Śledczy sprawdzają, dlaczego doszło do dramatycznych zdarzeń w budynku przy ulicy Fredry. Ojciec zabarykadował się tam z synem. Interweniowała policja.
W sobotę ok. godz. 4:30 na jednej z ulic w Nowej Hucie 55-letnia kobieta, podczas spaceru z psem, została zaatakowana przez męża. Trafiła do szpitala, natomiast 54-latek uciekł do swojego mieszkania w Podgórzu i zabarykadował się. Pisaliśmy o tym TUTAJ.
Z informacji policji wynikało, że w mieszkaniu przebywa jego 12-letni syn, a mężczyzna może być uzbrojony. Dlatego do akcji zaangażowano policyjnych negocjatorów i kontrterrorystów. Dla bezpieczeństwa okolicznych mieszkańców policjanci zabezpieczyli teren. Zdecydowano o ewakuacji osób z najbliższych mieszkań. Kilka godzin trwały negocjacje, które pozwoliły na siłowe wejście do lokalu. 12-latek cały i zdrowy został przekazany swojej mamie. 54-latek, który się zranił, został przewieziony w asyście policjantów do szpitala. Dlaczego doszło do tego dramatycznego wydarzenia? Czy sąsiedzi mężczyzny zauważyli coś niepokojącego w jego zachowaniu? Pojechaliśmy do budynku przy ulicy Fredry, gdzie zabarykadował się 54-latek.
Akcja policji
Mieszkańcy tego bloku prawdopodobnie na długo zapamiętają sobotni poranek. – Obudziłam się o 6. Akcja policji trwała do ok. 10.30. Oczywiście, że był strach. Podawano, że mężczyzna może mieć broń, co ostatecznie nie potwierdziło się – opowiada nam pani Zofia, która całe zdarzenie obserwowała przez okno. Jak dodaje, nigdy nie wiadomo, kogo ma się za ścianą. Bardziej kojarzy poszkodowaną 55-latkę, która z budynku przy Fredry miała się wyprowadzić około pół roku temu. W mieszkaniu zostali ojciec z synem.
Wspomina, że w sobotę na miejscu pojawili się m.in. policyjni negocjatorzy. Pierwsze z mieszkania wyszło dziecko. – Później usłyszałam krzyki: karetka, karetka. Okazało się, że mężczyzna zranił się nożyczkami – relacjonuje kobieta. Ze zdjęć, które publikowano w mediach wiadomo, że 54-latek został wywieziony z budynku na noszach. Panią Zofię pytamy, czy coś zwiastowało tragedię? Czy w mieszkaniu mężczyzny dochodziło do awantur? Kobieta twierdzi, że nic takiego nie zaobserwowała.
Podobnie jak inna z sąsiadek mężczyzny, z którą udało nam się porozmawiać. To była nauczycielka. – Kilka razy dziennie przechodziłam koło tego mieszkania i nigdy nie słyszałam żadnych krzyków – zapewnia. Twierdzi, że jest wyczulona na płacz dzieci i gdyby coś ją zaniepokoiło, z pewnością by interweniowała. – Tutaj nic takiego nie zaobserwowałam – przekonuje.
Twierdzi, że 54-latek był zawsze w stosunku do niej bardzo miły, sympatyczny, otwierał jej drzwi. – Mieszkam tutaj od dziewięciu lat. On wprowadził się niedługo po mnie – dodaje kobieta, odkładając torbę z zakupami na chodnik. – Mieszkał tutaj z żoną i z dzieckiem, ale ona około pół roku temu wyprowadziła się. Syn został z ojcem. Różnie ludzie mówią, ale ja niczego niepokojącego nie zauważyłam. Nie mogę nic złego o tych ludziach powiedzieć – zapewnia.
Gdy doszło do policyjnej akcji, była w mieszkaniu. – Sam koniec był koszmarny. On się zranił, było dużo krwi. Dziecko wypadło z bloku krzyczące. Trudno się dziwić. Widziało, co dzieje się z ojcem. To będzie dla tego chłopca duża trauma – podkreśla. I dodaje, że gdy 12-latek opuścił blok, czekała już na niego matka. Od sąsiadów słyszymy, że chłopiec miał z nią dobry kontakt. Podobnie z ojcem. – Ona narzekała, że jej mąż z tym 12-latkiem rozpuszczają psa – dodaje nasza rozmówczyni.
Stan zdrowia
W biurze prasowym krakowskiej policji pytamy, czy mężczyzna był wcześniej notowany? Na ten moment funkcjonariusze nie mają takiej wiedzy. Czekają, aż będą mogli przesłuchać 54-latka. Gdy pisaliśmy ten artykuł, nie pozwalał na to jeszcze jego stan zdrowia. Więcej o działaniach policjantów pisaliśmy poniżej: