Anna Dymna: Jestem szczęściarą. Mimo wszystko [Rozmowa]

Anna Dymna fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

– W obecnych czasach ludzie boją się być dobrzy, bo będą hejtowani. Boją się używać prostych słów, bo są niepopularne. Boją się ufać ludziom. A tak naprawdę najbardziej nam tego brakuje. Do tego dochodzi jeszcze polityka, która wprowadziła podziały we wszystkim – mówi Anna Dymna, aktorka teatralna i filmowa, działaczka społeczna, założycielka i prezes fundacji „Mimo Wszystko”.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Jest Pani kobietą o wielu twarzach: aktorką, inicjatorką wielu przedsięwzięć społecznych. Dlatego też kiedy ostatnio miałam okazję oglądać wystawę „Dymna/336 kobiet” w Muzeum Starego Teatru pomyślałam: czy Pani żałuje czasami, że doba ma tylko 24 godziny?

Anna Dymna: Moja czasami ma nawet 100 godzin i nie zauważam nawet, jak ten czas płynie. Nauczyłam się, że doba tak naprawdę ma niezliczoną liczbę godzin. Na szczęście teraz mogę tak działać, bo zazwyczaj w moim planie są spektakle, wyjazdy, nagrania.  Ale pomimo tego czasami chciałabym, żeby tych godzin było trochę więcej, bo dzięki temu mogłabym ukraść trochę czasu dla siebie. Gdy oglądałam wystawę w Muzeum Starego Teatru, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Pomyślałam sobie: to niemożliwe, żebym to była wszędzie ja. A później spoglądałam na zdjęcie  wykonane 50 lat temu i pomyślałam sobie: przecież to było wczoraj! Miałam taką magiczną wędrówkę w czasie, podczas której raz wydawało mi się, że jestem starcem i żyję setki lat, a potem, że przeżyłam dopiero moment. Dwa lata temu obchodziłam 50-lecie pracy artystycznej, więc powód do organizacji takiej wystawy się znalazł. Ale to trochę okropne, bo trzeba coś podsumować.

A może zacząć kolejny rozdział?

Cały czas myślę, że wszystko przede mną. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że teraz wszystko będzie już się odbywało w innym rytmie. Człowiek ma coraz mniej siły, starość niesie ze sobą różne niepełnosprawności, niedomagania i mnie to nie omija. Ale jestem szczęśliwa. Gdy spoglądam na te zdjęcia, myślę sobie: tego mi nikt nie zabierze! Tych czasów, tej młodości, a przede wszystkim spotkań z ludźmi. Tej radości z nich płynącej nikt mi nie zabierze. Czasami, gdy coś się wali, gdy Stary Teatr nam się walił, później pandemia koronawirusa wywróciła wszystko do góry nogami, to mówię do moich koleżanek i kolegów: „Przestańcie. Przecież jesteśmy szczęściarzami”. Zostałam aktorką w najlepszym czasie, w najlepszym miejscu na świecie. Gdy byliśmy bardzo potrzebni, nieśliśmy ogień prawdy, ludzie przychodzili do Starego Teatru jak do świątyni. Poznałam najwybitniejszych reżyserów. Po prostu jestem szczęściarą. Umiałam z tego wszystkiego korzystać z wielką radością. Byłam w cudownym otoczeniu wybitnych ludzi, którzy wciąż ze mną są i mi pomagają. Poznałam zakazane miejsca takie jak Piwnica pod Baranami, nauczyłam się tam wolności, bezkompromisowego myślenia o tym, co jest prawdą, co jest uczciwe. Nauczyłam się prostych rzeczy: żeby się nie wstydzić tego, co się kocha, żeby nie wstydzić się słów. W tych czasach, które teraz przyszły, niestety, bardzo to wszystko jest zaniedbane. Ludzie boją się być dobrzy, bo będą hejtowani. Boją się używać prostych słów, bo są niepopularne. Boją się ufać ludziom. A tak naprawdę najbardziej nam tego brakuje. Jest nam bez tego bardzo trudno. Poza tym polityka wprowadziła podziały we wszystkim.

Są jednak inicjatywy, w których takich podziałów nie ma. I takim wydarzeniem jest bez wątpienia Festiwal Zaczarowanej Piosenki.

Działania na rzecz osób chorych i niepełnosprawnych muszą być apolityczne. Jeśli nie będzie w Polsce przestrzeni, w której będziemy mogli działać, to nie wiem, jaki to będzie świat… Gdy człowiek umiera, potrzebuje pomocy, nie zadaje mu się pytania o jego partyjną przynależność czy poglądy. Mnie to nigdy nie obchodzi – widzę człowieka, który po prostu potrzebuje pomocy. Każdy, nawet najbardziej zagubiony człowiek, jej potrzebuje.  Z tym wszystkim jest coraz trudniej, ale robiąc ten festiwal uświadamiam sobie, że proste działania i proste słowa są nam potrzebne jak tlen. Leszek Kołakowski powtarzał mi nieraz: „Niech pani się nie wstydzi, niech pani to mówi”. Oczywiście, za to się mi też dostaje. Niektórzy się śmieją, niektórzy o coś posądzają… W takich momentach ratuje mnie to, że nie robię niczego na siłę, bo rzeczywistość podsuwa mi kolejne kroki, które wykonuję. Trzeba mieć odwagę, jak się robi coś takiego.

Bo festiwal zaczarowany, ale bez taryfy ulgowej dla uczestników.

Tutaj wrócę do początków festiwalu. Brałam udział w jednym z przeglądów organizowanych w Ciechocinku. Zrobiliśmy koncert „Razem do gwiazd”. Moją uwagę zwróciło to, że występują fantastyczni ludzie, ale nadal ci sami. W różnych miejscach Polski są równie fantastyczni, zdolni ludzie, do których nikt nie wyciągnie ręki i nie będą mieli szans. Pomyślałam, a dlaczego by nie zorganizować takiego ogólnopolskiego konkursu? Takiego z eliminacjami, do których każdy mógłby nadesłać zgłoszenie. Nasz konkurs jest wieloetapowy. Oczywiście spotykałam się z różnymi opiniami. Niektórzy rodzice osób niepełnosprawnych stwierdzali: „Ale Pani wymyśliła! Nie dość że mój synek jest chory, to będzie jeszcze przegrywał na festiwalu, bo ktoś będzie lepszy”. Ale wtedy prowadziłam już program „Spotkajmy się” i rozmawiałam z ludźmi na temat tego, co ich najbardziej upokarza w chorobie.

I co się okazało?

Nigdy nie była to choroba, a stosunek otoczenia do ich choroby. Dlatego, że byli traktowani z politowaniem, taryfą ulgową. To było coś w stylu: „Biedny jesteś, masz tu balonik czy czekoladkę, a teraz spadaj”. To było dla nich przerażające, dołujące, ale i wywoływało wściekłość. Dlatego postanowiłam, że trzeba im dać szansę do normalnej walki. Bo oni chcą walczyć, przegrywać, wygrywać, chcą być normalnie traktowani. Oczywiście, że trzeba im podać rękę. Niewidomemu trzeba podać rękę, by nie spadł ze sceny, ale i popchać wózek inwalidzki. Ten festiwal pokazuje, że w tych ludziach drzemią prawdziwe talenty, że nie trzeba ich traktować jak kosmitów czy ofiary. Bo to są normalni ludzie i można od nich wymagać. Ja o tym wiem, bo prowadzę te rozmowy z ludźmi w różnej sytuacji życiowej i widzę, co jest ima naprawdę potrzebne. Nie wymyśliłam tego, tylko dowiedziałam się od nich.

Ma Pani odwagę zadawać te trudne pytania.

Kiedyś profesor Andrzej Szczeklik powiedział mi: „Aniu, ty to rób, bo my mamy coraz mniej czasu dla pacjentów. Ty wypełniasz lukę, w której można normalnie porozmawiać jak człowiek z człowiekiem o tym, jak choroba boli. Wiem, jak ją leczyć, ale ty wiesz jak ona boli”. Gdy człowiek umiera, nie trzeba go straszyć diabłem i mówić, że będzie wszystko dobrze. Trzeba z nim porozmawiać o śmierci, trzymać go za rękę, być przy nim. A czasami nic nie mówić. Tego się nauczyłam przez te wszystkie lata. I tak czasem się wygłupiam, czasem mi serce pęka, ale to wszystko daje mi ogromnie dużo siły. Gdy prowadziłam program, jeszcze nie miałam fundacji „Mimo Wszystko”. Co prawda opiekuję się ludźmi z niepełnosprawnością intelektualną, ale gdy już weszłam w ten świat ze swojego artystycznego, uznałam, że mogę wykorzystać moje kontakty. Na początku było trudno, ale przeciwnicy festiwalu wkrótce stali się jego przyjaciółmi. Bo wejście w świat osób chorych i niepełnosprawnych nie jest proste. Oby nam starczyło siły, żeby to dalej robić.

W pamięci utkwiło mi jedno ze zdań, które powiedziała Pani kilka lat temu podczas konferencji zapowiadającej Festiwal Zaczarowanej Piosenki. Czasami to osoby w pełni sprawne noszą w sobie większe wózki inwalidzkie niż osoby niepełnosprawne.

Tak naprawdę wózki inwalidzkie nosimy w środku. Te na zewnątrz nie są istotne. Uwagę na to zwraca również Daria Barszczyk, uczestniczka tegorocznej edycji festiwalu. W nagranej na potrzeby wydarzenia wizytówce wspomina, że są kraje, w których nie widzi się wózka, a osobę. A u nas, w Polsce, widzi się najpierw wózek, później osobę na nim siedzącą. Ten festiwal trochę pomaga zmienić perspektywę: że od tych osób można wymagać, przyjaźnić się z nimi, żartować czy płakać.

Tegoroczna edycja jest taką iskierką radości w tych ponurych czasach. I o tej radości będzie sporo.

W ubiegłym roku, gdy jeszcze nie było pandemii, planowałam koncert związany z tematyką cudów, jakich jesteśmy świadkami. Ale teraz, gdy minął rok i zobaczyłam, co się dzieje wokół mnie, ile jest smutku, jak wielu ludzi straciło bliskich, jak wielu ludzi cierpi i jak mają dosyć, mają mniej pieniędzy, są coraz bardziej zdenerwowani  i się kłócą, uznałam: jeśli czegoś nie zrobimy, to wpadniemy w czarną dziurę. Dlatego w tym roku podczas Festiwalu Zaczarowanej Piosenki nie mogło zabraknąć koncertu „Spotkajmy się z radością – mimo wszystko!”.