Rewolwerowiec z Czernichowa

Oskarżony na sali sądowej fot. DK

Dwa błyskawiczne strzały powaliły Łukasza z tarasu. Zabójca stanął nad nim, wymierzył i ostatnia kula przebiła serce. Później zastanawiał się, w jaki sposób pozbyć się zwłok. Przekonywał sąd, że nic nie pamięta. Na przypomnienie sobie tej nocy ma jeszcze 20 lat.

13 września 2016 roku. Jest godzina wpół do pierwszej, gdy policjanci otrzymują zgłoszenie o zabójstwie w Czernichowie. Funkcjonariusze wiedzą na razie tylko tyle, że zamieszane w to mogą być trzy osoby: Daniel S., Agnieszka M. i Robert B. Policję powiadomił Daniel S., który był na miejscu w czasie, gdy padł strzał, później drugi. Ofiara zdążyła jeszcze krzyknąć z bólu, jednak trzecia kula uciszyła Łukasza B. na zawsze.

Po godzinie 3 w nocy pod wskazany adres przybył Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny Policji i „zwykli” funkcjonariusze. Z notatki służbowej: „(…) w pomieszczeniu gospodarczym znajdującym się na terenie posesji ujawniono ciało mężczyzny. (…) na tarasie znajdowała się ciemna plama, a na jej obrzeżach również było widać plamy brunatno-czerwone. Obok stało wiaderko ze środkami czystości oraz szczotka, co mogło świadczyć o tym, że ktoś próbował zmyć znajdujące się tam ślady”.

Tą osobą była córka zabójcy, która została wezwana przed północą 12 września.

Lewe interesy, pętla się zacieśnia

41-letni Robert B. i 24-letni Łukasz B. poznali się w 2012 roku. Starszy mężczyzna prowadził warsztat samochodowy. Młodszy był w trudnej sytuacji życiowej. Robert pomógł mu i załatwił pracę. Później ich relacje zacieśniały się tak, że Łukasz mówił innym członkom rodziny Roberta, że traktuje go jak ojca.

Wraz z rozkwitem powiązań towarzyskich, rozwijały się również te biznesowe. Choć niekoniecznie w dobrą stronę. Mężczyźni postanowili zejść do półświatka – wyłudzali kredyty, pożyczki i leasingi. Zakładali lewe firmy i korzystali ze „słupów”.

Dla Roberta B. nie był to pierwszy zatarg z kodeksem karnym. Pierwszy raz został skazany w 1994 roku za napad z nożem i kradzież. Spędził w więzieniu blisko sześć lat. Na przełomie XX i XXI wieku również wszedł w kolizję z prawem. Tym razem chodziło o oszustwa.

Tego typu przestępstwa zazwyczaj nie umykają śledczym. Gdy pętla zaczęła się zaciskać, a jeden ze słupów miał być przesłuchiwany 13 września, Łukasz B. m.in. w tej sprawie przyjechał do Roberta.

„Mam czarną dziurę w pamięci”

Robert B. jak mantrę powtarzał, że nic nie pamięta z tego, co działo się wieczorem 12 września na terasie jego domu. Na przesłuchaniu przekonywał, że wypił wtedy dużo wódki. Kilkukrotnie kursował do sklepu i na stację.

Przyznał, że posiada broń czarnoprochową (replikę Remingtona cal. 44, na taką broń nie jest wymagane pozwolenie) i faktycznie strzelał tego dnia, ale do desek. Opróżnił cały magazynek. Nikogo jednak nie zabił. W ogóle był zdziwiony obecnością policji i jego zatrzymaniem. Zapierał się, że gdy nadjechały radiowozy, dopiero co wrócił ze sklepu.

A co u niego robił Łukasz B.? Mieli obgadać pewne tematy, bo coś nie było tak, jak być powinno. Dość chaotycznie wyjaśnił, że jego młodszy kolega przekonywał go do tego, aby zapłacił 100 tys. zł osobie, która nazajutrz miała zostać przesłuchana, bo inaczej „wszystkich sprzeda”.

– Nie wiem, skąd się wzięły w moim garażu zwłoki Łukasza. Mam czarną dziurę w pamięci – tłumaczył policjantom.

Inaczej to widział świadek, który był na miejscu. Przede wszystkim Łukasz B. dwukrotnie był u Roberta w tym dniu. Mieli nie tylko obgadać pewne sprawy, ale też młodszy mężczyzna chciał odebrać elektryczne skutery (to miał być ich kolejny biznes) i samochód do transportu. Jednak nie udało im się porozumieć. Łukasz miał powiedzieć, że z pijanym wspólnikiem ciężko się dogadać. Mężczyzna miał dość współpracy z Robertem, czuł się oszukiwany.

Tymczasem Robert B. wszedł do domu. Okazało się, że poszedł po rewolwer. I to on zakończył współpracę.

Z notatki policyjnej relacjonuje Daniel S.: „[Robert] Usiadł i zaczął bawić się tym rewolwerem, mierzył we mnie, a później do Łukasza. Agnieszka [konkubina Roberta] już w tym czasie była w domu. Wstałem i skierowałem się do domu (…) powiedziałem Agnieszce, żeby zabrała mu ten rewolwer, bo mu od*******a. Jak to mówiłem, padły strzały. Najpierw jeden strzał i usłyszałem krzyk Łukasza. Po czym padły jeszcze dwa strzały. (…) Uciekłem do pokoju dzieci”.

Morderca wszedł tam z bronią i nakazał Danielowi wyjść. Ten uznał, że nie może. Robert przekonywał, że musi to zrobić, bo trzeba posprzątać. Do tego jednak nie doszło, sprzątać pomagały inne osoby. Daniel i Agnieszka opuścili dom. Przed wyjściem kobieta ukryła broń. Później mężczyzna zawiadomił stróżów prawa.

Koszula się rusza?

Sprzątaniem ostatecznie zajął się ktoś inny – wezwana na miejsce córka Roberta. Na posesję przyjechała kilka minut przed północą. Zabójca pokazał jej ciało, a następnie nakazał, by pojechali do sklepu kupić wódkę i papierosy. Nie odpowiedział na pytanie, dlaczego zabił swojego partnera.

Między 2 a 3 w nocy udali się do znajomego – Stanisława B. Przekonali go, aby pojechał z nimi pod pretekstem awarii budowlanej. Mężczyźni usiedli na tarasie i zaczęli pić. Córce Roberta w pewnym momencie wydawało się, że koszula zabitego się porusza. Uznała więc, że należy mu pomóc. Nikt na to nie zareagował. Gdy jednak dotknęła ciała, odczuła chłód.

Mężczyźni rozmawiali o tym, w jaki sposób pozbyć się zwłok. Robert był za tym, by wrzucić je do Wisły. Jego kompan – który później zeznawał, że mówił to, co chciał usłyszeć Robert i przytakiwał mu, by kupić sobie czas, a następnie uciec – optował przy tym, by zakopać ciało za pomocą koparki.

Zabójca poprosił córkę, by pomogła mu przenieść Łukasza do garażu, ale kobieta odmówiła, zajęła się usuwaniem krwi. Zrobił to sam. Wkrótce przyjechała policja.

Dziki zachód

Wiosną 2017 roku do sądu trafił akt oskarżenia. Robert B. karnie odpowiadał za zabójstwo, a jego córka, znajomy i konkubina za usiłowanie poplecznictwa (ostatecznie zostali skazani i zapłacili po 2 tys. zł grzywny).

Prokurator nie miał wątpliwości co do tego, że oskarżony działał z premedytacją. Trzykrotnie strzelił do Łukasza B. na tarasie swojego domu. Śledczy ustalili, że w chwili, gdy Robert pociągnął pierwszy raz za spust odległość, jaka ich dzieliła nie była większa niż trzy metry. Ostatni strzał padł z nie większej odległości niż 70 centymetrów i przebił serce mężczyzny.

Biegły z zakresu broni stwierdził, że strzały musiały paść błyskawicznie, a co ciekawe, każdy wymagał ręcznego napięcia kurka uderzeniowego. Pierwsza kula przebiła ramię, płuco i wyszła pod prawą łopatką. Druga złamała kość udową.

Z aktu oskarżenia: „Ostatni strzał został oddany do leżącego na plecach pokrzywdzonego. W chwili strzału sprawca znajdował się nad leżącą ofiarą od strony jej głowy”. Kula przeszła przez klatkę piersiową na wysokości lewego sutka.

25 lat więzienia

W lipcu 2017 roku sprawa trafiła na wokandę. Oskarżony przed sądem częściowo przyznał się do winy. Powiedział jednak, że nie chciał strzelać, a tym bardziej zabić Łukasza. Stwierdził, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że broń, którą posiada, jest tak niebezpieczna. To było sprzeczne z doświadczeniem i umiejętnościami Roberta, którego hobby było strzelectwo. Znał się na broni, ćwiczył na strzelnicy, potrafił w ciągu kilku sekund opróżnić cały bębenek z nabojami.

Wszystkie dowody zebrane przez śledczych i zeznania świadków spowodowały, że sąd bez wątpliwości wymierzył oskarżonemu jedną z najsurowszych kar – 25 lat pozbawienia wolności i 200 tys. zł zadośćuczynienia dla rodziców zabitego. Prokuratura wnioskowała o dożywocie.

Oceniając wyjaśnienia oskarżonego sąd podkreślił, że wiarygodny mógł być jedynie opis tła zdarzenia, ale nie sam jego przebieg. Naiwnym zostało nazwane przekonywanie sądu o tym, że nie wiedział, co się stanie, gdy strzeli do mężczyzny. Zwłaszcza, że zrobił to trzykrotnie. Biegli natomiast wykluczyli choroby psychiczne, niepoczytalność w czasie popełnienia czynu czy zamroczenie alkoholem.

Z uzasadnienia wyroku: „Nie może być więc żadnej wątpliwości, że Robert B. celowo i w pełni świadomie wymierzył broń tak, aby trafić w serce Łukasza B.”, „Oskarżony działał w pełni świadomie po to, by zabić”.

Sąd odniósł się również do relacji łączącej mężczyzn. Ocenił, że Robert B. nie zachował się tak, jakby można było tego oczekiwać nawet od surowego ojca. I w żadnej mierze nie zasługiwał, by Łukasz tak go właśnie traktował.

Absurdalna apelacja

W apelacji pojawiło się kilka zarzutów co do wyroku. Między innymi taki, że państwo polskie jest współwinne zbrodni, bo nie zakazało posiadania broni czarnoprochowej. Sędziowie sądu apelacyjnego wytłumaczyli, że nie można zakazać posiadania wszystkich potencjalnie groźnych narzędzi, którymi można komuś zrobić krzywdę. Doprowadziłoby to do tego, że zakazane byłoby posiadanie kamieni i kijów.

Sąd nie znalazł żadnych przesłanek, które mogłyby złagodzić wyrok. Orzekający wspomnieli o nagannej motywacji. Ostatnie działania oskarżonego natomiast opisali mianem egzekucji.

Z uzasadnienia wyroku sądu apelacyjnego: „Bezwzględne, konsekwentne dobicie bezbronnego człowieka, znane z opisów czasu wojen lub bandyckich porachunków, budzące naturalny odruch potępienia”.

To nie koniec sprawy. Wciąż na biegu są te dotyczące lewych interesów oskarżonego i jego wspólników.