Kraków. Słyszałem o nim różne rzeczy. Że zadziera nosa. Że wozi się na swojej historii. Że korki niedopuszczalne. Że spętany przez różne miejskie układy. Że konserwatywny, w centrum zawłaszczony nadmiernie przez katolicki kościół. Że za drogi. Że turystów za dużo. Że współczesny nie dorasta do swojej historii i legendy.
To wszystko prawda.
I w niczym mi to nie przeszkadza, by czuć się w Krakowie jak w domu. By kochać to miasto miłością coraz dojrzalszą, choć również od pierwszego wejrzenia. By współkształtować je i wspierać, by podążało w dobrą stronę. Mnie ten Kraków, chociaż się stara, to wciąż jeszcze nie frustruje, bo dostrzegam i doceniam wielki sukces sektora BPO, który czyni to miasto kosmopolitycznym. Lubię ten wielojęzyczny gwar, który uzupełnia polskie składniki atmosfery. Po pandemii inaczej też doceniam turystów, bez nich nie wjeżdża tu jednak ten CAŁY ŚWIAT, który czyni z Krakowa miejsce coraz bardziej światowe właśnie. Uwielbiam też tę niepowtarzalną atmosferę jaką w wielkiej gromadzie współtworzymy co roku i przez cały rok w ramach Open Eyes Economy, to dobrze że to nasza, krakowska inicjatywa. Z wielką radością zanurzam się też w krakowskiej historii, ze szczególną satysfakcją przemierzając zwłaszcza jej średniowieczne zakamarki. Z tych i innych powodów zależy mi na tym mieście.
Mieszkam na Kazimierzu. W prawdopodobnie najbardziej klimatycznej dzielnicy świata – przynajmniej dla mnie taka ona (wciąż) jest. Niepowtarzalne w globalnej skali, dawne żydowskie miasto dziś jest dzielnicą kreatywną i kulturalną. Ma swoje problemy, jak każda. Ale wynagradza to atmosferą, potężnym GENIUS LOCI którym oddychają te mury. A przecież Kazimierz nie jest jedyną wspaniałą przestrzenią Krakowa. Podgórze, Dębniki, Stare Miasto, Zabłocie, Las Wolski, Nowa Huta, Kleparz – mogę długo jednym tchem wymieniać świetne krakoskie zakamary.
Nie przeszkadzają mi korki – nie używam w mieście samochodu. Jeżdżę po mieście na rowerze. Taki Kraków przestaje męczyć zatkanymi ulicami.
Jako profesjonalista wyspecjalizowany w tworzeniu strategii dla miast, spoglądam jednak na dzisiejszy Kraków z pewnym niepokojem. Ale po kolei.
POLSKIE NARZEKANIE
ma miejsce wszędzie dookoła – to specjalizacja naszego narodu, więc nie o to chodzi w tym tekście. Ja z Krakowa jestem dumny i dostrzegam wszelkie sukcesy tego miasta. Za co jeszcze jestem dumny z miasta? Za to, że:
był Europejską Stolicą Kultury w czasach, zanim to jeszcze stało się modne (żart).
Miał jako pierwszy w Polsce strategię marki miasta – której miałem przyjemność być współautorem (drugiej zresztą też).
Rozwiązał na swoim terytorium w bardzo dobrym stylu problem smogu, a to było olbrzymie wyzwanie.
Wprowadził skutecznie w mieście parki kulturowe, zrzucając narośl reklam i estetyzując przestrzeń.
Stworzył naprawdę dobrą, nowoczesną komunikację zbiorową i odważnie walczy o ścieżki rowerowe, także ograniczenia ruchu samochodów (co jest działaniem na pograniczu heroizmu w polskich realiach).
Zadbał na wielką skalę i z nową jakością o pracę nad miejską zielenią, co zresztą w odbiorze społecznym szybko z powszechnych zachwytów zaczęło ewoluować w stronę hejtu.
Był wreszcie Kraków konsekwentny w planowaniu i wdrażaniu kluczowych inwestycji. Dlatego jako pierwszy w Polsce miał coś, co ja nazywam „metropolitalną wielką piątką”. Pięcioma kluczowymi elementami, które z podupadłego dawniej i drugorzędnego miasta uczyniły ważną, światową metropolię. Bez tych obiektów i inicjatyw nie da się dobrze grać w metropolitalnej Lidze Mistrzów.
Co mam na myśli, pisząc „wielka metropolitalna piątka”?
1. Nowoczesną, całoroczną halę koncertową i sportową (Tauron Arena). Bez niej miasto nie ma wielkich koncertów i wydarzeń przez cały rok na okrągło.
2. Nowoczesne i odpowiednio duże centrum kongresowe (ICE), zresztą – już za małe, co świadczy o jego sukcesie. Bez wielkich kongresów nie ma metropolii z prawdziwego zdarzenia.
3. Możliwie dobre lotnisko z odpowiednią liczbą połączeń. Krakowskie jest najważniejsze z regionalnych w kraju, a fakt że mogę tak łatwo wyskoczyć stąd do Lille czy Mediolanu czyni mnie pełnokrwistym Europejczykiem.
4. Krytyczną masę atrakcji w ścisłym centrum, tworzącą unikalną ofertę czasu wolnego (nazwaliśmy to kiedyś „the best walking distance”, a stworzyliśmy budując Kładkę Bernatka która uruchomiła rozwój Podgórza i domknęło „super spacer”). To dało nam produkt turystyczny, który rozsławił Kraków na całym świecie.
5. Markowe wydarzenie intelektualne na światowym poziomie – uważam że jest nim Open Eyes Economy Summit, który od 8 lat organizujemy razem w wielotysięcznej społeczności we wspomnianym krakowskim ICE.
Oczywiście absolutnie nie lekceważę tu innych krakowskich wydarzeń, miejsc i inwestycji. Ale tych 5 uważam za kluczowe czynniki sukcesu miasta, które doprowadziły nas do dnia dzisiejszego.
Zwróćmy uwagę na słowa, pojawiające się wśród opisów tego, z czego jestem dumny: są to słowa „był” i „miał”. Czas przeszły, do którego Kraków nieustannie próbuje się cofać. A ja chciałbym, żebyśmy zajmowali się w Krakowie
czasem przyszłym.
Od czasu przeszłego mamy historyków.
Otóż w ciągu ostatnich trzech dekad bywało różnie, choć zasadniczo daliśmy radę – Kraków który przed 1989 rokiem był w dość opłakanym stanie – dziś jest słynną, rozpoznawalną na całym świecie marką miejską, najmocniejszą taką marką w Polsce. Miasto odniosło sukces na wielu polach. Powinniśmy wszyscy umieć na co dzień to doceniać.
Mam jednak wrażenie, że dotarliśmy do końca jakiegoś etapu. I mam potrzebę poczuć, że mamy – tak jak to w przeszłości bywało – dobrą strategię na to, „co dalej”. I szczerze mówiąc, nie mam dziś takiego poczucia. Sam jestem specjalistą od długookresowego planowania strategicznego – znam się na tym. Gdybyśmy mieli taki super plan – raczej bym o tym wiedział.
Z mojego doświadczenia wynika, że każde miasto może jakoś rozwijać się bez w ogóle żadnych planów. Właśnie – „jakoś”. Ale my nie chcemy „jakosi”, tylko JAKOŚCI.
Wiem też, że inne miasta, które plany mają, a zwłaszcza te, którą mają plany BARDZO DOBREJ JAKOŚCI – to one wygrywają aktualnie wszystko to, co najcenniejsze w ramach rozwoju naszej cywilizacji. Kraków dotarł do tego momentu w swojej jakże zmiennej historii, w którym może powiedzieć: to czas, by wznieść się wyżej. Być może wyżej, niż kiedykolwiek wcześniej – a pamiętajmy, że w XVI wieku Kraków był najważniejszą stolicą Europy.
Sądzę że nadszedł czas na otwartą miejską dyskusję o nowej strategii. Nowych aspiracjach Krakowa, nowych ambicjach, ale też czas na analizę krytyczną, rozmowę o tym, co „poszło nie tak”. Co powinniśmy lub co możemy zrobić inaczej. Bo skoro jest tak dobrze jak formułowałby to dziś zdolny propagandzista, czemu tak wielu moich znajomych z Krakowa rezygnuje? Wyprowadza się do Wrocławia, Gdańska, Warszawy, Bielska-Białej albo na wieś? Ci ostatni – rozumiem – można się po prostu zmęczyć dużym miastem.
Ale wsłuchuję się w różne głosy. Szczególnie cenni są dla miasta ludzie kultury i sektorów kreatywnych. I tu słyszę różne opinie, które mogą niepokoić. Uogólniając, Kraków przestał się rozwijać na tych najbardziej ambitnych polach. Kraków jest zdominowany przez stale te same grupy interesów. Krakowa dawno nikt nie przewietrzył, i nie chodzi tu o dosłowność oczywiście. Kraków, który w ogóle ma dość konserwatywną naturę, nie trzyma już kursu na awangardę. A ja osobiście chciałbym, żeby to miasto było awangardowe. Bardziej kreatywne. Jeszcze bardziej nowoczesne. Bardziej zaskakujące jako twórca sztuki, kreator kultury o znaczeniu i zasięgu światowym.
Mam też wrażenie, że miasto powinno stworzyć jakieś nowe kanały i formy komunikacji z mieszkańcami. Nie chodzi tu o budżet obywatelski, którego nie lekceważę. Ale o jakieś nowe formy przestrzeni spotkań dla młodych ludzi. Pola dyskusji o realizowanych działaniach – ale nie konsultacje społeczne robione na odczep się. I nie o metody zasięgania opinii o projektach już zatwierdzonych do realizacji.
Mamy na horyzoncie przedsięwzięcia takie jak budowa dzielnicy kreatywnej i kulturalnej na Wesołej. Miesiąc temu przyglądałem się, jak mieszkańcy Kazimierza protestowali przeciwko budowie kładki pieszo rowerowej mającej łączyć dzielnicę z Ludwinowem. Jako człowiek całe życie zajmujący się komunikacją społeczną – odnoszę wrażenie, że coś tu jest nie tak jak powinno być. Kładka – z zasady – powinna być super, im więcej mostów tym lepiej. Ale ten projekt faktycznie wydaje się być przeskalowany, za duży, to powinno być bardziej kameralne, czuć że to po prostu zaprojektowano dość dawno temu. Drzew do wycinki naprawdę jest za dużo. Ja bym to zrobił inaczej. I inaczej komunikowałbym ten projekt społeczeństwu. A tak, o faktycznej skali tej konstrukcji dowiadujemy się za późno, kiedy prawdopodobnie już nic nie można w tym projekcie zmienić.
Co do Wesołej: to projekt docelowo wart setki milionów a pewnie nawet bardziej miliardy złotych. Ja nie mam tu poczucia partycypacji, zaangażowania środowisk twórczych i kreatywnych w proces tworzenia tego miejsca. Wydaje się, że jest jeszcze na to czas – to miejsce nie powinno zostać przejęte przez jakąś grupę interesów, zostało zakupione za publiczne środki i powinno być zagospodarowane w transparentny, oparty na pełnej partycypacji sposób. Przy takim podejściu będzie miało szansę na odniesienie sukcesu na poziomie światowym. Przy innym – może przerodzić się w kolejny toksyczny skandal.
Właśnie – toksyczne klimaty w mieście. Coś się popsuło, było lepiej. Pamiętam jak kiedyś już raz zawezwałem w Krakowie do wpuszczenia do kultury młodych wilków, bo 20 lat temu kulturalny Kraków był okupowany przez zdecydowanie zbyt starych i zbyt przywiązanych do swoich stołków ludzi. Wywołało to wtedy pewne oburzenie… ale przyniosło pozytywne skutki. Teraz też nie zamierzam tchórzyć przed nikim w tym mieście. Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień, na wejście do gry czeka kolejne pokolenie młodych wilków.
Biorę aktualnie udział w przygotowywaniu kandydatury miasta Bielsko-Biała do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2029. Miał to być proces maksymalnie transparentny i partycypacyjny. I jest! Biorą w nim aktywny udział setki osób, praktycznie każdy mieszkaniec tego miasta może się zaangażować i wielu ludzi tę możliwość wykorzystuje. Czuję się z tym dobrze, zresztą – właściwie to w połowie się do tego na serio otwartego miasta Bielsko-Biała przeprowadziłem.
W Krakowie natomiast coraz częściej mam wrażenie istnienia czegoś w rodzaju układu zamkniętego. Podkreślam – jest to wrażenie. I uogólnienie. Bo w praktyce jest to jakaś forma nawarstwionych w tym mieście różnych układów, które za długo trwają, za bardzo monopolizują swoje strefy interesów. Wiecie – w Krakowie są rodziny, które trzęsą tym miastem nawet od kilkuset lat. Jest instytucja kościoła katolickiego, która do „posiadania” miasta przyzwyczajała się już od ponad tysiąca lat. Współcześnie są w tym mieście wpływowi deweloperzy, którzy chętnie by przytulili jakieś jeszcze hektary, żeby zrobić z nich kolejną Avię albo Ruczaj.
Na co dzień gdy piszę o miastach i dla nich pracuję, tworzę o nich narracje pozytywne. Przecież zajmujemy się tu ROZWOJEM a nie REGRESEM, więc rozmawiamy o procesach dodatnich, nie ujemnych.
Ale dziś nie czas na chwalenie. Warto bowiem zastanowić się, jakie czekają nas wyzwania, jak się z nimi najlepiej zmierzyć. Czas na analizę krytyczną, która nie ma być nagonką na tych, którzy podejmują trudne decyzje, biorą na siebie wraz z ciężarem działania w trudnej przestrzeni miejskiej również stres związany z natrętnym hejtem, mową nienawiści, często nie merytoryczną krytyką. Pracowałem z kilkoma miejskimi instytucjami i znam ten problem z obu stron. Jest w Krakowie grupka dyżurnych krzykaczy, którzy krytykują obecną władzę za wszelką cenę i krytykują WSZYSTKIE jej działania. Oczywiście nie jest to grupa bezinteresowna, a raczej zainteresowana stworzeniem własnego układu. Taka grupa hejterów stwarza poważny problem – nie mam słów gdy patrzę na to, co się potrafi wylewać w krakowskich internetach. To zazwyczaj nie jest żadna konstruktywna krytyka urzędnika, tylko hejt często poza jakimikolwiek granicami.
Niestety wywołuje on miejscami reakcje atakowanej strony, które można porównać do syndromu oblężonej twierdzy. Lata takiej presji powodują, że miasto w sensie instytucjonalnym faktycznie zaczyna zachowywać się jak oblężone. Przez własnych mieszkańców. Przy czym często wrażenie to wywołuje dosłownie kilkanaście osób.
Podziwiam wielu urzędników za umiejętność znoszenia nieustających ataków, pogróżek, blokowania wszystkiego co da się zablokować. Ale widzę też drugą stronę medalu: rosnącą miejscami arogancję. Przyzwyczajenie do władzy. Nadmierne przywiązanie do możliwości, jakie wynikają z zarządzania publicznymi pieniędzmi oraz podejmowania decyzji dotyczących tego, kto zrobi karierę, kto dostanie zlecenie, kto skorzysta. Widzę zbyt dużą powtarzalność kierunków zleceń, Kraków zaczyna mi przypominać wóz który toczy się, ale w koleinach, z których nie potrafi się już wydobyć.
Nie takiego układowego, zabetonowanego w sensie nieformalnych powiązań Krakowa oczekuję. Chciałbym żeby odbywała się tu uczciwa, otwarta i permanentna debata, taka jaka trwa w Bielsku-Białej, gdzie aż przyjemnie jest patrzyć na uśmiechy na twarzach prowadzących otwarty społeczny dialog ludzi. Podobnie ostatnio czułem się tak w Lublinie. I w Jaśle, podczas kompletnie otwartych na wszystkich warsztatów o przyszłości miasta.
Chciałbym Krakowa jako społeczeństwa obywatelskiego, dającego poczucie współwłasności miasta każdemu z mieszkańców. Podczas Open Eyes Economy Summit staramy się właśnie tak funkcjonować. Tu może być każdy. Każdy ma głos. Nikt przed nikim się nie chowa.
Oprócz kolein które tu sygnalizuję, mamy przecież jeszcze liczne inne, tym razem zewnętrzne już zagrożenia. Musimy zamienić grzęznący w koleinach wóz na sprawnie manewrującą, nowoczesną miejską machinę. Bo tylko takie manewrowe, zrestartowane miasto będzie się mogło z tymi problemami nadciągającymi z zewnątrz skutecznie zmierzyć.
Ta lista zewnętrznych problemów do rozwiązania? Proszę bardzo, oto wstępny dekalog:
- Dramatyczna urbanistyka i patodeweloperka, wiele hektarów praktycznie nieodwracalnie zdewastowanego miejskiego krajobrazu. Kiedyś trzeba zacząć robić z tym porządek.
- Gwałtowny wzrost cen nieruchomości. Jeśli na mieszkania nie będzie stać artystów, nauczycieli, ludzi młodych – to zwyczajnie ich w mieście zabraknie.
- Ogólnie przerażający, narastający kryzys demograficzny. Nie wszystkie problemy rozwiążemy integrując obcokrajowców, którzy są oczywiście w Krakowie bardzo mile widziani. Ale dzieciaki i młodzi ludzie są dla przyszłości miasta najważniejsi – byłoby miło, gdyby za sto lat ktoś jeszcze w Krakowie umiał mówić po polsku.
- Niska pozycja krakowskich uczelni wyższych w poważnych światowych rankingach. Z całym wielkim do krakowskich uczelni szacunkiem i świadomością, że o to trzeba powalczyć na szczeblu krajowym. Ale i dla miasta powinien być to priorytet. Soft power jest ważniejszy niż hardware.
- Zagrożenie ze strony przeciążenia turystyką (overtourism).
- Wypchnięcie z zabytkowego centrum zbyt dużej liczby mieszkańców – każdy proces w mieście można w jakiś sposób odwrócić.
- Brak dostępności społecznej w odniesieniu do należących do kościoła nieruchomości w centrum miasta, w tym ogrodów i parków.
- Brak metra, bez którego miasto o charakterze takim jak Kraków zwyczajnie nie może sprawnie funkcjonować.
- Brak szerokiego kontekstu miasta – czyli tego, jak strategicznie Kraków planuje swój wpływ na cały makroregion (nie tylko Metropolię Krakowską).
10. Brak dobrego pomysłu na nową narrację „o Krakowie”.
Bo z miastami tak to już jest – mają swoje lepsze i gorsze momenty, są lata w których dane miasto jest na fali, ale są też takie, kiedy można śmiało powiedzieć, że mogłoby być lepiej.
Z Krakowem też tak już było, nawet parę razy. „Kulturalna Stolica Polski” 20 lat temu była w kryzysie. Wtedy udało się zareagować – w efekcie podjęcia odpowiedniej inicjatywy powstały wtedy takie marki jak festiwal Boska Komedia, Sacrum Profanum, Festiwal Muzyki Filmowej i kilka innych NOWYCH wtedy pomysłów na krakowską kulturę z naciskiem na kulturę wysoką, odbiorę premium i sznyt międzynarodowy. Miasto wróciło na falę i pięknie na niej surfowało.
Minęło jednak trochę czasu i dziś odnoszę wrażenie, że fala ta nam odpłynęła. Że potrzebujemy jakiejś nowej energii. Nowej „Big Idei” na miarę „the best walking distance” sprzed lat. Tamto spostrzeżenie odkryło Kraków przed światem. Czas na nowe podejście.
Myślę że dobrym miejscem na takie rozmyślania jest właśnie Open Eyes Economy Summit.
Cieszę się też, że powstają inicjatywy takie jak Stowarzyszenie Lepszy Kraków – potrzebujemy ludzi którzy zmierzą się z wyzwaniem jakim jest branie na siebie odpowiedzialności za miasto. A mierząc się z takim wyzwaniem – uczynią to z otwartą przyłbicą, nie chowając się za internetową zasłoną dymną czy będącą (moim zdaniem) oznaką zacofania dziwną i powszechną dość modą na nieangażowanie się.
Podoba mi się podejście krakosko patriotyczne, którego przejawem jest „Alfabet po Krakosku” robiący karierę w mediach społecznościowych. Dobrze się też czuję w towarzystwie ludzi, którzy tych filmikach występują. W takim Krakowie czuję się dobrze i takiego bym chciał w przyszłości, ale to pod warunkiem uruchomienia nowych ambicji i nowych wizji rozwoju.
Dlatego też postanowiłem zmierzyć się z tym tematem również osobiście.
A więc: po pierwsze piszę właśnie ten tekst. Żebyśmy ocknęli się z jakiejś formy letargu, który dostrzegam w zastałych miejskich układach, inicjatywach, nawykach, atmosferze.
Po drugie rozmawiam z władzami sąsiadujących z Krakowem, najważniejszych miast, na czele z Górnośląską i Zagłębiowską Metropolią oraz Bielsko-Białą o powstającym supermieście śląsko-małopolskim. W miarę rozbudowy sieci połączeń drogowych i kolejowych zlewają się one bowiem powoli w jedną wielką konurbację, której potencjał jest trudny do przecenienia i może rozwiązać większość jeśli nie wszystkie problemy jakie wymieniłem powyżej w „dekalogu”.
Po trzecie - podczas prologu OEES w Małopolskim Ogrodzie Sztuki rozmawiałem o tym z Robertem Makłowiczem. Ma to być początek dłuższej, społecznej rozmowy, na pewno nie jej koniec. Z Robertem chwilę później nagramy też razem odcinek podcastu „RIDERS OF THE LOST BRAND” – oczywiście poświęcony naszemu miastu.
Nagrałem już odcinek VLOGA „CITYBREAK FOR ADVANCED” z moją subiektywną podróżą po tym naszym wspólnym, aktualnym Krakowie.
Podczas OEES 2023 rozmawiałem z każdym zainteresowanym zbierając pomysły na „Kraków przyszłości” i opinie, na co zwrócić szczególną uwagę.
I VLOG i PODCAST to nowe inicjatywy Open Eyes Economy, oba poświęcone miejskiej tematyce. Wprowadzamy je do internetu i zamierzamy konsekwentnie budować serie obu programów. Zobaczymy, co się z tego finalnie urodzi.
Po czwarte wreszcie - po napisaniu tego tekstu wyruszyłem w Europę – z jednej strony, by stworzyć odcinki poświęcone europejskim miastom (pierwszych 6 polskich miast jest już produkcji). Ale z drugiej strony mam dodatkową intencję – nie będzie mnie pół roku – po to, by zdobyć coś, co jest konieczne w pracy nad miejską strategią – by złapać DYSTANS.
A jak już ten dystans zyskam, wrócę do Krakowa i spróbuję zmierzyć się wyzwaniem które opisuję w tym tekście.
A-ha, ważne by wspomnieć w tym miejscu, że ja mam oczywiście świadomość istnienia w mieście różnych strategii, dokumentów, planów i opracowań. Ale nie o to mi chodzi. Mnie chodzi o stworzenie strategicznego GAME CHANGERA.
I podkreślam – moje rozmyślania i nasze rozmowy nie mają na celu krytyki kogokolwiek, nie chcę by ktoś odebrał to jako wskazywanie palcem Urzędu Miasta, czy którejkolwiek miejskiej instytucji. Z wieloma z nich – zdarza się - owocnie współpracuję, wszędzie też mam w nich znajomych i przyjaciół.
Chodzi o stworzenie jakiejś nowej jakości. Czegoś, czego dotąd nie było. Mam przeczucie, że możemy coś takiego właśnie teraz, tu i teraz, wytworzyć. Dysponując OEES’ową wielką fuzją umysłów możemy przecież praktycznie WSZYSTKO.
Ja nie podzielam opinii, że sukces to w 1 procencie dobry pomysł, a w 99 procentach ciężka praca przy jego wdrożeniu. Ja wiem, że dziś taki prawdziwy dobry pomysł na miasto to 90 procent sukcesu. A wdrożenie to tylko 10% - bo mamy do tego środki, zasoby, infrastrukturę, potencjał społeczny i kulturowy, zainteresowanie świata, inwestorów, możliwości intelektualne.
Mnie się po prostu marzy, by Kraków wykorzystał kolosalne szanse jakie się przed nim pojawiły. Myślę tu też poniekąd o całej Polsce i przestrzeni tak zwanego Międzymorza – na naszych oczach powstaje tutaj zupełnie nowa, być może WIELKA HISTORIA.
Miasto takie jak Kraków powinno dysponować WIZJĄ. Wielką, porywającą, zrozumiałą, czytelną i prostą wizją. Nie jakąś nieskończenie długą listą zadań do wykonania. Tu nie chodzi o urzędowy tekst „co jest do zrobienia na nieskończenie wielu polach”. Nie chodzi o rutynowe działania. Chodzi o to, żeby zaskoczyć czymś świat. Żeby Kraków rozpoczął w Polsce wprowadzać Symbiocen. Żeby mieć swoje instytucje (najlepiej wszystkie) i uczelnie (choćby jedną, może dwie) w światowej pierwszej lidze.
Wiem jakie mamy do dyspozycji potencjały. Bardzo je doceniam. Kraków już dziś jest najbardziej zroweryzowanym polskim miastem. Tak trzymać! To kawałek ekologicznego świata, który chcemy jak najszybciej rozbudować, tworząc zielone eko-miasto.
Wiem że nie od miasta zależy to co się dzieje z uczelniami wyższymi – ale po 15 października 2023 roku w Polsce wiele się teraz zmieni, więc będziemy mieli do dyspozycji nowe szanse – również na szczeblu krajowym.
***
A więc wyjeżdżam z Krakowa. Na długo. Trochę po to, by nauczyć się jak najwięcej od innych europejskich miast. A trochę po to, by po złapaniu DYSTANSU DO KRAKOWA wrócić do niego w nowej formie kreatywnej, z innym, nieskażonym ciągłym zamieszkiwaniem w nim podejściem do tematu.
W międzyczasie będzie już prawdopodobnie po wyborach samorządowych, będzie więc można porozmawiać o Krakowie ze stabilną na najbliższe lata perspektywą – niezależnie od tego, jak potoczą się wyborcze zdarzenia.
Chciałbym, żeby w 2024 roku na Open Eyes Economy Summit można było pokazać efekty rozmyślań o przyszłości Krakowa, Polski, Europy i Świata. Żebyśmy dopisali resztę treści do tego, o czym we wrześniu 2023 w Krakowie mówili profesorowie Buzek, Hausner i Mazur.
Dyskutujemy z profesorem Jerzym Hausnerem o tym, czy Open Eyes Economy nie powinno wziąć na swoje barki właśnie takich rozmyślań o przyszłości nie tylko Polski, ale i całej Europy. Ja uważam, że tak, oczywiście najlepiej w formule angażującej wszystkie zainteresowane strony. Czy jest lepsze miejsce dla takiego procesu niż OEES? Nie sądzę.
Przyszłość Europy leży w najlepiej pojętym interesie nas wszystkich. Czasy nie są łatwe, ale istnieje wiele możliwości i sporo potencjałów do wykorzystania. Z mojej perspektywy inicjatywa strategiczna leży aktualnie w naszych rękach. Wygrane przez demokratyczną opozycję wybory 15 października 2023 roku stworzyły odpowiednie okoliczności.
Nie przypadkiem Francis Fukuyama skwitował je krótko: „nareszcie jakaś dobra wiadomość”.
Bierzmy sprawy w swoje ręce. Europa tak naprawdę jest pogubiona, a my tutaj mamy sukces, mamy świeże głowy, mamy pozytywną energię, wreszcie – największe na świecie zbiorowe kompetencje w dziedzinie transformowania rzeczywistości.
Stara Europa potrzebuje dziś pomocy ze strony tej drugiej Europy. Nowej.
Dlatego też jadę tam – obejrzeć uważnie Pacjenta. Zbadany pozwoli postawić diagnozę, a przecież tylko tak można kogoś wyleczyć. Bo pacjent jest chory, ale ja sądzę – że nie jest to choroba śmiertelna. Pacjent wciąż jest przecież atrakcyjny, wcale niebiedny, z mojej perspektywy – wciąż jest po prostu najfajniejszy na świecie (wiem, bardzo to subiektywne, ale ja jestem Euroentuzjastą, Euro-Patriotą). I też zwyczajnie kocham te włoskie, hiszpańskie, portugalskie klimaty, doceniam europejskie standardy, czuję tę wspólnotę – mimo wszystkich jej problemów.
Pacjent Europa jest wciąż we w miarę dobrej formie – ale bardzo zatruły go nawyki, przytrzymały przyzwyczajenia, w zagubienie wepchnęła skłonność do lekceważenia mniejszych przez większych. Wreszcie – z dobrego kursu spychają Europę zewnętrzne czynniki (sukces Europy nie jest priorytetem USA, słabość Europy leży w interesie Rosji, reszta świata postrzega Europę mocno post-kolonialnie), a także nieporozumienia pomiędzy pozostającymi mentalnością w XX wieku państwami narodowymi, wreszcie – stare, ale jare - STEREOTYPY. Plus być może najistotniejsze – wewnętrzna konkurencja, czyli inne, często przeciwstawne priorytety największych unijnych graczy, takich jak Francja, Niemcy, Hiszpania, Włochy czy od niedawna również już Polska.
Europa spóźniła się na Wielką Cyfrową Zmianę, nie ma tak jak Ameryka swoich gigantów ultra-technologicznych (poza oczywiście różnymi, ale zbyt mało znaczącymi wyjątkami).
Musimy pozostać w Wielkiej Grze, walczyć o swoje miejsce na pudle. Wbrew pozorom sytuacja nie jest wcale taka niekorzystna, jak mogłoby się to wydawać przy uruchomieniu trybu „sceptyczny pesymista”. Po pierwsze – USA mają swoje problemy. Gra jest twarda, ale jesteśmy jednak jedną rodziną, i nikt tu raczej o żadnym rozwodzie nie myśli. Po drugie – Chiny złapały ciężką zadyszkę i ich przyszła dominacja nie jest już taka pewna. Po trzecie – na scenę wkracza nowy zawodnik – niedoceniane przez wielu Indie, kraj z gigantycznym potencjałem. Indie to aktualnie kluczowy nowy, potencjalny Pretendent.
W geopolityce zawsze tak to jest: tworzy się relacja Hegemon – Pretendent właśnie. Do niedawna pewnym Pretendentem były Chiny, a pewnym Hegemonem – USA. Ale od jakiegoś czasu trwa dyskusja czy Stany Zjednoczone wciąż tym Hegemonem w ogóle chcą być. Oraz analiza sytuacji w jakiej znalazły się Chiny – z zupełnie inną niż oficjalnie dotąd przedstawiana sytuacją społeczno-gospodarczą (znacznie gorszą niż dotąd wszystkim się wydawało).
A skoro na tak zwanym „pudle” są tylko trzy miejsca, to robi się na nim ciasno. I tu pojawia się pytanie o Europę.
Stary Kontynent, ze swoją półmiliardową populacją, infrastrukturą, kulturą, turystyką, wieloma branżami które prosperują, może bardzo wiele. Łatwo nie będzie, bo główni konkurenci mają inaczej zorganizowane procesy zarządzania, które często stawiają ich w lepszej sytuacji. Pretendenci dysponują świeżością, mają ambicje, determinację, zasoby ludzkie, czasami lepszą demografię. Europa – jeszcze 110 lat temu Hegemon – najpierw sama oddała prymat Ameryce, targana kolejnymi światowymi wojnami, które zresztą sama wywoływała. Potem ta dzisiejsza Europa ugrzęzła na Zachodzie w takim pochodzącym z lat 70-tych samozadowoleniu. To ta Europa przespała cyfrową rewolucję, przestała się rozmnażać i dobrowolnie się rozbroiła.
Ale historia kręci się jak obracana sprężyna – niby nic dwa razy się nie zdarza – lecz historia jednak się powtarza, tyle że w zmodyfikowanej formie. Niby Rosja wygrywa z całym NATO w ukraińskiej „Proxy War”… (tak przynajmniej twierdzą i pewnie dalej będą twierdzić sami Rosjanie) ale tak naprawdę Rosjanie przegrali tę wojnę już dawno temu, obwieszczając że cała Ukraina będzie częścią ich świata. No, właśnie raczej już nie będzie.
Jak bardzo nie bolałyby ukraińskie straty – ludzkie, terytorialne, infrastrukturalne – to jednak Ukraina wyrywa się właśnie z rosyjskiej strefy wpływów. A historia uczy, że takie zdarzenie zawsze kończy się w Rosji tak samo: po klęsce w wojnie z Japonią upadł carat, a po przegranych gwiezdnych wojnach z USA padła komuna. Trzeba tylko poczekać, oby nie za długo. No i oby to, co się w Rosji w przyszłości zdarzy nie było gorsze od tego, z czym mamy do czynienia aktualnie. Nieodmiennie będzie to miało na Europę wpływ, dlatego dobrze że Polska nie ogląda się już na nikogo i tworzy silną armię. Im będzie ona silniejsza, tym bardziej prawdopodobne będzie, że nie będzie musiała walczyć.
Tak więc mając w tle światową geopolitykę – a nowa plansza do tej gry zaczyna powoli się wyłaniać – rozstawmy na niej swoje figury najlepiej jak się da. Bo jeśli Europa da się zepchnąć na czwarte miejsce (z pierwszego miejsca 110 lat temu, przypomnę, mając na myśli rok 1914 i wybuch I wojny światowej) – to będzie oznaczało, że ktoś tu po prostu nie pomyślał.
Wróćmy ze świata do Europy, z Europy do Polski, a z Polski do Krakowa. Za chwilę obudzimy się w zupełnie Nowym Świecie. I trzeba się w tym nowym świecie jakoś urządzić. Budowana Via Carpatia odmieni oblicze tej części Europy. Bezpośrednie połączenie greckich Salonik i rumuńskiej Konstancy z litewską Kłajpedą to wielki projekt, który odmieni ten kawałek świata. Powstanie zupełnie nowych relacji handlowych oraz grawitacji związanej z wymianą idei i towarów na linii Warszawa – Kijów też wiele może zmienić.
Przesuwa się cała geopolityka, powstają armie nowego wzoru, a zestopniowany tercet: Kraków – Polska – Europa są w samym epicentrum zmiany. Możemy albo to dobrze wykorzystać, albo przegapić dziejową szansę.
Patrzmy na takich partnerów jak Korea Południowa, która potrafiła odnaleźć się w technologicznej nowoczesności. Skorzystajmy z kluczowych własnych potencjałów, takich jak niderlandzka firma ASML. Skoro Europa potrafiła skutecznie stworzyć konkurencję dla Boeinga budując na jednym z najbardziej zaawansowanych rynków markę Airbus, dlaczego nie zadziałać podobnie na rynku mikrochipów? Skoro to w Europie powstają najlepsze maszyny do ich produkcji, czemu nie mamy swojego Intela?
Takich pytań jest i będzie znacznie więcej.
Dlatego właśnie wyruszam kamperem „Nomadem” w podróż do wnętrza Europy. Będzie z tego mnóstwo wniosków, materiałów, rozmów, odcinków, wrażeń, emocji i inspiracji. Zaczęliśmy na Open Eyes Economy Summit 2023, nie-skończymy rok później w 2024. To znaczy – skończymy pewien etap, a rozpoczniemy nowy proces. Proces inicjowania Nowej Duszy Europy, opisywania nowego pomysłu na Stary Kontynent.
Śledźcie VLOGA i PODCAST, popularyzujcie, komentujcie, podpowiadajcie swoje sugestie, myślcie o przyszłości, notujcie swoje pomysły. Razem, oglądając i słuchając o naszych polskich i europejskich miastach, pomyślmy, co możemy z nimi zrobić w przyszłości. Podcast znajdziecie w serwisie Spotify pod tytułem „RAIDERS OF THE LOST BRAND” (proszę poprawnie wpisać, nie „Riders” tylko „Raiders”), a VLOG jest już na YouTube pod marką „CITYBREAK FOR ADVANCED”.
Szykuje się wielka przygoda.
A na mecie czeka na nas wszystkich Nowy Kraków, Nowa Polska i Nowa Europa. Kto niby ma je wymyślić, jeśli nie my sami?
Mateusz Zmyślony