W całej tej sprawie miasto występuje w roli poszkodowanego. Zależało nam na tym, by uratowano jak najwięcej z dokumentów oraz z budynków. Od początku widziałem, że strażacy byli bardzo zaangażowani w akcję gaśniczą. Robili wszystko, co w ich mocy. To było wyjątkowe zdarzenie, nie tylko na skalę krakowską, ale i ogólnopolską. Czy akcja przebiegała od a do z tak jak powinna? To oceni prokuratura.
Kilka dni po pożarze prezydent Jacek Majchrowski powołał zespół, który miał zająć się zabezpieczeniem ocalałych akt. Stanął pan na jego czele. W jakim stanie były wydobywane z hal dokumenty?
Bywało, że niektóre akta stały równo na półkach i wydawało się, że nic im się nie stało. Natomiast po dotknięciu zamieniały się w pył. Część dokumentów była zagrzybiona. Kiedy dziś patrzę na zdezynfekowane, zabezpieczone akta, to naprawdę ten widok napawa optymizmem. Niewiele różnią się od tych, które były umieszczane w archiwum.
Akcja wydobywania dokumentów z archiwum rozpoczęła się dopiero po dwóch miesiącach. Dlaczego?
Trzeba pamiętać, że archiwum zostało poważnie uszkodzone. Stropy groziły zawaleniem. Wejście do hal musiało być poprzedzone działaniami nadzoru budowlanego. Nie można było tak po prostu wejść do środka, bo byłoby to bardzo niebezpieczne. Szacunek do wartości dokumentów to jedno, ale życie ludzkie jest najważniejsze. Całe szczęście, że nikt w tym pożarze nie zginął. Akcję wydobywania akt rozpoczęliśmy w momencie, gdy dostaliśmy zielone światło od nadzoru budowlanego i prokuratury. Byliśmy do niej odpowiednio przygotowani, dlatego niezwłocznie po udzieleniu koniecznych zgód, weszliśmy do hal spalonego archiwum.
Wiele emocji wzbudziła informacja, że akta przechowywane w archiwum nie były zdigitalizowane. Faktycznie ani jeden dokument nie miał cyfrowego odpowiednika?
Przepisy nie nakładały na nas obowiązku digitalizacji archiwizowanych akt. Trzeba jednak pamiętać, że wiele dokumentów, np. z wydziału architektury, było przechowywanych nie tylko w archiwum. W przypadku pozwolenia na budowę jeden egzemplarz miał urząd miasta, drugi nadzór budowlany, a jeszcze kolejny inwestor. Dlatego niektóre dokumenty można odnaleźć w innych instytucjach.
Śledczy nie podają dziennikarzom, co było przyczyną pożaru. Miasto ją zna?
Nie. Wiemy jedynie, że biegli sporządzili opinię, w której została wskazana przyczyna, ale nie mamy do niej dostępu.
Występowaliście państwo do prokuratury, by poznać przyczynę pożaru?
Jako poszkodowani jesteśmy na bieżąco informowani o kolejnych krokach, jakie podejmują śledczy. Jednak bycie namolnym nic tu nie da. Myślę, że w odpowiednim czasie zostaniemy poinformowani o przyczynie pożaru. Skoro prokuratura na ten moment jej nie podaje, to musi być tego ważny powód.
Archiwum miało być bezpiecznym miejscem przechowywania cennych archiwaliów. Mimo to spłonęło. Ma pan jakieś zastrzeżenia do procesu inwestycyjnego?
Pozostawiam tę kwestię kompetentnym osobom. Śledztwo powinno wyjaśnić, czy doszło do błędów projektowych bądź wykonawczych. Nie chciałbym dywagować, bo to rodzi zamieszanie.
Ówczesny prezydent Jacek Majchrowski mówił, że brana jest pod uwagę koncepcja, iż system przeciwpożarowy zawiódł i dlatego doszło do rozprzestrzenienia się ognia. Faktycznie tak mogło być?
Widzę, że chce mnie pan naciągnąć na dywagacje. Od początku brane były pod uwagę różne scenariusze. Ten, o którym mówił były prezydent, jest realny. Poczekajmy jednak na ostateczne wyniki śledztwa, które wciąż jest w toku.
W jakich okolicznościach dowiedział się pan o pożarze?
Z tego co pamiętam, wybuchł w sobotę w godzinach wieczornych. Na miejscu pożaru byłem w niedzielę z samego rana. Już nawet nie pamiętam, kto do mnie dzwonił z informacją, że archiwum płonie. Byłem przerażony tym, co zobaczyłem na miejscu. Ale nie wszystko już pamiętam. Trochę czasu minęło. Poza tym do nieprzyjemnych wspomnień człowiek wraca niechętnie.
Cel miasta jest taki, by archiwum odbudować?
Tak, ale musimy mieć świadomość, że czasy się zmieniają. Z pewnością nie wybudujemy tylu hal, ile planowaliśmy początkowo, czyli sześciu, siedmiu. Informatyzacja postępuje. Odchodzimy od papierowej wersji dokumentów. Oczywiście nie oznacza to, że dzięki temu czujemy się bardziej bezpieczni. Zmienia się rodzaj zagrożeń. Przykładem niech będą ataki hakerskie na urząd marszałkowski czy na nasze MPK. Musimy być na takie sytuacje gotowi.
Dziś, 6 lutego, mijają cztery lata od pożaru archiwum, z którego udało uratować się zaledwie 4 proc. z 20 km akt. – Łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której ani jeden dokument nie ocalał – komentuje w rozmowie z LoveKraków.pl sekretarz miasta Antoni Fryczek, który szefował zespołowi do spraw zabezpieczenia archiwaliów.
Czytaj wiadomości ze swojej dzielnicy:
Czyżyny