„Przyszedłem sprzedawać meble i pomagać klientom, a nie walczyć o prawa gejów i lesbijek”

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Janusz Komenda zeznawał w sprawie, którą wytoczył firmie IKEA za, według niego, zwolnienie za wpis uderzający w mniejszości seksualne. Jak przekonywał, musiała protestować, bo dba o zbawienie duszy swoich kolegów i koleżanek.

Od jesieni 2020 roku trwa postępowanie z powództwa Janusza K., byłego pracownika Ikei, który został zwolniony za treść wpisu pod artykułem pro LGBT+ zamieszczonym na wewnętrznym portalu firmy.

Były pracownik napisał: „Akceptacja i promowanie homoseksualizmu i innych dewiacji to sianie zgorszenia. Pismo Święte mówi: Biada temu, przez którego przychodzą zgorszenia, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich. A także: Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, a ich krew spadnie na nich”.

Protest w obronie duszy 

We wtorek Komenda zeznawał przed Sądem Rejonowym dla Krakowa – Nowej Huty. – Postanowiłem zareagować na to, co pracodawca chciał mi narzucić, a co było przeciwne z moim światopoglądem – rozpoczął swoją wypowiedź. Następnie szczegółowo zrelacjonował, co działo się przez kolejne dni, aż do wręczenia mu wypowiedzenia.

Opowiadał, że krótko po umieszczeniu komentarza został wezwany do swoich przełożonych na rozmowę i zasugerowano mu, aby wpis został zmieniony bądź usunięty. Uznał, że tego nie zrobi. – To były słowa Pisma Świętego i dla mnie, jako wierzącego, to autorytet i świadomie ich użyłem, żeby nikt nie miał wątpliwości, iż wyrażam się nieprecyzyjnie. Nie będę cenzurował Pana Boga. To też była moja wolność wypowiedzi. Wydaje mi się, że mogłem wyrazić swoje zdanie na temat artykułu, który coś mi narzucał – zeznał 51-latek.

Jak tłumaczył przed sądem, miał poczucie, że uczestniczy w jednej z historii z czasów komunistycznych, gdy „oficer ideologiczny wzywa pracownika na rozmowę i go prostuje”.

– Było to dla mnie szokujące i przykre. Narzucono mi nowe obowiązki, a jak się nie zgodziłem, to byłem szkalowany. Wychodziłem z tego spotkania przekonany, że jeśli wpisu nie usunę, to zostanie usunięty przez pracodawcę. To dla mnie szokujące, że w XXI wieku w prywatnej firmie coś takiego może się zdarzyć – stwierdził.

Wpis jednak pozostał. Przez następne kilka dni przychodził do pracy jak co dzień, ale zaczęły dochodzić do niego informacje, że cała firma wrze i że wywołał „trzecią wojnę światową”. Tak miał Komendzie przekazać jego kolega.

Przyznał, że spodziewał się konsekwencji ze strony Ikei, nawet zwolnienia, ale kolejne dni mijały, a oprócz pierwszej rozmowy nie było żadnych oznak tego, że zostanie rozwiązana umowa. Jednocześnie po kilku dniach i fakcie, że wpis został, Janusz Komenda odebrał to jako dobrą wolę pracodawcy. – Cieszyłem się, że ludzie mogę dyskutować – dodał.

Przed sądem przekonywał, że swoim komentarzem nie chciał nikogo urazić ani zrobić przykrości. Podkreślał, że cenił dobrą atmosferę w sklepie i to, jak dochodził do porozumienia z kolegami. Jednocześnie podnosi, że jako katolik ma obowiązek upominania innych, jeśli grzeszą. Stąd też użycie mocnych słów.

Miękka propaganda

Janusz Komenda zeznawał, że podczas szkolenia i przed podpisaniem umowy z Ikeą nie został poinformowany, że będzie musiał włączać się w akcje promocyjne LGBT+ czy obchodzić święta solidarności z mniejszościami seksualnymi.

Zauważał jednak, że władze firmy wspierają te środowiska poprzez wyświetlana hasła na ekranach telewizorów pracowniczych czy też promowanie działacza lewicy, ówczesnego prezydenta Słupska, Roberta Biedronia. Jednak, aż do czasu pojawienia się artykułu, nie protestował, bo w tych działaniach nie było przymusu.

– Uznałem, że nie ma pracy idealnej, trudno. Ale jeśli chodzi o artykuł, to już w tytule padło, że włączanie się w LGBT+ jest obowiązkiem każdego. Skoro więc każdego, to i moim. I że świętujemy dziś, by walczyć o prawa lesbijek i gejów. Uważam, że to grzech, i nie zamierzałem o to walczyć, dlatego też wziąłem urlop na żądanie, gdy obchodzony był dzień solidarności. Przychodziłem do pracy sprzedawać meble i pomagać klientom, a nie walczyć o prawa gejów i lesbijek – podkreślił.

Zdaniem Janusza Komendy, artykuł wywołał napięcia w firmie i zantagonizowało pracowników na tle orientacji seksualnej.

„Firma wystawiła zbawienia na próbę”

Komenda jeszcze kilka razy w czasie zeznań podkreślał, że miał prawo do wyrażenia opinii, zwłaszcza że uważał, iż artykułem o takiej treści firma wystawiła zbawienie jego i kolegów na próbę.

– Chciałbym wszystkich widzieć zbawionymi, a firma prowadziła ich na złą drogę, musiałem zaprotestować. To nie była dla mnie przyjemność i wciąż nie jest, ale zrobiłbym tak samo drugi raz. Kocham swoich kolegów i chciałbym, żeby byli zbawieni – nie krył emocji. Jego pełnomocnik subtelnym gestem zasugerował większe opanowanie.

Komenda dodał, że organizacja dnia solidarności z mniejszościami seksualnymi była jego zdaniem próbą zmuszenia do określonego zachowania. – To była próba wrzucenia ludzi w bagno, mówiąc kolokwialnie – stwierdził.

Według Janusza Komendy sianie zgorszenia to namawianie do zachowań, które z punktu widzenia katolika są grzechem, więc jak się je promuje, to sieje się zgorszenie. Dewiacją, dla powoda, jest natomiast odchylanie od normy, która funkcjonuje w danym społeczeństw. Pisząc to, miał na myśli zachowania „wbrew naturze”

– Cały artykuł był promocją homoseksualizmu. Po co on się ukazał na stronie sklepu sprzedającego meble? – dopytywał.

Sam proces zmierza do zakończenia. Strony otrzymały miesiąc na przesłanie swoich stanowisk na piśmie i najprawdopodobniej po zapoznaniu się z nimi przez sąd, zapadnie wyrok. Janusz K. domaga się uznania wypowiedzenia umowy za bezskuteczne i przyznania odpowiedniego odszkodowania.

Natomiast w lutym tego roku zapadł inny wyrok w tej sprawie, ale na podstawie kodeksu karnego. Szczegóły poniżej:

News will be here

Aktualności

Pokaż więcej