Północne zbocze Sikornika w Lasku Wolskim było niegdyś areną konkursów skoków narciarskich z kilkutysięczną widownią. Pamiątką po dwóch skoczniach jest dziś tylko kamienny próg, relacje w prasie i wspomnienia budowniczego jednego z obiektów, który porzucił pracę przez brak wypłat.
Piątkowymi treningami i kwalifikacjami na obiekcie „Malinka” w Wiśle zostanie zainaugorowany kolejny sezon Pucharu Świata w skokach narciarakich. Dziś nikogo nie dziwią 250-metrowe próby na obiektach mamucich. Kiedyś sukcesem był lot na 30 metrów.
Na nartach skakano także w Krakowie. Pierwszy, drewniany obiekt z naturalnym rozbiegiem i zeskokiem powstał na Sikorniku po I wojnie światowej. Występowali na nim najlepsi w tamtych czasach Polacy jak Aleksander Rozmus z krakowskiej Wisły – pierwszy rekordzista, który uzyskał 18 metrów – i Henryk Mückenbrunn, zwycięzca zawodów z 1922 roku.
Skocznię rozebrano w latach pięćdziesiątych, ale niedługo powstała nowa, nieco większa. Z inicjatywą budowy wyszedł klub Kolejarz, a prace nadzorował Stanisław Marusarz, świetny sportowiec, czterokrotny olimpijczyk i wicemistrz świata.
Żona ratowała obiadami
„Dziadek” napotkał w Krakowie na problemy i w ostatniej fazie zrezygnował z prac.
„W budowę tego obiektu włożyłem wiele pracy i entuzjazmu. Skocznia była już na ukończeniu, ale zmuszony byłem przerwać pracę wobec niewypłacenia mnie i robotnikom należności” – tłumaczył w książce „Stanisław Marusarz. Na skoczniach Polski i świata”, w której jego wspomnienia spisał Zbigniew Rogowski.
„Byłem w tym okresie w trudnym położeniu materialnym, toteż z trudem przychodziło mi opłacanie pokoju sublokatorskiego w Krakowie. Dobrze, że żona Irena studiująca wtedy architekturę dokarmiała mnie żakowskimi obiadami” – przyznawał.
Rekord: 33 metry
Budowę dokończyli inni. Organizacja pierwszych zawodów nie była prosta, bo na początku lutego 1951 roku w Krakowie brakowało śniegu. Konkurs udało się jednak rozegrać. „Dziennik Polski” relacjonował, że przedstawiciele Kolejarza chodzili dumni, była piękna słoneczna pogoda, a rywalizacji przyglądało się tysiące kibiców.
4 lutego 1951 roku wygrał Antonii Wieczorek z LZS Szczyrk ze skokami 31 i 33 metry. W drugiej serii ustanowił rekord obiektu, który bardzo przypadł mu do gustu. – Ta skocznia jest doskonała – mówił.
Chwaliła też ówczesna prasa, jak na czasy słusznie minone przystało, „Poprzez budowę skoczni zbliżyli bowiem narciarstwo do mas młodzieży, pokazali, że ofiarną pracą – przy poparciu, jakie okazuje obecnie sportowi Rząd i Partia – można wszystkiego dokonać” – pisał w relacji „Dziennik Polski”.
Smutne zakończenie
Skocznia nie służyła jednak przez dekady. Po rozegraniu kilku konkursów, jak wspominał Marusarz, została opuszczona i popadła w ruinę. Ostatnie zawody odbyły się na Sikorniku prawdopodobnie w Święto Trzech Króli, 6 stycznia 1963 roku.
Rywalizowano w trzech kategoriach wiekowych. Dziennikarz pisał, że konkurs był ciekawy, choć skoki nie były zbyt długie. Zaimponowały kilkunastoletnie szkraby z Poronina i Zakopanego, które skakały „odważnie, z werwą i dużą ambicją”.
W krótkiej relacji pojawił się postulat, by podobne zawody organizować częściej, bo poprawiły się warunki do uprawiania dyscyplin zimowych.
Losów skoków narciarskich pod Wawelem nie udało się jednak zmienić.
Dziś o lotach sprzed dekad przypomina już tylko kamienny próg, z którego wybijali się ówcześni śmiałkowie.
A tutaj zdjęcie z konkursu skoków na Sikorniku w 1951 roku pic.twitter.com/SlBWZOAR6h
— HistoriaWisly.pl (@HistoriaWisly) November 21, 2019