Antolka – zamknięta, Dębowa Chata – zamknięta, podobnie stacja benzynowa i sklepik obok. Na parkingach coraz mniej licznych biznesów przy starej trasie Kraków-Warszawa hula wiatr. – Dziś mieliśmy jednego klienta, dramat – słyszymy w jednej z przydrożnych karczm. A w innej, że klientów zabiera nie tylko nowa ekspresówka, ale i McDonald’s.
- To najważniejsza inwestycja drogowa w tym roku w Polsce. Otwieraliśmy wiele ważnych dróg ekspresowych oraz nowe odcinki autostrady A2, jednak żadna z nich nie miała tak kluczowego znaczenia dla komunikacji, transportu i funkcjonowania aglomeracji – mówił minister infrastruktury Dariusz Klimczak otwierając ostatni odcinek drogi ekspresowej S7 na północ od Krakowa.
Na ten moment rzeczywiście czekało wiele osób – dzięki grudniowemu otwarciu nieco ponad 13-kilometrowego odcinka między Krakowem a Widomą całą trasę Kraków – Warszawa można wreszcie pokonać dwupasmową ekspresówką, wygodniejszą i po prostu szybszą. Według szacunków GDDKiA podróż nową S7 między obwodnicami tych miast zajmować ma już tylko 2,5 godziny, z czego oczywiście szybko zaczęli korzystać kierowcy, porzucając starą trasę na rzecz wyczekiwanych od lat udogodnień.
Nieco ponad dwa miesiące od otwarcia postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę „starą siódemką” i sprawdzić, jak w tej nowej rzeczywistości radzą sobie przydrożne biznesy, w dużej mierze nastawione właśnie na podróżnych.
Zanikające życie
O wpływie ekspresówki przekonaliśmy się na własne oczy bardzo szybko. Im bardziej oddalaliśmy od Krakowa, tym droga stawała się coraz bardziej pusta, i choć był środek dnia, w okolicach Książa mijane samochody mogliśmy już policzyć na palcach jednej ręki. Kiedyś pełne aut i tirów przydrożne parkingi dziś świecą pustkami, na pojedynczych działających jeszcze stacjach benzynowych ruch niewielki, mijaliśmy też stacje zamknięte. Pod tętniącymi jeszcze niedawno życiem karczmami i zajazdami samochodów jak na lekarstwo.
– Ruch zmniejszył nam się bardzo – nie kryje pani Agata z restauracji Cichy Gaik znajdującej się nieopodal węzła Widoma.
Jest środek tygodnia, około godziny 11. W środku składającego się z czterech sal lokalu ani jednego klienta. Pani Agata mówi, że w ciągu tygodnia to teraz u nich niestety normalne. Goście od czasu do czasu przychodzą, zajęte są jeden, dwa, może trzy stoliki, zjedzą obiad, wychodzą. Potem znowu pustki, potem znów ktoś wpadnie na obiad. Pora obiadowa mija, nikt już nie przychodzi.
Na szczęście w weekendy goście wciąż jednak przychodzą, zwłaszcza jak jest ładna pogoda. Wtedy sala bywa pełna. Ale wiele też zależy od weekendu. – W ferie było nieźle, podobnie w poprzednie wakacje. Widać nas w Google, więc niektórzy z ekspresówki specjalnie do nas zjeżdżają widząc dobre opinie, są też klienci, którzy do nas wracają, polecają nas innym. Zdarza się słyszeć „zjechaliśmy do was specjalnie z ronda, wiemy, że tu jest dobre jedzenie, polecają was, to przyjeżdżamy”. To bardzo miłe, ale jak będzie dalej ciężko powiedzieć. Zwłaszcza że jesienią otworzyli nowy McDonald’s i KFC po drodze i już widzimy, że zabierają nam klientów – słyszymy.
Przyjezdnych coraz mniej, w Gaiku mocno więc teraz stawiają na imprezy. Jak słyszymy, w weekendy bywa, że wszystkie sale są zajęte, obsłużyć trzeba kilkuset gości. Czy to jednak na dłuższą metę wystarczy? Tego nie wiadomo.
– Robimy, co możemy – uśmiecha się pani Agata.
Ledwie się trzymamy
Na organizowanie imprez próbuje się też przestawić Karczma Siedlisko nieopodal Miechowa. Mobilizacja jest spora, w końcu zaledwie kilka kilometrów dalej jest Karczma Antolka, a właściwie to, co z niej pozostało.
– Antolka jest już zamknięta od dłuższego czasu. Ich już wcześniej omijała nowa ekspresówka, teraz ten problem widzimy u nas - słyszymy od pana Macieja, menedżera Siedliska. Kiedy przyjeżdżamy, pokaźnych rozmiarów karczma jest praktycznie pusta, gości przy stolikach brak.
– Jest godzina 12, do tej pory mieliśmy chyba jednego klienta – nie kryje pan Maciej.
Jak opowiada, po otwarciu S7 ruch praktycznie zanikł, bo wcześniej przyjezdni stanowili około 90 procent gości Siedliska. Dziś ruchu praktycznie nie ma, chyba że w weekendy lub w porze obiadowej. Czasem to mieszkańcy okolic, czasem podróżni. Część gości zjeżdża z trasy i do karczmy wraca, bo byli tu już wcześniej, ale w Siedlisku mówią wprost, że jest im teraz bardzo ciężko.
– Szczerze mówiąc ledwie się trzymamy. Kombinujemy na lewo i prawo, żeby zachować załogę w takim składzie, w jakim jest, ale jest bardzo trudno. Wyszliśmy z ofertą obiadów na dowóz, organizujemy oczywiście imprezy okolicznościowe, ale to i tak tylko weekendy. Każdy najbardziej zainteresowany jest imprezą w sobotę, a co z pozostałymi dniami tygodnia? Rzeczywistość jest bardzo trudna – mówi pan Maciej.
I dodaje: – Nowa droga była bardzo potrzebna, bo dojazd do Warszawy był fatalny, ale z naszej perspektywy mogli ją zrobić w miejsce starej drogi. Nie poddajemy się jednak, mam nadzieję, że nie podzielimy losu Antolki czy Dębowej Chaty, która też się zamknęła.
Ozorek przy trasie
- Dębowa Chata przestała działać zaraz po tym jak otworzyli ten pierwszy odcinek. A widzieli państwo Karczmę Jaksice? Tam kiedyś nieważne o której się jechało był pełen parking, teraz tych samochodów tam za wiele nie widać – słyszymy z kolei w Zajeździe Leśniczówka.
W środku witają nas zapachy z kuchni, drewno na ścianach, kominek. I całkiem sporo ludzi. Kilka zajętych stolików, ktoś odbiera jedzenie na wynos, grupka osób ustawia się do zamawiania. To przede wszystkim mieszkańcy okolicznych miast i miasteczek, pracownicy prowadzonych w pobliżu budów, sporo stałej klienteli. – Mamy smaczne, domowe jedzenie, jednocześnie też dość rzadko już spotykane, na przykład ozorki wieprzowe czy gulasz z żołądków – wymienia z uśmiechem pani Anna z Leśniczówki.
Nie oznacza to jednak, że liczba klientów nie spadła. Jak słyszymy, różnica jest spora. – Odczuliśmy to zwłaszcza jak otworzyli część od węzła Widoma w kierunku Warszawy, obawialiśmy się więc co będzie, jak otworzą ostatni odcinek. Rzeczywiście, gości mamy mniej, ten spadek widać, ale na szczęście zjazd jest blisko i sporo klientów do nas wraca. Widać nas też na mapach Google, mamy sporo dobrych opinii, więc część osób woli jednak przyjechać na domowe jedzenie do nas niż zjeść w McDonaldzie. Są nawet tacy, którzy pytają czy dostaną zniżkę, bo specjalnie do nas zjechali – opowiada pani Anna.
I tu większy ruch jest w weekendy, wtedy pojawia się więcej przyjezdnych, sporo osób trafiło też do Leśniczówki w trakcie zimowych ferii.
– Generalnie są okresy gorsze i lepsze, zobaczymy jak to będzie na dłuższą metę, mamy nadzieję, że pomału będziemy się odbijać. Jak widzimy, że jest gorzej, próbujemy się jakoś ratować, wymyślamy nowości, staramy się działać, bo po prostu chcemy by Leśniczówka przetrwała – mówi pani Anna. I zaznacza, że nie planują zajazdu przenosić bliżej nowej „siódemki”, bo zdarzało im się słyszeć takie pytania.
Zamkowa metamorfoza
O problemach słyszymy też w hotelu i restauracji Zameczek w Książu Wielkim. To zamieszkała przez nieco ponad 800 osób miejscowość, która w 2023 r. odzyskała utracony w 1870 r. status miasta. Zameczek z pewnością kojarzą nie tylko okoliczni mieszkańcy, ale i podróżni na trasie Kraków – Warszawa. Budynek stylizowany jest bowiem w zgodzie ze swoją nazwą, jak się okazuje również w środku. Kiedy przyjeżdżamy, w pokaźnych rozmiarów restauracyjnych salach widać jednak tylko pojedynczych gości.
- Ruch bardzo nam się zmniejszył – mówi nam pan Robert, właściciel obiektu. – Nie ukrywamy, że jest nam bardzo ciężko, także ze względu na wysokie koszty, jakie ponosimy. Utrzymanie tak dużego obiektu jest bardzo kosztowne, robimy więc wszystko, co możemy, żeby nie upaść.
Pan Robert podkreśla, że wciąż wielu gości do Zameczku wraca, jednak spadek ruchu jest duży, zwłaszcza że wcześniej tuż obok szedł przecież ruch tranzytowy z północy na południe Europy. – Stąd mieliśmy choćby wielu gości z Litwy, Finlandii, Szwecji i innych krajów skandynawskich, teraz ich niestety nie ma. Nie ma też po prostu gości, którzy trafiali do nas przypadkiem w trasie. Na szczęście mamy jeszcze stałych klientów, ale przy takim obiekcie jak nasz to po prostu nie wystarczy – nie kryje właściciel Zameczku.
Jak podkreśla, nie zamierza się jednak poddawać. Hotel i restauracja mają w najbliższym czasie przejść metamorfozę, by zawalczyć też o nowych klientów. – Planujemy gruntowny remont i wprowadzenie atrakcji, by przyciągnąć nowych gości, czy to biznesowych, czy cyfrowych nomadów, czy gości, którzy chcą zadbać o siebie holistycznie. Powstanie więc centrum odnowy, będą koncerty, różnego rodzaju wydarzenia kulturalne i liczymy, że spotka się to z zainteresowaniem, bo miejsce, w którym jesteśmy, jest wspaniałe. Może się okazać, że dzięki całej tej trudnej sytuacji z „siódemką” stworzymy coś zupełnie nowego, jeszcze lepszego niż do tej pory – zastanawia menedżer Zameczku pan Łukasz.
Czy Zameczek pozostanie Zameczkiem? Tego ani on, ani pan Robert jeszcze nie zdradzają. Radzą przyjechać za parę miesięcy, by przekonać się na własne oczy.
Poradę, by przyjechać za kilka miesięcy, słyszymy jeszcze w kilku innych miejscach. W nich jednak zapraszają nas na przejażdżkę tą samą trasą, by sprawdzić, czy coś jeszcze z lokalnych biznesów w ogóle pozostało.