Każdy zapewne słyszał o jednej z mroczniejszych kart w dziejach historii Europy. W Polsce polowanie na czarownice rozpoczęło się w XVII wieku. Epizod ten zagościł również w historii Krakowa. Miasto nie było jednak spektakularną areną procesów o magiczne praktyki, a większość kobiet uniewinniono.
W Europie masowe procesy kobiet oskarżanych o czary miały swój początek w XVI wieku. W Polsce kulminacja ta nastąpiła trochę później, bo w XVII i XVIII wieku. Za czarownice uważano kobiety praktykujące czary. Pod tym pojęciem kryją się nie tylko wróżby czy zielarstwo, ale również medycyna naturalna bądź… kontakty z szatanem. W związku z tym panowało przekonanie, że płeć piękna jest słaba, przez co bardziej skora do grzechu. Tak więc samo oskarżenie o czary było pretekstem do wykonania wyroku.
Polowanie na czarownice
Postępowanie sądowe wobec czarownic przywędrowało zza naszej zachodniej granicy. Procedurę oparto na prawie magdeburskim, zwanym inaczej zwierciadłem saskim. Oskarżona siedziała na ławie tortur, aby jej stopy nie mogły dotykać ziemi. Ostatnim etapem były tortury inkwizycyjne. Narzędzia, na których nieraz widniały napisy religijne, polewano wodą świeconą. Kobieta zazwyczaj przechodziła wielogodzinne tortury, które miały za zadanie zmusić ją do (bezpodstawnych) zeznań. Jeżeli przeżyła, i tak została skazywana na śmierć poprzez spalenie.
Sejm przekazał kwestię czarownic duchownej jurysdykcji w 1543 roku. Karę śmierci za czary zniesiono dopiero w 1776 roku. Procesy ruszyły pełną parą w połowie XVII wieku. W większych ośrodkach, gdzie sędziowie mieli bardziej racjonalne podejście do kwestii zabobonów, palenia na stosie zaprzestano wcześniej.
Nasz kraj tak naprawdę nie stanowił jednego z głównych ośrodków „polowań”. Nie odbyło się tu zbyt wiele procesów , a polska inkwizycja nie była aż tak brutalna, jak w sąsiednich krajach. Jednak jak podaje w swojej książce „Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku” Bohdan Baranowski, liczba skazanych za czary wynosi około 10 tysięcy.
Czary i ich „ofiary”
W naszym kraju o czary posądzano niemalże zawsze kobiety pochodzenia chłopskiego czy mieszczanki. Był to przede wszystkim problem miejsc, w których istniały konflikty na tle religijnym czy kontrreformacja – między innymi było to Mazowsze czy Prusy Książęce. Problem ten nie ominął też Krakowa, chociaż można przyznać, że miasto było pod tym względem raczej bezpieczne. Tak naprawdę umieszczenie w piwnicach pod ratuszem nie było równoznaczne z wyrokiem śmierci na stosie.
Katarzyna Korzynina, Anna Mikołajowa czy Barbara Wierzbowska to niektóre z kobiet oskarżonych o czary w Krakowie. Ich historie miały jednak szczęśliwe zakończenie. Korzynina została uniewinniona w 1611 roku przez sąd miejski. Zwierzchnik z Zabłocia oskarżył ją o „odejście” dwóch krów. Kolejnej z wyżej wymienionych, czyli Annie Mikołajowej, udało się uniknąć kary dzięki oświadczeniu, że lanie wosku nie przyczyniło się do choroby bądź śmierci bydła. Za Wierzbowską stawił się opat Arcybractwa Męki Pańskiej. Dzięki temu uniknęła kary za rzekome czary względem jednej z krakowskich mieszczanek.
Jedna z bardziej interesujących historii miała miejsce w drugiej połowie XVIII wieku, kiedy to w mieście rozprzestrzeniała się zaraza dziesiątkująca mieszkańców. Starano się więc w jakiś sposób wytłumaczyć to zjawisko. Tym sposobem ofiarą oskarżeń padła służąca mieszczanina Morettiego, pani Paprocka. Mężczyzna stwierdził, że otrzymała dar wróżenia od swojej matki. Jej winę miał podkreślać również fakt, że przebywała również na Rusi. Podobno przed wybuchem zarazy, na zapas zebrała dwa worki sucharów i wnosząc je do domu, szeptała coś do siebie. Następnie spadł gwałtowny deszcz. Jej obrońca zaznaczał, że nie jest winą Paprockiej funkcja jej matki czy zbieranie chleba, którego nie mogła przehandlować.
Kolejną służącą oskarżoną o magiczne praktyki była Małgorzata Natanczyny. Dwóch karczmarzy oskarżyło ją o … psucie piwa. Również w tej kwestii podkreślano odziedziczenie daru po matce. Natanczyna została skazana torturom, które miały udowodnić istniejące rzekomo znaki na ciele świadczące o tym, że jest czarownicą. Przeprowadzono również rewizję, dzięki której można by było odnaleźć szkodzące środki. W tym przypadku obrońca wskazał na psucie piwa w sposób naturalny. Kobietę uniewinniono.
Wiara w magiczne praktyki nieraz została „dobrze” wykorzystana przez rzekome ofiary uroków. Z drugiej strony korzystali na tym również ci, którzy zajmowali się ich odwracaniem. Ciekawą sprawą jest ta z 1752 roku, kiedy to oskarżyciel Franciszek Łodziński przypisał Magdalenie Dobielskiej „zaczarowanie” syna Tomasza. Miało ono dotyczyć kwestii miłosnych i choroby. Pan Łodziński wraz z żoną Anną więzili kobietę, a następnie wtrącili do piwnic pod krakowskim ratuszem. Magdalenę uniewinniono dopiero po pięciu miesiącach, kiedy to trafiła do konsystorza. Otrzymała od oskarżyciela 200 złotych zadośćuczynienia.