W czasie pandemii zeszliśmy do piwnic i zaglądamy na strychy

fot. Pixabay.com
Kto stracił na pandemii? Lista będzie tak długa, że aż strach ją tworzyć. Zyskali producenci pleksi, maseczek, płynów dezynfekujących. I szewcy, którzy prawie bez butów zaczęli chodzić.
Historia tego tekstu zaczyna się od dziury w sportowym bucie. Okres gwarancji się skończył, ale trzymały się lepiej niż właściciel i szkoda było wyrzucać parę z powodu jednego ubytku. Zimę, w tym roku wyjątkowo zimową, przeleżały w szafie. Pierwsze ciepłe dni i coraz śmielej wschodzące słońce przypomniały o problemie i kazały szukać rozwiązania. Ruszyłem więc w miasto, a konkretnie do wujka Google.

I tak trafiłem do punktu napraw szewca Karola*. Tam moje nastroje zmieniały się dość szybko. Najpierw zadowolenie, że z dziurą da się coś zrobić, bo nie takie problemy pod tym dachem się rozwiązywały. Potem grymas na twarzy, że trzeba iść do bankomatu, bo w niewielkim warsztacie nie znalazło się jeszcze miejsce na terminal płatniczy. Na koniec szok, że po odbiór mam wrócić za 19 dni.

– Zawalacie nas robotą. W czasie pandemii znajdujecie i przynosicie rzeczy, które wcześniej bez zastanowienia wywieźlibyście do lamusowni – nie kryje mój rozmówca.

Do piwnic i na strychy

Na początku epidemii, w marcu i kwietniu 2020 roku, zaczęliśmy odkrywać zakopane talenty. Czasem z nudy, a czasem z przymusu. Nagle z okien wielu mieszkań zaczął się wydobywać zapach pieczonego chleba. Starsi i analogowi przeprosili się z nowymi technologiami i zaczęli kontaktować się z bliskimi dzięki smartfonom i komputerom. Ileż jednak można zjeść bochenków domowego chleba?

– Zaczęliście więc schodzić do piwnic i zaglądać na strychy, zamiast gapić się w ekrany telewizorów. W schowanych i zakurzonych przedmniotach zaczęliście dostrzegać skarby – mówi Karol.

Mój rozmówca naprawia nie tylko buty. Zajmuje się również renowacją odzieży i galanterii skórzanej. W ostatnich miesiącach do jego zakładu trafiają kilkunastoletnie skórzane kurtki z lat młodości, torebki po mamie i walizy po dziadkach.

– O, pan zobaczy. Dzisiaj przynieśli, będzie jak nowa. Tylko kiedy ja na to znajdę czas... – zastanawia się Karol.



Nie grymasić

Początkowo można było odnieść wrażenie, że mój szewc nie szanuje klientów, bo "znowu coś przynieśli". Pracy ma sporo, pokazuje kolejkę butów do naprawy, przeróbki. Jak to Polak, trochę ponarzeka, ale szybko bierze się do pracy. Dziękuje, że ją ma.

– Teraz jest jej za dużo, ale nie odmawiam. Jestem w szoku, gdy słyszę o akcjach ratowania ostatniego szewca w okolicy, bo nie ma klientów. Nie mogę w to uwierzyć! Dla mnie tak jest, bo ten ktoś nie chce się już tym zajmować lub grymasi. Są wśród nas tacy, którzy machną ręką i powiedzą: pan wyrzuci, nie opłaca się. Ja zawsze szukam rozwiązania, więc i robota jest – kończy i ładnie mi dziękuje, bo kolejny z dziurawym butym czeka w kolejce.

*Imię bohatera tekstu zostało zmienione, a miejsce pracy pozostało do wiadomości redakcji. Mówił, że nie potrzebuje rozgłosu, bo to nie w jego stylu. Jeszcze byśmy sprowadzili mu na głowę dodatkowych klientów i prawdziwie szewc zacząłby bez butów chodzić. Jego też się zużywają.