„Do Polski jest najbliżej z piekła”. Rozmowa z Jackiem Stęszewskim, wokalistą zespołu Koniec Świata

Jacek Stęszewski, wokalista zespołu Koniec Świata fot. Marek Marszałek/LoveKraków.pl

Na polskiej scenie są już od 15 lat. Grają muzykę z pogranicza ska, punku i rocka. O tym, dlaczego tak bardzo lubią koncertować w Krakowie, kim jest „Dziewczyna z naprzeciwka” i o wspomnieniu PRL-u w słynnym utworze „Oranżada” opowiada Jacek Stęszewski, wokalista i założyciel zespołu Koniec Świata.

Natalia Grygny, LoveKraków.pl: Dlaczego tak bardzo lubicie grać w Krakowie?

Jacek Stęszewski: Kraków od zawsze przyjmował nas bardzo ciepło. Frekwencja na koncertach również jest największa właśnie w stolicy Małopolski. Czasami nawet mam wrażenie, że jesteśmy stąd, a nie z Katowic, ponieważ tam nie mamy tak wielu sympatyków. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio Poznań, Warszawa i Wrocław powoli doganiają Kraków pod tym względem.

Jak przetrwać na polskim rynku muzycznym, mając świadomość jego zróżnicowania oraz tego, że często pojawiają się na nim gwiazdy jednego sezonu?

Nie ma na to recepty. Jeżeli człowiek robi to, co lubi i czerpie z tego przyjemność, to będzie to robił. Tak jest w naszym przypadku. Nigdy nie ma prostej drogi do celu i nie wszystko układa się tak, jak chcemy. Tak się dzieje w każdej branży i różnych sferach życia – tej prywatnej zawodowej. Jedyny przepis to taki, żeby mieć z tego frajdę i tym sposobem wypełniać swoje życie.

Czy uważacie się za artystów niszowych? Mało was w mediach wiodących.

Uważamy się za takich twórców, jakimi jesteśmy. Nie patrzymy na to w ten sposób. Nie pojawiamy się na pierwszych stronach gazet, w telewizji, nie jesteśmy również headlinerami głównych, komercyjnych imprez w tym kraju. Chyba raczej też nie będziemy. Owszem, to miłe, kiedy zespół wskakuje na drugi poziom popularności, jest rozpoznawalny i zapraszany na różne imprezy. My jednak nie narzekamy z tego powodu.

Słyszałam opinie, że jesteście zespołem, którego muzyka jest skierowana głównie do studentów.

Nie mamy określonego targetu. Jak zakłada się zespół, to nie kalkuluje się wieku odbiorców i że właśnie do nich będą skierowane nasze utwory. To nie jest przecież firma, korporacja… My na swojej drodze spotkaliśmy różnych ludzi, jedni byli starsi, inni jeszcze niepełnoletni. W tym przypadku specyfika jest taka, że są to juwenalia. Dość często gramy podczas tego typu wydarzeń w różnych miastach Polski, ale samemu trudno mi zdefiniować pojęcie „zespołu dla studentów”. Chociaż może wynika to z tego, że właśnie oni mają więcej czasu i są bardziej skorzy do zabawy? Gdyby zrobić taki przegląd przez nasze dotychczasowe koncerty, to może faktycznie stanowią większą część publiczności. Gramy dla ludzi, którzy czerpią jakąś przyjemność ze słuchania naszej muzyki.

Dlaczego „do Polski jest najbliżej z piekła”?

To akurat taka gorzka linijka utworu „Hotel Polonia”. Jesteśmy takim narodem, który, jakkolwiek by w tym kraju nie było – dobrze czy źle, zawsze znajdą się malkontenci, którzy będą szukali dziury w całym. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. To taka refleksja na temat tych wszystkich rzeczy, które dzieją się w życiu politycznym i przez to oddziałują na społeczeństwo. Wydaje mi się, że w innych krajach ludzie aż tak bardzo nie żyją polityką jak Polacy.

Co było inspiracją do stworzenia utworu „Oranżada”?

Zdarza się, że nie ma żadnej inspiracji. W słowach piosenki chciałem zawrzeć powiew naszego PRL-u i pamiętnej oranżady w woreczku. To taki powrót do lat naszej młodości. PRL nie był może najlepszym systemem, ale akurat moje pokolenie (Stęszewski urodził się w 1980 roku – przyp. red.) żyło się w takim czasie, że nie za bardzo zdawało sobie sprawę z tego wszystkiego. Byliśmy wtedy mali, dla naszych rodziców to był okres z pewnością trudniejszy, ale to były fajne dziecięce lata. Żyliśmy obok tych problemów.

A kim jest tytułowa „Dziewczyna z naprzeciwka”?

To taki utwór fabularny, wzięty z kapelusza. Czasami tak robię, żeby opowiedzieć jakąś fabułę. To fikcja literacka.

W utworze „1980 (II)” zwraca uwagę przede wszystkim warstwa tekstowa. Nawiązanie do gatunku poezji śpiewanej?

Mogę się z tym zgodzić. W tym utworze występuje wiele zwrotek „poetycko szytych”, ale trudno mi zdefiniować poezję śpiewaną. Jednak rzeczywiście jest to taka melancholijna piosenka.

Który utwór najbardziej lubicie wykonywać na żywo?

Mamy kilka takich piosenek. Z reguły najlepiej wychodzą te, które są już znane. Na przykład „Dziewczyna z naprzeciwka”, „Atomowe czarne chmury”, „Wystarczy, ze serce mi bije”. Trudno czerpać przyjemność z grania tej samej piosenki po raz tysięczny, ale na każdym koncercie jest inaczej. Jeśli ludzie reagują na to w energetyczny sposób, to granie nabiera nowego sensu.

Stwierdziłeś kiedyś, że nazwa zespołu to „żadna rewelacja, taka sobie nazwa, bez żadnych ukrytych znaczeń”. Myślę, że jednak łatwo ją zapamiętać.

Tak? To miłe, że tak twierdzisz. Trudno się ocenia swoje rzeczy, dlatego powinni to robić inni. Wtedy człowiek zmienia do tego podejście.