Naszą misją jest to, żeby ludzie traktowali zwierzęta z szacunkiem, jako część ekosystemu, w którym żyjemy. Wówczas nasza organizacja naprawdę nie byłaby potrzebna – mówi Katarzyna Chabinka, fundatorka i założycielka Fundacji „La Fauna”.
Organizacja otrzymała od Fundacji „Zróbmy sobie Kraków” grant na rozwijanie swojej działalności. Dzięki przyznanemu wsparciu „La Fauna” będzie mogła jeszcze skuteczniej pomagać zwierzętom w sytuacjach kryzysowych i rozszerzyć swoją działalność o aktywność na rzecz edukacji.
Od lat ratują Państwo zwierzęta, które doświadczyły przemocy i kolejno znajdujecie im nowy, kochający dom. Ile czworonogów udało się Wam uratować na przestrzeni lat?
Katarzyna Chabinka, fundatorka i założycielka Fundacji „La Fauna”: To jest liczba około 2000 zwierząt. Podarowaliśmy im drugie życie, przynajmniej w dwojaki sposób, bo albo uzyskaliśmy u obecnych właścicieli poprawę warunków poprzez nową budę, albo zwolnienie z łańcucha, albo zmianę sposobu żywienia. Mamy całą grupę zwierząt, którym regularnie dostarczamy karmę. Albo zwierzęta, których dotychczasowi właściciele nie byli zainteresowani polepszeniem ich warunków, zostały od nich zabrane, trafiły do adopcji i obecnie mają szczęśliwe domy. Jeśli chodzi o właścicieli zwierząt, to niejednokrotnie zdarza się, że są to ludzie też bardzo biedni, którzy sami ledwo wiążą koniec z końcem i jedzą po prostu byle jak. No i te zwierzęta jedzą po prostu tak jak ich właściciele, a to co oni jedzą jest po prostu odzwierciedleniem ich stanu finansów. Natomiast zdarza się, że ci właściciele chcieliby, żeby tym zwierzętom było lepiej, ale im samym jest po prostu bardzo ciężko. Więc też przy okazji zwierząt pomagamy ludziom, bo zgłaszamy gminie takie przypadki, gdzie ludzie po prostu mają bardzo ciężkie warunki bytowe. Wówczas gmina od nas przejmuje opiekę nad nimi, no a wiadomo, że jak ludziom jest lepiej, no to ich zwierzętom też jest lepiej. To oczywiście wszystko pod warunkiem pozytywnego nastawienia. Bywa też tak, że właściciele mają wręcz wrogi stosunek do zwierząt, które posiadają i traktują je jak przedmiot. Często słyszy się „weź pani sobie tego psa, to ja sobie wezmę nowego”. I później tacy ludzie zgłaszają się gdzieś do schroniska, czy gdzieś tam do jakiejś hodowli skąd biorą kolejne zwierzęta. To dotyczy głównie psów, ale bywa też, że kotów. Ludzie biorą kolejne zwierzę i traktują je tak samo jak to poprzednie. To już jest tak zwana recydywa, ale oczywiście takie przypadki, gdzie zwierzęta noszą ślady jakiegoś celowego znęcania się, my kierujemy do prokuratury i prowadzimy szereg takich spraw, które przeważnie kończą się wyrokiem zasądzającym jakąś karę. Nierzadko zakazem posiadania zwierząt. Uważam, że już jest wystarczająca kara dla tych ludzi.
To skupmy się na tej pozytywnej stronie. Dzięki Wam dwa tysiące zwierząt otrzymało szansę na drugie życie. A jakie były początki „La Fauny”?
Fundacja była u mnie w głowie od wielu lat, bo ja przynajmniej od dwudziestu kilku lat pomagałam i wciąż pomagam innym fundacjom i zawsze myślałam, że chciałabym mieć swoją własną. Myślałam zwłaszcza o interwencjach, ponieważ miałam koleżanki, które pracowały w Krakowskim Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami, więc temat był mi znany, a KTOZ to jest jedna z niewielu organizacji, która do dzisiaj te interwencje robi. Zawsze wiedziałam, że był z tym kłopot, że jest za mało ludzi, a są duże potrzeby. Zaraziłam pomysłem założenia „La Fauny” sporo ludzi. Jedna z moich koleżanek zdecydowała się opuścić KTOZ i pracować razem z „La Fauną”. Zrobiłyśmy huczne otwarcie fundacji. Zaprosiliśmy mnóstwo ludzi, znajomych, sympatyków zwierząt, żeby powiedzieć o naszej inicjatywie. Na początku martwiliśmy się, co to będzie, kto to w ogóle do nas przyjdzie i czy zadzwoni. Stała się rzecz niesamowita, jakby ludzie po prostu tylko czekali na to, ze ktoś taki jak my pojawi się, bo praktycznie od samego początku działalności urywały się telefony ze zgłoszeniami, że u sąsiadów dzieje się to i tamto. Mieliśmy tych zgłoszeń tak dużo, że w końcu musieliśmy ograniczyć terytorialnie nasze interwencje, bo nie byliśmy w stanie reagować na wszystkie zgłoszenia, które otrzymywaliśmy.
Czyli obecnie Państwo ograniczacie się tylko do obszaru Krakowa?
My ograniczamy się do województwa małopolskiego i świętokrzyskiego. Na terenie świętokrzyskiego nie ma żadnej takiej organizacji, która by tak działała. Także zajmujemy się tymi dwoma województwami, gdzie naprawdę są duże potrzeby.
Czy na tej podstawie zauważacie Państwo jakieś zależności? Pokutuje przekonanie, że na wsiach zwierzętom jest gorzej. Czy faktycznie tak jest? Dlaczego wciąż można spotkać psy uwiązane na łańcuchu? Czy to kwestia braku świadomości czy środowiska w jakim ludzie byli wychowani?
Wydaje mi się, że tu nie ma zależności, bo mieliśmy zarówno interwencje w centrum Krakowa, gdzie psy były trzymane na balkonach przez ludzi z wyższym wykształceniem, bo na przykład pies szczekał albo szczeniak sikał. A na wsiach, powiedzmy sobie szczerze, mieszka dużo „miastowych”, ludzi, którzy przeprowadzili się na wieś. Myślę, że tutaj nie ma reguły. Niemniej jednak częściej jeździmy po wsiach, bo tam dalej pokutuje przeświadczenie z przeszłości, takie byle jakie traktowanie zwierząt. Pies to ma być w budzie czy tam na łańcuchu. Pies to jest coś takiego, co można kopnąć, wszystko zależy od humoru właściciela. Niestety w mentalności polskiego chłopa nie ma szacunku do zwierząt. I to nie tylko dla psa, ale też dla konia, który przecież zawsze był zwierzęciem gospodarskim, który pomagał w gospodarstwie i bez którego praktycznie to gospodarstwo ciężko byłoby sobie wyobrazić. Tak samo krowa była niegdyś jedyną żywicielką. Mimo, że teraz czasy trochę zmieniły się to jakoś ci ludzie mieszkający na wsi i żyjący tuż obok tych zwierząt nie nabrali szacunku dla nich. To bardzo przykre, bo jedni ludzie trzymają pieski na kanapie i ubierają w kolorowe ubranka i śpią z nimi w jednym łóżku, a inni po prostu je katują.
Ale wciąż jest wiele ludzi dobrej woli. Siłą napędową Waszej fundacji są wolontariusze, którzy udostępniają swoje domy i mieszkania jako tak zwane domy tymczasowe. To w tym tkwi moc "La Fauny", która nie jest schroniskiem dla zwierząt.
Zgadza się. Chwała tym ludziom, którzy przechowują te zwierzęta dla nas. Dom tymczasowy to jest bardzo ważny etap w tym łańcuchu ratowania zwierząt. Chodzi o to, żeby te zwierzęta odebrane z jakichś dramatycznych warunków nie trafiły w kolejną traumę, którą jest schronisko, prawda? W schronisku przebywa bardzo dużo zwierząt i mimo, że tam nikt tych zwierząt nie katuje to warunki tam są takie jakie są, a nam chodzi o powrót do normalności. A w takim domu tymczasowym zwierzę jest inaczej traktowane. Opiekun ma czas, przyjdzie, pogłaszcze psa, rozmawia ze zwierzęciem. Przechodzi do takiego domu behawiorysta i weterynarz, zwierzę otrzymuje leczenie. To jest zupełnie inna atmosfera.
Jak wiele osób stale pomaga w taki sposób?
Ta liczba jest zmienna, bo czasami z tymi domami tymczasowymi jest tak, że wolontariusze przyjmują zwierzę na tzw. tymczas, jak my to nazywamy, i tam rodzi się taka miłość, że ten zwierzak już w tym domu zostaje na stałe. Tylko my wtedy tracimy taki dom tymczasowy, bo każdy ma jakieś ograniczone możliwości bytowe, przyjęcia liczby zwierząt. Niemniej jednak zawsze mamy od kilku do kilkunastu takich miejsc, gdzie ludzie sami zgłaszają się do nas i bardzo się z tego cieszymy. Dotychczas mieliśmy tylko kilka sytuacji, że byliśmy zmuszeni oddać zwierzę do schroniska. No naprawdę, to były jakieś pojedyncze przypadki. To wszystko dzięki osobom z wielkim sercem jak na przykład pani Mirka, która swoją emeryturę spędza opiekując się bezdomnymi szczeniakami. Kiedy tylko któryś z jej podopiecznych trafia do domu stałego, pani Mirka przyjmuje pod swój dach kolejnego czworonoga. W jej przypadku ta tradycja rozpoczęła się za sprawą jej córki, Weroniki, która jako pierwsza zaangażowała się we współpracę z nami, przyjmując szczeniaki na dom tymczasowy. Choć pani Weronika wyprowadziła się już z domu rodzinnego, to jej mama z pełnym oddaniem kontynuuje te działania. Tak właśnie wygląda ten łańcuszek ludzi. Z jednej strony mamy cały łańcuszek ludzi złej woli i złych ludzi, a z drugiej strony jest też mnóstwo osób nam życzliwych, które chcą pomagać i po prostu pomagają, bo widzą w tym sens. Sami zgłaszają się do nas z różnymi darowiznami, organizują zbiórkę karmy i koców. To jest bardzo budujące. No, ale najlepsza byłaby taka sytuacja, gdybyśmy nie mieli co robić. Życzylibyśmy sobie, żeby spadała liczba interwencji, ale niestety tak nie jest.
Samemu byłoby znacznie trudniej pomóc. Potrzebne są ku temu organizacje, które umieją zorganizować taką kompleksową pomoc. Państwa zaangażowanie doceniła Fundacja „Zróbmy Sobie Kraków”. Nie bez powodu, bo zarówno „La Fauna”, jak i „Zróbmy Sobie Kraków”, łączy wspólny mianownik, czyli lepsza przyszłość. Co dla Państwa oznacza to wyróżnienie?
Cieszymy się, że Fundacja „Zróbmy sobie Kraków” nas dostrzegła, chociaż myśmy już wcześniej współpracowali pod inną nazwą. Niemniej jednak teraz to nabrało kolorów w postaci umowy o współpracy. Będziemy wprowadzać wspólnie z Fundacją „Zróbmy Sobie Kraków” działalność edukacyjną i informacyjną. To jest niezwykle ważne, bo nie chodzi tylko o wykrywanie patologii i karanie, ale właśnie o interwencję. Do tej pory robiliśmy takie pojedyncze akcje. Między innymi „Nie bierz psa przed świętami Bożego Narodzenia”, „Nie strzelaj fajerwerkami w Sylwestra”. Chcielibyśmy pokazać mieszkańcom Krokowa, że można inaczej traktować zwierzęta i chcielibyśmy być też takim miejscem, gdzie te statystyki odbioru źle traktowanych zwierząt byłyby naprawdę bardzo niskie. To jednak może być tylko efektem edukacji i jakichś wspólnych działań. A jak teraz można trafić do ludzi? Tylko przez media społecznościowe.
A czy na przestrzeni tych blisko dziewięciu lat Państwa działalności miała miejsce jakaś historia, która szczególnie zapadła Pani w pamięć?
Dla nas każdy nowy zwierzak to nowa historia. Niektóre z tych historii są bardziej dramatyczne, a niektóre mniej, ale wciąż w pamięci mam historię Zorana… Zoran to starszy wiejski pies trzymany w koszmarnych warunkach w kojcu, do momentu kiedy pojawił się ten jeden człowiek, który nie mógł patrzeć na los tego psiaka. Właściciel sam zrzekł się praw do niego, a my na pokładzie zyskaliśmy cudownego starszego misia, który nie ma szczęścia do adopcji, niestety. Cały czas czeka na ten jedyny dom w swojej jesieni życia. Właśnie tacy ludzie napędzają nas do działania. Ludzie, którzy nie potrafią przejść obojętnie obok cierpiącego psa. Jest wiele osób, które przejdą obojętnie, ale wystarczy ten jeden człowiek abyśmy działali i wierzyli, że to co robimy przyniesie dobre efekty.